[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ktoś tu w coś gra, staruszku. Chyba pozwolę ci zostać u mnie na dłużej.
Przeniosłem ją i zamknąłem w największej szafie na ubrania, zapaliłem wszystkie lampy w
pokoju, lampę z holu zaniosłem na miejsce, wszedłem do apartamentu, zamknąłem drzwi i
usiadłem przy biurku, żeby przetrawić spożyty posiłek.
Nie poszło mi najlepiej. Potrzebuję jednego lub dwóch piw, żeby w pełni wykorzystać sytu-
ację. Coś z tym trzeba zrobić. Właściwie to całkiem dobry pomysł, żeby na chwilę zniknąć i
skonsultować się z kilkoma ekspertami.
W szufladzie pod blatem był atrament, papier i mnóstwo innych rzeczy. Wyciągnąłem po-
trzebne przybory i zacząłem robić notatki. Zapisałem nazwiska wszystkich tych, których po-
znałem i o których tylko słyszałem. Oddzielnie napisałem o tajemniczej kobiecie. Peters,
Dellwood, generał, kucharka, Jennifer, Hawkes, Chain i Kaid. Tyler i Wayne na przepustce,
jakiś Snake Bradon, który był aspołeczny i nie chciał wejść do domu. Ktoś imieniem Candy,
kto, teoretycznie, nie liczył się, bo został dawno wylany. I Harcourt, który wprowadzał po-
tajemnie do domu swoje panienki, ale pół roku temu wyniósł się stąd.
Zgodnie z zeznaniem kucharki powinno być osiemnaście osób. Ja się doliczyłem jedenastu,
plus tajemnicza blondynka. Mamy zatem coś, co w Marines określa się mianem braków w
pogłowiu.
Ktoś zastukał do drzwi.
-Tak?
- Peters, Mike. Wpuściłem go.  Co się dzieje?
- Przyniosłem ci listę brakujących rzeczy. Nie mogę zagwarantować, że jest kompletna. Nie
są to rzeczy, które widzi się co dzień, i od razu zorientujesz się, że ich nie ma. - Podał mi plik
papierów. Usiadłem i przejrzałem je.
- Dużo tego.  I wszystko małe. Każda pozycja miała przypisaną .orientacyjną wartość. Rze-
czy takie, jak złote medale, stare klejnoty, należące do dawno zmarłych kobiet Stantnorów,
srebrne części serwisu, wzgardzone przez twardych i hardych eks-Marines, dekoracyjna broń.
- Jeśli chcesz, mogę przelecieć cały dom, pokój po pokoju, i policzyć dokładniej. Problem
polega na tym, że trudno powiedzieć, czego nie ma, jeśli nikt nie wie, gdzie było.
- To chyba niewarte takiego zachodu. Chyba że dowiesz się o czymś, co można prześledzić. -
Mało rzeczy na liście pasowało do tego określenia. Złodziej potrafił się opanować.
I tak cyfra wypisana na dole przyprawiła mnie o wytrzeszcz oczu.
- Dwadzieścia dwa tysiące marek?
- W oparciu o moją najlepszą wiedzę na temat wartości metalu i kamieni. Podejrzewam, że to
mocno zaniżona kwota.
- Pewnie tak, biorąc pod uwagę ich wartość artystyczną. Większość nie wygląda na złom,
który można by przetopić.
- Może.
- Czy na pewno chcemy znalezć złodzieja? - Ja chciałem, ponieważ takie zadanie otrzymałem
od generała. Sondowałem jedynie uczucia Czarnego Pietrka.
- Tak. Stary może już długo nie pociągnąć. Nie chcę, żeby umarł z przeświadczeniem, że ktoś
go bezkarnie zdradził.
- Racja. Dlatego teraz zlecę w mieście poszukiwanie wśród paserów. Nieraz łatwiej jest prze-
śledzić złodzieja od drugiej strony. Przygotuj mi dokładny opis czterech czy pięciu bardziej
wyróżniających się przedmiotów, a ja każę komuś rozejrzeć się za nimi.
- Będziesz musiał za to zapłacić?
- Tak. Masz zamiar oszczędzać miedziaki generała? Uśmiechnął się.
- Nie powinienem. Ale nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby zostawić sprawę bez dozoru.
Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Muszę dowiedzieć się więcej o ludziach. - Spojrzałem na moją listę. - Biorąc pod uwagę
trzech facetów, których nie znam, a pomijając moją białą damę, naliczyłem jedenaście na-
zwisk. Kucharka mówi o osiemnastu. Gdzie się podziało siedmioro?
- Mówiłem ci, że ona ma nierówno pod pułapem. Jest tu od czasu, gdy wybudowano pierwszy
dom. Dosłownie. Teraz nie zawsze wie, który mamy rok. Kiedy przyjechaliśmy tu z Kantar-
du, było nas osiemnaścioro, licząc ją i Jennifer. Zanim stary zaczął wyrzucać poprzednią
służbę, było jeszcze więcej osób. Teraz jedenaście osób to prawidłowa liczba.
- Gdzie są pozostali?
- Sam i Tark po prostu zeszli z tego świata. Wollack znalazł się po niewłaściwej stronie byka,
kiedy zapładnialiśmy krowy, i został stratowany. Pozostali się rozlezli. Chyba im się znu-
dziło. Pojawiali się coraz rzadziej i rzadziej, aż wreszcie nie wrócili.
Pochyliłem się, wziąłem świeży arkusz papieru, podzieliłem pięć milionów na dwa i dałem
dwie i pół bańki Jennifer, a dwie i pół podzieliłem na szesnaście, co dało sto pięćdziesiąt
sześć tysięcy marek i trochę drobnych.
Niezle. Nie znałem gościa, który zostawiłby sto pięćdziesiąt tysięcy w złocie lub srebrze i
wyszedł.
Liczyłem dalej. Dwa i pół dzielone na dziewięć dawało dwieście siedemdziesiąt siedem tysię-
cy i drobne. Prawie dwa razy tyle, niech to diabli!
Czyżby działo się tu coś jeszcze?
Nie powiedziałem tego na głos. Należało jednak o tym pamiętać.
- Masz coś? - zapytał Peters.
- Chyba raczej nie. Czas na mały spacerek.
- Mam trochę problemów z doszukaniem się sensu w tym wszystkim. Czy istnieje jakiś spo-
sób, żeby się dowiedzieć, gdzie są teraz ci czterej ludzie? Poza tym muszę dowiedzieć się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •