[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zagrzmiał wtedy niczym huk gromu, a umysł chłopca wypełnił wizerunek szarych jak granit
oczu Tenel Ka, oskarżycielsko spoglądających w jego oczy.
Jesteśmy przeciwnikami ...
Jacen poczuł nagle, że coś dziwnego napiera na jego umysł. Obudził się, cały zlany
zimnym potem. Przekonał się, że pojedynczy lekki koc, pod którym zasypiał, jest wilgotny i
owinięty wokół jego nóg. Chłopiec nie był pewien, co sprawiło, że się przebudził, ale
wiedział, że to coś ważnego i pilnego. Tenel Ka! - pomyślał. - Potrzebuje nas. Jakimś cudem
ta myśl pojawiła się w jego mózgu. Przez otwarte okno komnaty usłyszał cichy, zawodzący
57
jęk młodego Wookiego, dobiegający gdzieś z oddali, od strony dżungli.
Zeskoczył z pryczy i pospiesznie wygładził zmarszczki wygniecionego kombinezonu,
którego nawet nie starał się zdjąć, kiedy udawał się na spoczynek. Z oddali doleciał kolejny
jęk. Jacen zorientował się, że Lowie, pogrążony w medytacjach na wierzchołku jakiegoś
wysokiego drzewa Massassów, usiłuje mu coś powiedzieć. Nie tracąc czasu na wkładanie
butów, wyskoczył na korytarz i pobiegł do drzwi komnaty siostry.
- Jaino, obudz się! - zawołał. - Dzieje się coś niedobrego.
Nie czekając na odpowiedz, pobiegł w stronę wyjścia z wielkiej świątyni. Coś
wszakże - możliwe, że wycie Lowiego - już wcześniej obudziło Jainę, gdyż jej brat nie zdążył
nawet skręcić za róg, gdy usłyszał za sobą kroki dziewczyny. Jacen nie zwolnił biegu. Jego
bose stopy klaskały o zimne kamienne płyty posadzki. Chłopiec dotarł do najbliższej klatki
schodowej i zaczął zbiegać, przeskakując po trzy oświetlone blaskiem pochodni kamienne
stopnie. Znów poczuł, że coś napiera na jego myśli, i skierował się w kierunku lądowiska, z
którego odbierał dziwny sygnał.
Czując na plecach oddech goniącej go Jainy, skręcił za róg świątyni i ze zdumieniem
dostrzegł Lowiego biegnącego ku nim od strony dżungli. Pojawił się w miejscu, w którym
dziwaczne nocne mgły pokrywały polanę opalizującą białą mgiełką. Jacen spojrzał na
lądowisko i wówczas zobaczył coś, co zdumiało go jeszcze bardziej.
Dostrzegł tam niewielki lśniący wahadłowiec, mniej więcej o połowę mniejszy niż
Sokół Tysiąclecia , który oderwał się od murawy lądowiska i uniósł pośród kłębów białawej
mgły rozstępującej się na boki. Chłopiec ujrzał także na lądowisku wujka Luke a, skąpanego
niebieskawą poświatą świateł statku i usiłującego przygładzić smagane wiatrem włosy.
Mistrz Jedi, zwrócony twarzą w stronę startującego wahadłowca, uniósł rękę w geście
pożegnania. Wszyscy troje młodzi Jedi pobiegli w jego stronę. Jacen i Jaina odezwali się
niemal w tej samej chwili:
-Kto to był?
- Co tu się dzieje?
Wysoki chudy Wookie poparł ich, wydając pytające warknięcie.
Luke Skywalker opuścił głowę i skierował spojrzenie na troje uczniów Jedi.
- To była Tenel Ka, prawda? - nalegał Jacen, chociaż właściwie nie musiał usłyszeć
odpowiedzi. W ciemnościach nocy spoglądał w oczy wuja. Mistrz Jedi kiwnął głową.
- Jej rodzina życzyła sobie zabrać ją stąd bez chwili zwłoki. Ale nie martwcie się o
58
nią. Powinna być teraz otoczona bardzo dobrą opieką.
Jacen poczuł się tak, jakby właśnie na jego pierś nadepnął gigantyczny banth. Stoczył
walkę ze sobą, żeby złapać chociaż trochę powietrza, które pozwoliłoby mu powiedzieć, co
myśli. Czuł się zdradzony.
- Odleciała! - wybuchnął w końcu. - A mówiłeś, że nas zawołasz, kiedy będzie gotowa
zobaczyć się z nami.
Luke Skywalker chrząknął.
- Nie była gotowa - odparł cicho.
Z piersi Lowiego wydarło się pełne rozpaczy warknięcie.
- Nie mieliśmy nawet szansy się pożegnać - odezwała się Jaina.
Luke ciężko westchnął.
- Wiem o tym. Ale wasza koleżanka przebywa teraz pod opieką rodziny. Nie wątpię,
że jest w dobrych rękach.
Jacen ujrzał, że siostra z niedowierzaniem kręci głową.
- Jak to możliwe? - zapytała w końcu.
Jacen, dla którego to pytanie było niezrozumiałe, spojrzał na nią, czekając na dalsze
wyjaśnienia.
- Chodzi mi o to - wyjaśniła Jaina - że nie widzę sensu, dlaczego rodzice Tenel Ka,
wojowniczki pochodzącej z Dathomiry, mieliby przylatywać po nią takim wahadłowcem.
Jacen wzruszył ramionami. Miał wrażenie, że siostra spodziewa się, iż ją zrozumie.
On jednak niczego nie pojmował.
- Co w tym widzisz takiego dziwnego? - zapytał w końcu.
- To był dyplomatyczny wahadłowiec klasy Ekspres - odparła Jaina. - A na kadłubie
miał znaki królewskiego rodu planety Hapes.
W stronę Luke a Skywalkera skierowały się trzy pary pytających oczu.
59
ROZDZIAA 8
Przedział pasażerski we wnętrzu hapańskiego królewskiego wahadłowca Piorunujący
Duch był przestronny i wyposażony we wszelkie wygody, jakich mógł się spodziewać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]