[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Na dziesięć!  powiedziała tryumfalnie.  Na dziesięć dni bez piżamy! Pyta
o centralne, a sypia bez piżamy?
 Jeżeli powiedział, że go urządza sam fakt, że centralne jest, może lubi popatrzeć
sobie na zimne grzejniki i to mu wystarcza?
 Oj, pani Madziu, niechże pani będzie poważna! Idz, kocie!
Z obrzydzeniem popatrzyła na swojego pięknego kota, który właśnie mościł sobie
miejsce na dzisiejszych gazetach.
 Mówię do ciebie!  fuknęła, co zlekceważył, dalej wydrapując w papierze wy-
godne posłanie.  Co za cholerny kot, powiadam pani!
 Jest jeszcze po trzecie...
Pani Rozalia przestała zajmować się kotem, nachyliła się w moją stronę i szepnęła mi
do ucha:
 On pytał o panią...
 Jak to?
 Pytał, czy pani tu mieszka.
 Z imienia i nazwiska?
 Nie, co to, to nie! Pytał, czy oprócz niego ktoś tu jest.
 Więc nie o mnie pytał, tylko o jakiegoś ktosia.
 A pani to nie jest ktoÅ›?
 Jestem ktoÅ›, ale...
Rozłożyłam ręce, bo nie umiałam wytłumaczyć pani Rozalii, że Achmed Yacobi wcale
o mnie nie pytał, chociaż o mnie pytał. Nie rozstrzygnięty problem zawisł między nami,
ponieważ za moimi plecami coś skrzypnęło. Pani Rozalia uniosła głowę i wpatrzyła
się w podest półpiętra, kot znieruchomiał, a ja zaczęłam wolno odwracać się w stronę
45
schodów. I tak zobaczyłam Achmeda Yacobi.
Ubrany był w czarne spodnie i marynarkę w biało-brązową pepitkę, pod nią widać
byÅ‚o aksamitnÄ… kamizelkÄ™ ha5àowanÄ… zÅ‚otymi nićmi w ogromne róże. Na grubej szyi
pan Yacobi zawiązaną miał muszkę, nie do wiary, ale brązową w białe grochy. Półbuciki
czarne, do połowy przysłonięte beżowymi getrami. Wzrostu metr pięćdziesiąt, w talii
być może nieco mniej. Zapewne pani Rozalia nie zdążyła powiedzieć mi  po czwarte ,
więc jego wygląd zupełnie zwalił mnie z nóg, szczęśliwie prosto na wiklinowy fotel, tuż
obok kota pani Rozalii, który ponownie zajął się darciem gazety na strzępy. Pan Yacobi
stanął przede mną, skłonił się nisko, błysnęła jego łysina.
 Miło mi...  powiedział.  Nazywam się Yacobi. Achmed.
Siedząc w fotelu, również skłoniłam głowę i wymamrotałam swoje nazwisko.
 Miło mi...  powiedział znowu pan Yacobi.  Mam zaszczyt zaprosić panią na
popołudniową herbatę.
 Z największą przyjemnością  powiedziałam, ponieważ bardzo szybko udzieliła
mi się jego wyszukana uprzejmość.
 Na piątą?  zaproponował.
Godzina była wspaniała!
 Znakomicie.
 A zatem pozwoli pani oczekiwać siebie w tym holu, dziesięć minut przed piątą?
 Tak, będę punktualnie.
Jeszcze raz ukłonił mi się, obdarzył panią Rozalię grzecznym uśmiechem i wyszedł.
Po chwili usłyszałyśmy, że jego samochód odjeżdża sprzed hotelu, a do mnie nagle do-
tarło, że umówiłam się na popołudniową herbatę nie z kim innym, tylko z ojcem Tiny.
I po co mi to było?
Widziałam kiedyś Kacpra i Tinę tańczących na plaży. Widziałam ich z daleka, więc
nie słyszałam melodii, którą sobie wtedy śpiewali, ale z pewnością śpiewali ją oboje.
Tańczyli na wilgotnym piasku, tuż nad brzegiem jeziora, przy zielonej ścianie tatara-
ku. Kacper raz po raz unosił Tinę i trzymając ją w ramionach, kręcił się w kółko, a po-
tem, kiedy stawała już na ziemi, obejmował ją i przeginał do tyłu zupełnie jak w argen-
tyńskim tangu.
Myślę, że Tina była pierwszą dziewczyną, którą Kacper pokochał, ale niestety wie-
działam, że była też pierwszą, która świadomie miała zamiar go zranić. Nie wiedząc
o niczym, tulił ją do siebie, drobną, zwinną, z włosami jak czarny wachlarz rozwichrzo-
nymi w tańcu. Pewnie i mnie urzekłaby Tina, gdybym była Kacprem, ale nie byłam. Czy
uwierzyłby mi, gdybym go przestrzegła? Nie. Nie wierzy się matkom, które przestrze-
gają. A może? Przyszli potem na moją plażę, na której siedziałam obłożona kupionymi
rano tygodnikami, Tina podała mi na ręku kilka drobnych, nie do końca jeszcze dojrza-
Å‚ych poziomek.
46
 To dla pani  powiedziała.  Dziś rano zerwałam w lesie, dwa kroki od naszego
namiotu.
Od naszego namiotu, a więc gdzie w końcu mieszka ten Kacper? Czy Tina tak mówi
po to, żeby dać mi do zrozumienia, jaki jest właściwy adres mojego syna, czy tylko tak
jej to wyszło? Mogła sama je zjeść albo dać Kacprowi, pomyślałam, biorąc poziomki
z jej ręki.
 Mój ojciec mówi, że w poziomkach jest dużo żelaza, jak byłam mała, miałam nie-
dobór i pamiętam, że wtedy tata ładował we mnie poziomki...
Były kwaskowate.
 ...i natkę pietruszki. Nie chciał mi dawać żelaza w kroplach, bo bał się, że mi
ściemnieją zęby.
Kreśliła patykiem jakieś kwadraty na piasku. Kacper przyglądał jej się uważnie.
 Czy w Maroku rosną poziomki?  zapytał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •