[ Pobierz całość w formacie PDF ]
je tutaj.
Zwiesił nogi za krawędź bagażnika, a ja usunąłem linkę
rowerową krępującą mu kostki. Cisnąłem ją w kąt bagażnika,
pomogłem bratu wygramolić się i poleciłem podejść do drzwi od
strony pasażera. Zanim wróciłem na swój fotel i nastawiłem na-
wiew na maksymalną moc, moje ubranie przemokło od śniegu.
Otworzyłem drzwi pasażera i Orson wsiadł do auta. Pozostawia-
jąc jego ręce skute za plecami, wyciągnąłem rękę ponad jego
kolanami i zamknąłem drzwi.
Przez moment siedzieliśmy, nie odzywając się do siebie. Wy-
łączyłem wycieraczki przy przedniej szybie. Śnieg padał i topił
się na podgrzanym szkle. Szarość gęstniała.
- Jesteśmy dokładnie siedemdziesiąt mil na północ od Rock
Springs - oznajmiłem.
Orson wyjrzał przez przednią szybę.
- Jesteśmy w pobliżu drogi?
- Zapewne gdzieś w odległości pół mili. Ale kiedy jest tak
jak teraz, to równie dobrze może być ze sto.
251-
- Chata stoi po tej stronie, prawda? - Wskazałem za okno po
swojej stronie.
- No tak. Gdzieś tam.
- Co to znaczy? Nie potrafisz jej znaleźć?
- Nie przy czymś takim. - Niepokój sprawił, że jego twarz
napięła się, a blask niebieskich oczu przygasł.
- Spróbujmy - powiedziałem. - To lepsze niż...
- Posłuchaj. Jakieś pięć mil w tę stronę w głąb pustyni
- wskazał ruchem głowy szarość wirującą za oknem -jest pasmo
górskie. Pewnie je pamiętasz.
- Owszem. I co?
- Jeżeli nie widzę tego pasma, nie mam jak określić, gdzie
się znajdujemy w stosunku do chaty. Do diabła, moglibyśmy po-
jechać w tę stronę, ale byłby to strzał w ciemno i pewnie byśmy
gdzieś utknęli.
- Szlag. - Wyłączyłem silnik. - Powinienem był zatrzymać
się na noc w Rock Springs.
- Zapewne. Ale nie wiedziałeś, że tak będzie.
- Nie, nie wiedziałem. - Starłem sobie topniejący śnieg
z ogolonej głowy.
- Wyglądasz jak ja - stwierdził Orson. - O co tu chodzi?
- Chce ci się pić?
-Tak.
Podałem mu pełną butelkę letniej wody.
- Orson - zapowiedziałem mu. - Tylko czegoś spróbuj. Cho-
ciaż raz. To cię zabiję.
- Wierzę ci.
Zegar na desce rozdzielczej wskazywał 16.07. Patrzyłem, jak
godzina zmieniała się na 16.08, a potem na 16.09.
- Wkrótce będzie ciemno - stwierdziłem.
Pot spływał mi po piersi i nogach. Orson oparł się wygodnie
w fotelu i zamknął oczy. Śmierdział moczem. Jego szlafrok był
252-
brudny, a ja zawstydziłem się, że nie pozwoliłem mu normalnie
skorzystać z łazienki od wyjazdu z Vermont.
Minuty płynęły dalej: 16.10,16.11,16.12.
- Nie mogę tego znieść - powiedziałem i uruchomiłem sa-
mochód.
- Co robisz?
- Zamierzam znaleźć tę gruntową drogę.
- Andy! Andy!
Wrzuciłem bieg i ze stopą na pedale gazu obejrzałem się na
Orsona.
- Przestań się wygłupiać - rzekł spokojnie. - Nie znajdziesz
tej drogi. Nie znajdziesz chaty. To śnieżyca pełną gębą i jeżeli
przez ciebie utkniemy z dala od tej autostrady, to mamy prze-
rąbane. Teraz nie wydostaniemy się prędko z auta. To pewne.
A więc poczekajmy tutaj, na środku autostrady, bo przynajmniej
wiemy, gdzie się znajdujemy. Jeżeli będziesz próbował odnaleźć
drogę, wpakujesz nas na środek pustyni pokrytej szadzią.
- Musimy tylko jechać prosto. Chata jest w tamtą stronę. Po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]