[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeprowadzenie całej akcji pozostanie najwyżej jedna godzina  podsumował
Gorow, kończąc argumentację pierwszego oficera.
Północ szybko się zbliżała.
Rakieta sygnalizacyjna zgasła.
Semiczastny w dalszym ciągu oświetlał reflektorem ścianę klifu, przesuwając
powoli promień z lewej strony na prawą, skierowując go na linię wody w nadziei
znalezienia jakiejś półki, szczeliny, pęknięcia, czegokolwiek, co mogli przeoczyć.
 Przyjrzyjmy się górze od strony nawietrznej  powiedział Gorow  może
tam sytuacja będzie wyglądać ciekawiej.
W jaskini panowało ożywienie spowodowane nadzieją na ratunek i oczeki-
waniem na dalsze wieści od Gunvalda, chociaż nastrój ostudzała obawa, że łódz
podwodna może nie przypłynąć dostatecznie szybko, aby wydostać ich z góry lo-
dowej przed północą. Niekiedy wszyscy milkli, choć w innych chwilach mówiło
kilka osób naraz.
Czekając na moment, kiedy grota wypełni się dzwiękami podekscytowanej
rozmowy, która odwróciłaby uwagę pozostałych, Harry po cichu poinformował,
że musi wyjść na stronę, i przechodząc koło Pete a Johnsona, wyszeptał:
 Chcę z tobą porozmawiać w cztery oczy.
Pete ze zdziwienia zamrugał powiekami.
Harry, nie zwalniając kroku nawet gdy mówił, nie patrząc w stronę inżyniera,
założył gogle, naciągnął maskę i wyszedł z jaskini. Przygniatany podmuchami
wiatru, włączył latarkę i z trudem przeszedł pomiędzy monotonnie warkoczącymi
pojazdami śnieżnymi.
Obawiał się, że w ich zbiornikach pozostało już niewiele paliwa. Silniki mogą
niebawem zgasnąć. Zostaną pozbawieni ogrzewania i światła.
Miejsce, które zostało wyznaczone na toaletę przy obozie tymczasowym, znaj-
dowało się za wysokim wałem w kształcie litery U, utworzonym ze spiętrzo-
nej kry i śniegu. Harry akurat nie odczuwał konieczności załatwienia swoich
fizjologicznych potrzeb, jednak stanowiły one doskonały pretekst, aby nie budząc
niczyich podejrzeń wyjść z jaskini i schować się z dala od innych. Znalazł się przy
wejściu do półkolistego spiętrzenia kry, które tworzyło rodzaj parawanu, przedarł
się przez nagromadzony śnieg i stanął przy samym końcu, opierając się o lodową
ścianę, która zapewniała względną ochronę przed wiatrem.
137
Obawiał się, że mógł robić duży błąd, wzywając Pete a Johnsona. Tak jak
powiedział Brianowi, nikt nie powinien być do końca pewny co do myśli dru-
giej osoby. Nawet dobrze znany przyjaciel, któremu ufamy, może w głębi duszy
być człowiekiem opętanym przez mroczne wizje i pragnienie zbrodni. Każdy jest
zagadką w zagadce, osłoniętą pancerzem tajemnicy. Podczas swojej pogoni za
przygodą, która wypełniała mu całe dotychczasowe życie, Harry przez przypadek
trafił na taki rodzaj pracy, który ograniczał jego kontakty z ludzmi do minimum
i ile razy podejmował kolejne wyzwania, jego przeciwnikiem nie był nikt inny,
jak sama Matka Natura. Natura potrafiła narzucić twarde warunki, ale nigdy nie
była zdradliwa; silna i czasami bezwzględna, nie epatowała świadomym okru-
cieństwem  zmagając się z nią nie musiał się martwić, że przegra z powodu
podstępu lub zdrady. Mimo wszystko postanowił zaryzykować konfrontację z Pe-
terem Johnsonem.
%7łałował, że nie ma pistoletu.
W kontekście zamachu ma Briana, Harry emu wydawało się absolutną głupo-
tą wybieranie się na pokrywę polarną bez ukrytej pod kurtką broni dużego kalibru.
Oczywiście dotychczas w swojej pracy geologa nigdy nie stanął przed konieczno-
ścią zastrzelenia kogoś.
Po minucie nadciągnął Pete Johnson i przyłączył się do niego, podchodząc do
tylnej ściany półkolistego, nie zadaszonego schronienia.
Stali naprzeciw siebie ze ściągniętymi z twarzy maskami i goglami na czołach,
trzymając w dłoniach latarki, które oświetlały ich buty. Padały na nich odbite pro-
mienie i w ich poświacie twarz Pete a wydawała się żarzyć dziwnym blaskiem.
Harry wiedział, że musi wyglądać podobnie: jasność wokół ust i brody ściemnia-
jąca się w stronę czoła, błyszczące oczy wyłaniające się z czarnych oczodołów,
przypominających otwory w czaszce  trochę jak maska z dyni podczas obcho-
dów Halloween.
 Przyszliśmy tutaj kogoś poobgadywać, czy też nagle zapałałeś do mnie
gorliwym, romantycznym uczuciem?  zapytał Pete.
 Chodzi o coś poważnego, Pete.
 Masz rację. Jeśli Rita się dowie, spierze mnie na kwaśne jabłko.
 Przejdzmy do sedna sprawy. Chciałbym wiedzieć. . . dlaczego próbowałeś
zabić Briana Dougherty ego?
 Nie podoba mi się jego fryzura.
 Pete, ja nie żartuję.
 W porządku. To dlatego, że nazwał mnie czekoladą.
Harry przyjrzał mu się, lecz nie powiedział ani słowa.
Ponad ich głowami, na krawędziach osłaniającego ich zwału kry, gwizdał
wiatr przedzierający się przez naturalne szczeliny pomiędzy stłoczonymi lodo-
wymi blokami.
Uśmiech znikł Pete owi z twarzy.
138
 Tobie chyba naprawdę odbiło.
 Przestań pieprzyć, Pete.
 Harry, na litość boską, co jest grane?
Harry wpatrywał się w niego przez długą chwilę, starając się zbić go z tropu.
Czekał czy go zaatakuje, czy nie. W końcu powiedział:
 Może ci wierzę.
 Wierzysz? W co?  Na szerokiej, czarnej twarzy Pete a malowało się zdu-
mienie równie szczere, jak spojrzenie owieczki; jedynie padające z dołu światło
przydawało jego obliczu nieco złowrogi wyraz.  Chcesz przez to powiedzieć, że
ktoś próbował go zabić? Kiedy? Przy trzecim szybie, kiedy został sam? Ale prze-
cież mówiłeś, że upadł. On sam też tak twierdził. Powiedział, że upadł i uderzył
się w głowę. Czy to nieprawda?
Harry westchnął i poczuł, jak z jego karku i ramion częściowo ustępuje napię-
cie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •