[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miękkością prośby w ciele wprawdzie pozbawionym mowy, lecz jednak potrafiącym dużo
powiedzieć, poczynając od machania ogonem i wicia się z radości aż po stulenie uszu i spojrzenie
oczu, które nieledwie przemawiały do każdego wrażliwego i rozumnego człowieka.
Ale Borckman dojrzał na swojej drodze tylko czworonożnego zwierzaka, którego w swej
aroganckiej brutalności uważał za większego zwierzaka od siebie. Cały śliczny obraz łagodnego
pieska, przenikniętego chęcią wypowiedzenia swej prośby i przepełnionego czułym błaganiem,
niedostępny był dla jego wzroku. Widział jedynie czworonoga, którego należy odtrącić z drogi, by
dalej pysznie kroczyć na swoich dwóch nogach ku butelce, co mu napełniała mózg pełzającymi
larwami i pozwalała roić, że jest księciem, nie chłopem, i panem materii, a nie jej niewolnikiem.
Jakoż Jerry został odtrącony twardą, bosą stopą, równie szorstką i nieczułą jak bezduszna fala
rozbryzgująca się na niewrażliwej skale. Przypadł na śliskim pokładzie, odzyskał równowagę i
stanąwszy bez ruchu, popatrzał na białego boga, który potraktował go tak bezceremonialnie. Ta
podłość i niesprawiedliwość nie wywołały u Jerry' ego odwetu w postaci groznego warknięcia,
jakim obdarzyłby Lerumiego lub każdego innego Murzyna. Odwet nie przeszedł mu nawet przez myśl.
To nie był Lerumi. To był wyższy bóg, dwunogi, białoskóry, taki sam jak Kapitan, jak Mister Haggin
i kilku innych, znanych Jerry'emu wyższych bogów. Uczuł jedynie ból, podobnie jak dziecko uderzone
przez bezmyślną albo nie kochającą matkę.
Do bólu dołączyła się uraza. Był w pełni świadom, że istnieją dwa rodzaje szorstkości. Mogła
być dobrotliwa, czuła szorstkość, taka jak wówczas, kiedy Kapitan chwytał go za pysk, potrząsał, aż
psu zęby szczękały, i odrzucał od siebie z niewątpliwą zachętą do powrotu i ponownej zabawy. Taka
szorstkość była dla Jerry'ego rajem. Kryła w sobie bliskość i poufałość z umiłowanym bogiem, który
w ten sposób życzył sobie wyrażać wzajemne uczucie.
Natomiast szorstkość Borckmana różniła się od niej zupełnie. Była tym drugim rodzajem
szorstkości, w której nie ma ani ciepłego uczucia, ani serdeczności. Jerry nie bardzo rozumiał, ale
wyczuwał różnicę i choć nie dawał temu czynnego wyrazu, czuł się dotknięty taką niewłaściwością i
niesprawiedliwością. Odzyskawszy więc równowagę przystanął i na próżno próbując zrozumieć,
patrzał spokojnie na oficera, który przytknąwszy do warg butelkę, uniósł jej denko ku niebu i
wydawał gardłem zdławione, bulgoczące odgłosy. Patrzał nadal spokojnie, gdy oficer odszedł na
rufę i zagroził, że  wybije Pieśń nad Pieśniami" oraz resztę Starego Testamentu z czarnego sternika,
który szczerzył zęby w uśmiechu równie pokornym i łagodnym jak uśmiech Jerry'ego, kiedy zanosił
swoje błagania.
Pozostawiwszy tego boga, którego nie lubił i nie rozumiał, Jerry smutnie podreptał z powrotem
do schodni i tęsknie wytknął głowę przez krawędz, spoglądając za Kapitanem. Bolesną podnietą w
jego świadomości była chęć przebywania z Kapitanem, który nie czuł się dobrze i któremu coś
dolegało. Jerry chciał do Kapitana. Chciał być przy nim, po pierwsze zupełnie wyraznie dlatego że
go kochał, a po wtóre, już bardziej niejasno, dlatego że mógł mu się na coś przydać. A ponieważ
chciał być przy Kapitanie, więc w swojej bezradności i młodocianym niedoświadczeniu życiowym
skomlał i wypłakiwał się nad krawędzią schodni, był zaś zbyt czysty i bezpośredni w tym żalu, ażeby
móc o nim zapomnieć w wybuchu złości na siedzących w kajucie i na pokładzie Murzynów, którzy
zeń szydzili i chichotali.
Od szczytu schodni do podłogi było siedem stóp. Zaledwie kilka godzin przedtem Jerry wdrapał
się na stromą drabinę, ale wiedział, że zejście po niej jest niepodobieństwem. Jednakże w końcu
odważył się na to. Impuls serca, nakazujący mu dostać się za wszelką cenę do Kapitana, był
nieodparty, ale Jerry rozumiał jasno, że nie może schodzić głową naprzód, nie mając oparcia dla łap
i mięśni, tak jak przy wchodzeniu na górę. Toteż w ogóle tego nie próbował. Rzucił się prosto w dół
jednym wspaniałym, heroicznym, podyktowanym przez miłość susem. Wiedział, że gwałci w ten
sposób tabu życia, podobnie jak pogwałciłby inne tabu, gdyby wskoczył do laguny Meringe, w której
pływały straszliwe krokodyle. Wielka miłość jest zawsze zdolna do uzewnętrznienia się w ofierze i
samounicestwieniu. I tylko z miłości, nie z żadnej pomniejszej przyczyny mógł Jerry zdobyć się na ten
skok.
Upadł na bok i głowę. Pierwsze uderzenie zaparło mu dech, drugie go ogłuszyło. Ale nawet leżąc
tak na boku, nieprzytomny i drżący, przebierał konwulsyjnie łapami, jak gdyby bieg do Kapitana.
Krajowcy przypatrywali mu się ze śmiechem, kiedy zaś przestał drgać i poruszać łapami, śmieli się
dalej. Ponieważ urodzili się i od początku żyli w dzikości, nie znając nic innego, więc też i ich
poczucie humoru musiało być odpowiednio pierwotne. Widok ogłuszonego, a kto wie czy nie
martwego psiaka, był dla nich czymś przezabawnym.
Dopiero po upływie czterech minut wracająca przytomność pozwoliła Jerry'emu pozbierać się z
ziemi. Stanąwszy z przymglonymi oczami na szeroko rozkraczonych łapach, usiłował dostosować się
do kołysania  Arangi". Ale wraz z pierwszym przebłyskiem świadomości powróciła myśl, że musi
dotrzeć do Kapitana. Czarni? Nie liczyli się przy całym jego niepokoju, trosce i miłości. Nie zwracał
najmniejszej uwagi na rozchichotanych, szczerzących zęby, drwiących z niego czarnych chłopaków,
którzy gdyby nie to, że znajdował się pod straszliwą opieką wielkiego białego pana, z rozkoszą
ubiliby i zjedli szczeniaka, okazującego się, w miarę jak go wychowywano, zawołanym
prześladowcą Murzynów. Nie obróciwszy nawet głowy ani nie łysnąwszy okiem, z arystokratyczną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •