[ Pobierz całość w formacie PDF ]
patiu, zaglądać w ciemniejsze zakątki, by sprawdzić, czy nikt nie chowa się tam niezadowolony, albo, broń Boże,
poturbowany. Tymczasem kilka par zaczęło tańczyć.
Spojrzała na zegarek. Ile czasu zajmie Macowi i ekipie technicznej uruchomienie rezerwowego generatora?
Kiedy Nadine i jej pracownicy zjawią się z lampami i świecami?
Goście na pewno będą długo wspominać ten bal. Rozejrzała się dookoła. Spostrzegła Creightona i Stanleya, a w
gÅ‚Ä™bi Alvina Grote'a i jego partnerkÄ™· Ponownie uderzyÅ‚o jÄ… podobieÅ„stwo mÅ‚odej kobiety do jednej z dziewczyn z
agencji Perry'ego, Andrei Crowley. Co prawda była starsza, miała zniszczoną twarz, ostry makijaż i krótko ostrzyżone,
tlenione na końcach włosy, ale ...
Skąd się tu wzięła i co robi na tym balu? Zdecydowała się podejść do nich. Na jej widok kobieta wyglądająca jak
Andrea uśmiechnęła się lekko, lecz zanim któraś z nich zdążyła przemówić, Alvin Grote wykrzyknął:
- Pani Sullivan! Co za emocje!
Ku swojemu zaskoczeniu Julie odpowiedziała w sposób, który ją samą zaskoczył:
- Gdyby wszyscy mieli takie podejście jak pan, bal byłby ogromnym sukcesem.
- Chciałbym pani przedstawić moją towarzyszkę, Maggie Jones. Pozwól, Maggie - ciągnął - to jest Julie Sullivan,
dzięki której ten stary wspaniały hotel funkcjonuje jak szwajcarski zegarek.
Maggie Jones? Nie mrugnąwszy powieką, Julie wyciągnęła rękę na powitanie. Maggie przełożyła wyszywaną
koralikami torebkę do drugiej ręki i uścisnęła podaną dłoń.
- Przecenia mnie pan - odparła skromnie Julie. - Mamy liczny wykwalifikowany personel, a hotelem zarządza
Charlotte Marchand.
- To ona jest właścicielką? - zainteresowała się Maggie.
Mimo upływu lat Julie przysięgłaby, że to głos Andrei.
- Hotel należy do rodziny. Założyli go rodzice Charlotte, a jej siostry także tutaj pracują.
Na Maggie ta odpowiedz nie zrobiła większego wrażenia. Spojrzała na swojego rozpromienionego towarzysza i
rzekła:
- Bądz tak kochany, Alvie, i przynieś mi jeszcze jedno martini, dobrze? Z lodem - dodała.
Alvin Grote zrobił zdziwioną minę.
- W tych ciemnościach?
- Do przyrządzenia martini nie potrzeba światła - odparowała Maggie.
- No tak. .. Przepraszam, zaraz będę z powrotem - bąknął Alvin Grote i zniknął.
Kiedy zostały same, Maggie odwróciła się do Julie. W świetle księżyca Julie rozpoznała jasne, zimne oczy.
- A więc Maggie, tak? - zaczęła uprzejmym tonem.
- Tymczasem tak. Czy jedna z nas nie powinna powiedzieć czegoś w stylu: "Jaki świat jest mały" albo "Kopę
lat"?
- I jedno, i drugie pasuje - odparła Julie. Teraz, kiedy już nie miała wątpliwości, że spotkała dawną koleżankę,
zapragnęła ją uściskać, lecz Andrea swoją postawą jasno dawała do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnych tego typu
gestów. - Dlaczego zmieniłaś imię? - zapytała.
- Och, tak sobie. - Andrea rzuciła spojrzenie w kierunku, w którym oddalił się Alvin. - Powiem ci prawdę.
Poderwałam tego bubka na Bourbon Street, bo chciałam dostać się na bal. Uznałam jednak, że nie musi wiedzieć, kim
jestem.
Dla Julie była w tym jakaś pokrętna logika.
- Co porabiałaś przez te wszystkie lata? - zapytała.
- To i owo - odparła Andrea wymijająco. Spojrzała taksującym wzrokiem na Julie i rzekła: - Przytyłaś.
Julie roześmiała się.
- %7łebyś wiedziała, jaką przyjemność sprawiła mi każda zjedzona kaloria! Wciąż pracujesz jako modelki?
Wyglądasz ... - Chciała powiedzieć "strasznie", lecz zamiast tego dokończyła: - Wyglądasz świetnie.
Andrea prychnęła nieprzyjemnie.
- Nie, Julie, nie pracuję jako modelka. Moja agencja poszła na dno. Może słyszałaś?
Głos Andrei wyraznie był zabarwiony goryczą.
- SÄ… inne agencje.
- Nie dla mnie.
- Więc co w takim razie porabiałaś? - spytała Julie, starając się, aby jej głos brzmiał pogodnie.
- Opowiem ci, ale nie tutaj - odparła Andrea i wzięła Julie pod rękę. - Tu jest zbyt dużo ludzi.
- Nie mogę opuścić tego balu.
Julie była w rozterce. Z jednej strony poczucie obowiązku mówiło jej, że powinna zająć się gośćmi, z drugiej
dręczyła ją ciekawość, .jak potoczyły się losy Andrei. Zawsze ją lubiła. Chociaż nie miała na to dowodów, podejrzewała,
że Glenn właśnie ją w szczególny sposób wykorzystywał, dawał narkotyki, zmuszał do seksu. Po jego aresztowaniu
dziewczyna wróciła tam, skąd przyjechała, jakiejś małej mieściny w Wisconsin czy w Indianie. Julie była pewna, że
zacznie życie od nowa. Zawsze była twarda i uparta.
- Chodz, chodz - namawiała Andrea, ciągnąc Julie w kierunku holu. Z wyjątkiem recepcjonisty stojącego za
kontuarem oświetlonym lampą huraganową nikogo tu nie było. Andrea podprowadziła Julie do jednego z palących się
świeczników i mruknęła: - Chcę ci coś pokazać ...
Otworzyła torebkę i wyjęła z niej damski srebrny pistolet, nie większy od jej dłoni.
- Andrea! Co ... ?
- Ciii - uciszyła ją Andrea. - Przejdziemy się.
Julie zmobilizowała wszystkie siły, by myśleć trzezwo. Andrea jest uzbrojona i zmusza mnie do opuszczenia
hotelu. To jest porwanie!
OK. Tylko bez paniki.
- Schowaj broń - szepnęła. - Pójdę, gdziekolwiek zechcesz, ale schowaj broń.
Andrea wyszczerzyła zęby w uśmiechu. W ciąż były białe i równe, jak u modelki.
- Nie będziesz mi mówiła, co mam robić. Idziemy. Przyłożyła lufę do boku Julie i popchnęła ją ku wyjściu.
W zdenerwowaniu Julie bezwiednie zaczęła skubać pióra boa. Kiedy spostrzegła, że jedno zostało jej w palcach,
nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Upuściła piórko na posadzkę. Upadło tuż obok krawędzi dywanu.
Na ulicy, mimo braku prądu, karnawałowa zabawa trwała w najlepsze. Julie zastanawiała się, czy w tłumie zdoła
zgubić swą prześladowczynię. Lufa pistoletu przyłożonego do pleców powstrzymała ją. Jeśli zacznie uciekać, Andrea
wystrzeli i trafi jakąś przypadkową osobę. Za duże ryzyko. Lepiej spróbować przemówić jej do rozsądku. Dowiedzieć
się, czego właściwie od niej żąda, i negocjować.
Tymczasem wyrwała kolejne piórka z boa i dyskretnie upuściła je na ziemię. Upadły na chodnik tuż przed
wejściem do hotelu. Modliła się, aby wiatr ich nie porwał albo ludzie nie zadeptali. Jeśli ktoś zauważy ślad znaczony
różowymi piórami, podąży nim, prawda?
Mac na pewno tak uczyni. Jej wiara w to była tak mocna, że aż się do siebie uśmiechnęła. Mac pójdzie tym
tropem i odnajdzie ją. Tylko czy starczy jej piórek?
- Dlaczego to robisz? - zapytała.
- Zniszczyłaś wszystko. Zrujnowałaś mi życie.
Julie wybuchnęła śmiechem, mimo że sytuacja była dramatyczna. Wyskubała kolejne piórka z szala i upuściła je
na chodnik.
- Ja?
- Gdzie masz samochód?
Julie spojrzała na nią kątem oka.
- Chyba żartujesz? Nie ma prądu, cała dzielnica tonie w ciemnościach. Popatrz, co się dzieje!
- Nic mnie to nie obchodzi. Gdzie zaparkowałaś? Julie skręciła za róg. W bocznej ulicy tłum był tylko odrobinę
mniejszy. Upuściła kolejne pióra.
- Posłuchaj, Andreo - zaczęła. - Zawsze cię lubiłam. W Nowym Jorku martwiłam się o ciebie. Nie mogłam
znieść tego, jak Glenn cię wykorzystuje. Dlaczego uważasz, że zrujnowałam ci życie?
- Nie wykorzystywał mnie - warknęła Andrea. Ja go kochałam.
Przydałoby się dobrze nią potrząsnąć, pomyślała Julie, lecz natychmiast przypomniała sobie o pistolecie. Zamiast
tego wyskubała jeszcze kilka piórek.
- Jak mogłaś go kochać? Był o dwadzieścia lat starszy od ciebie. Faszerował cię narkotykami.
- Lubiłam narkotyki - mruknęła Andrea. - Myślisz, że łatwo mi było się od nich odzwyczaić? Przez ciebie omal
nie zwariowałam. Jaka ty byłaś przekonana o słuszności swojego postępowania! Doskonale wiedziałaś, co jest dla kogo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]