[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmęczony. Idz już do domu. Prześpij się trochę, a rano
zaczniemy ze świeżymi umysłami.
- Wolałbym pojechać do ciebie.
Rozbawiona, ale i zdecydowana, potrząsnęła głową.
- Czy nigdy nie przestaniesz?
- Przecież nie powiedziałem, że na to liczę, tylko,
że wolałbym. - Ujął w dłonie jej twarz. - Chcę spędzić
z tobą trochę czasu, Althea. Pobyć z tobą i zbadać, na
czym to polega, że zaczynam myÅ›leć o nas w katego­
riach stałych i długoterminowych.
Zaniepokojona, wycofała się z jego objęć.
- Nie zaczynaj, Nightshade.
133
- Widzę, że ten temat cię denerwuje - rzekł
z uśmiechem. - Nie znałem nikogo, kto na myśl
o małżeństwie wpadałby w taką panikę. Chyba że
chodziło o mnie. Zastanawiam się, dlaczego tak jest
i czy pójść za ciosem i włożyć ci na palec pierścionek,
a dopiero potem zastanawiać się nad przyczynami.
A może...  przysunął się, przypierając ją do biurka -
może powinienem zwolnić tempo i tak sprytnie cię
zaobrączkować, tak niepostrzeżenie, że zdałabyś sobie
z tego sprawę dopiero wtedy, gdy byłoby już po
wszystkim.
- Jesteś śmieszny - powiedziała przez ściśnięte
gardło, po czym z udaną obojętnością sięgnęła po
kubek i wypiła łyk wystygłej herbaty, która miała teraz
kwiatowy posmak. - Już pózno - dorzuciła. - Wezmę
służbowy wóz i sama odwiozę się do domu.
- Ja cię odwiozę. I będę cię miał, Thea. - Spojrzał
jej w oczy. - Mówię serio. Rzeczywiście zrobiło się
pózno. Poza tym jestem ci coś winny.
- Nie... - Protest przerodził się w stłumiony jęk,
gdy nakrył ustami jej wargi.
W jego pocałunku wyczuła z trudem hamowaną
namiętność, a także coś, czemu najtrudniej się oprzeć
- słodycz.
- Colt - wymruczała wprost w jego usta. Miała
świadomość klęski, bo jej ramiona same się uniosły,
gotowe objąć go i przytulić.
Czyżby własne ciało ją zdradziło? A może to serce?
Jak je oddzielić, gdy ich potrzeby tak idealnie się
uzupełniają? Wczepiła się w ramiona Colta, a potem
nagle palce jej omdlały.
To Colt pierwszy się wycofał. Zrobił to przez
wzgląd na siebie, ale i na Altheę, gdyż była dla niego
ważniejsza niż chwilowa satysfakcja.
- Jestem ci coś winny - powtórzył, patrząc jej
134
w oczy. - Gdyby nie to, nie pozwoliłbym ci odejść. Nie
byłbym w stanie. - Podał jej blezer. - Odwiozę cię do
domu i przez resztę nocy będę się zastanawiał, jakby to
było, gdybym zamknął za nami drzwi na klucz i zdał
siÄ™ na instynkt.
Narzuciła blezer i ruszyła do wyjścia. Niech ją
diabli, jeżeli pozwoli siÄ™ przelicytować albo wyprowa­
dzić w pole. W progu przystanęła i uśmiechnęła się
przez ramiÄ™.
- Powiem ci, jak by to było, Nightshade. Nie
daÅ‚oby siÄ™ tego porównać z niczym, co dotÄ…d przeży­
łeś. Kiedy będę gotowa - o ile będę - zrobię wszystko,
., żeby ci to udowodnić.
Patrzył w ślad za nią, a po jej wyjściu przycisnął
rękę do piersi. Dobry Boże, pomyślał, oto kobieta
wręcz stworzona dla niego. Ta jedna, jedyna. Niech go
piekło pochłonie, jeśli nie jest gotowy, by jej to
udowodnić.
Po czterech godzinach snu, dwóch kubkach czarnej
kawy i kawałku placka z czereśniami Althea była
gotowa do wymarszu. O dziewiątej rano siedziała już
przy biurku i dzwoniła do firmy telekomunikacyjnej,
z oficjalną prośbą o sprawdzenie numeru, który dostała
od Lea. O dziewiątej piętnaście miała nazwisko i adres
oraz informację, że przed dwoma dniami abonent
zrezygnował z usług firmy.
Choć nie liczyÅ‚a na to, że coÅ› znajdzie pod wskaza­
nym adresem, wystÄ…piÅ‚a o nakaz rewizji. Gdy od­
kładała słuchawkę, do pokoju wszedł Colt.
- Widzę, że nie próżnujesz.
- Nigdy nie próżnuję. Kazałam sprawdzić ten nu-
mer od Lea. Abonent zrezygnowaÅ‚ z usÅ‚ug. Wyob­
rażam sobie, że lokal został wyczyszczony, ale w ciągu
godziny mogę dostać nakaz rewizji.
135
- Za to ciÄ™ wÅ‚aÅ›nie kocham, pani porucznik. %7Å‚ad­
nych zbÄ™dnych mchów. - PrzysiadÅ‚ na brzegu biur­
ka. - Dobrze spałaś? - zapytał, wdychając subtelny
zapach perfum.
- Jak kamieÅ„. - SpojrzaÅ‚a na niego wyzywajÄ…­
co. - A ty?
- Nigdy nie spało mi się lepiej. Tego ranka po
przebudzeniu spojrzaÅ‚em na sprawÄ™ z innej perspek­
tywy. Zdążysz pozałatwiać wszystkie sprawy tak,
byśmy mogli wyruszyć w południe?
- Wyruszyć? Dokąd?
- Mam pewien pomysł. Przedstawiłem go Boydo-
wi, który... - Wykrzywił się do głośno dzwoniącego
telefonu. - Czy on często tak dzwoni?
- WystarczajÄ…co czÄ™sto. - PodniosÅ‚a sÅ‚uchaw­
kę. - Grayson. Tak, porucznik Althea Grayson. - Nagle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •