[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pracować w ogrodzie. - Wsunął jej ramię pod głowę i ujął
za rękę.
- Jak tu miło i przytulnie. Między liśćmi prześwituje
niebo. W cieniu klonu było chłodno. Cade położył sobie na
piersi ich splecione dłonie. Bailey czuła mocne, regularne
bicie jego serca.
- Jako chłopak często się tu zakradałem. W tym
hamaku snułem najśmielsze marzenia i układałem plany.
Zawsze był tu laki spokój i z perspektywy tego hamaka
wszystko stawało się jakby nieważne.
- Myślę, że to takie uczucie, jakby człowiek leżał w
kołysce. - Bailey za wszelką cenę chciała się odprężyć.
Nerwy miała napięte do ostateczności. Pragnęła już tylko
jednego: stopić się z Cade'em w jedno.
- W hamaku wszystkie problemy wydają się
łatwiejsze. - Cade bawił się jej smukłymi palcami,
oczarowany pięknem pierścionków. Kiedy jakby od
niechcenia pocałował wnętrze jej dłoni, serce podskoczyło
jej do gardła.
- Ufasz mi, Bailey?
Była już pewna, że bez względu na swoją przeszłość
nigdy nikomu bardziej nie ufała.
- Tak.
- To zagrajmy w pewną grę.
98
Rozbudzona wyobraznia natychmiast podsunęła
Bailey cały ciąg erotycznych skojarzeń.
- W jaką grę...? - wyjąkała.
- W skojarzenia słowne. Wyczyść sobie umysł ze
zbędnego balastu. Ja będę mówił różne słowa, a ty za
każdym razem odpowiesz to, co jako pierwsze przyszło ci
do głowy.
- Skojarzenia słowne. - Bailey sama już nie
wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Zamknęła oczy. -
Myślisz, że odblokuję w ten sposób moją pamięć?
- Spróbować nigdy nie zaszkodzi. Możemy to
zresztą potraktować jako leniwą grę w upalne popołudnie.
Jesteś gotowa?
Skinęła głową. Miała wrażenie, że łagodne
kołysanie hamaka zaczynają usypiać.
- Gotowa. Możemy zaczynać.
- Miasto.
- Tłum.
- Pustynia.
- Słońce.
- Praca.
- Satysfakcja.
- Ogień.
- Niebieski.
Kiedy otworzyła oczy i zaczęła się niespokojnie
kręcić, Cade ciaśniej objął ją ramieniem.
- Nie przerywaj, żeby analizować. Niech to będzie
absolutnie spontaniczne. Gotowa? Miłość.
- Przyjaciele. - Odetchnęła głęboko i poczuła, że
ogarnia ją spokój. - Przyjaciele - powtórzyła.
- Rodzina.
- Matka. - Bailey cicho jęknęła, a Cade pogładził ją
99
po policzku.
- Szczęście.
- Dzieciństwo.
- Diament.
- Władza.
- Błyskawica.
- Morderstwo. - Zakrztusiła się, a potem ukryła
twarz na ramieniu Cade'a. - Nie mogę. Nie mogę na to
patrzeć.
- Dobrze już, w porządku. Wystarczy. - Cade
pogłaskał ją po włosach i choć jego dłoń była chłodna,
oczy, wpatrzone w sklepienie z liści, gorzały ogniem.
Ten, kto ją tak przeraził i sprawił, że drżała z trwogi,
będzie musiał za to zapłacić. Już on tego dopilnuje.
W chwili gdy Cade trzymał Bailey w ramionach w
cieniu potężnego klonu, inny mężczyzna stał na
kamiennym tarasie i patrzył na swoją rozległą posiadłość -
łagodne wzgórza, zadbane ogrody i tryskające fontanny.
Był wściekły.
Ta kobieta zniknęła z powierzchni ziemi z jego
własnością. A jego siły były tak rozproszone, jak te trzy
gwiazdy.
Wszystko miało być takie proste. Już prawie je miał.
Tymczasem ten roztrzęsiony dureń spanikował. A może po
prostu odezwała się w nim chciwość. Jakkolwiek było,
pozwolił tej kobiecie uciec wraz z diamentami.
Straciłem zbyt wiele czasu, pomyślał, stukając
pięknie wymanicurowaną ręką w kamienną balustradę.
Jedna kobieta zniknęła, druga uciekła, a trzecia nie jest w
stanie odpowiedzieć na jego pytania.
Trzeba coś z tym zrobić, i to jak najszybciej,
ponieważ wszystkie jego plany wezmą w łeb. A winić o to
100
można tylko jednego człowieka. Mężczyzna cofnął się do
swojego gabinetu i sięgnął po słuchawkę.
- Sprowadzcie mi go - powiedział i odłożył
słuchawkę z niedbałą arogancją człowieka, który przywykł
do wydawania rozkazów i posłuchu.
101
ROZDZIAA 6
Sobotni wieczór. Bailey wyobrażała sobie, że spędzi
ten czas przy kuchennym stole, z filiżanką mocnej kawy,
obłożona książkami. Tymczasem zaraz po kolacji Cade
postanowił zabrać ją na tańce. Porwał ją z domu, zanim
zdążyła sprzątnąć ze stołu. Ledwo miała czas przygładzić
włosy.
Powiedział, że powinna się rozerwać, że dobrze jej
zrobi, jak posłucha muzyki i zafunduje sobie jakieś miłe
przeżycie.
I rzeczywiście, to było niezłe przeżycie.
Nigdy nie widziała czegoś podobnego. Była tego
absolutnie pewna. Hałaśliwy, zatłoczony klub w samym
sercu Georgetown wibrował życiem i trząsł się w posadach
od gwaru podniesionych głosów i tupotu roztańczonych
stóp. Muzyka była tak głośna, że Bailey nie słyszała
własnych myśli, a maleńki stolik, który Cade znalazł dla
nich w samym środku tego zamętu, nosił jeszcze lepkie
ślady po rozlanym piwie poprzednich gości.
Bailey była oszołomiona.
Miała wrażenie, że nikt tam nikogo nie zna. Albo też
wszyscy znali się tak dobrze, że nie wstydzili się uprawiać
miłości na stojąco, na oczach tłumu. Przecież trudno
inaczej określić to, co wyprawiały w rytm muzyki na
parkiecie te spazmatycznie przyciśnięte do siebie ciała.
Cade kupił jej wodę sodową i sam także poprzestał
na tym nieszkodliwym napoju. Usiadł przy stoliku i patrzył
na otaczający go spektakl. Co więcej, uważnie obserwował
102
reakcję Bailey. Wkoło migotały kolorowe światła,
podniesione głosy odbijały się echem od ścian, i jakby
nikogo świat w ogóle nie obchodził.
- Czy to jest właśnie to, co robisz w każdy weekend?
- Musiała wykrzyczeć mu to pytanie do ucha i nadal nie
była pewna, czy usłyszał ją w tym huku i łomocie gitar i
perkusji.
- Od czasu do czasu. - Prawie nigdy, pomyślał,
śledząc przypływ i odpływ samotników przy barze. A już
na pewno nieczęsto, odkąd ukończył studia. Pomysł, żeby
ją tu przyprowadzić, to był czysty impuls, jakieś
natchnienie. W takich warunkach nie będzie miała okazji
zamartwiać się i denerwować.
- Gra tu lokalny zespół - zwrócił się do Bailey.
- Nie wierzę - powiedziała z powątpiewaniem.
- Ależ tak. Ta orkiestra to naprawdę lokalny zespół.
- Cade chrząknął, przysunął bliżej swoje krzesło i objął ją
ramieniem. - Dirty rock. Nie żadna muzyka country ani
soft rock, ani pop. Kiedy grają dostajesz niezłego kopa. Jak
ci się to podoba?
Próbowała się skupić, wczuć w ten pulsujący, wciąż
powtarzający się rytm. Ponad zalewającymi ją falami
muzyki zespół wykrzykiwał coś o sprośnych sprawkach i
wykonywał dwuznaczne gesty.
- Sama nie wiem, ale z pewnością nie jest to
Dziewiąta Symfonia.
Cade głośno się roześmiał, a potem chwycił ją za
rękę.
- Chodz, zatańcz ze mną.
- Nie wiem, czy potrafię...
- Do diabła, Bailey, nie ma tu na tyle miejsca, żeby
robić coś innego niż złamać reguły przyzwoitości. A do
103
tego nie trzeba żadnej praktyki.
- Tak, tylko że... - Ale Cade już ciągnął ją w stronę
parkietu, przepychając się między stolikami i zderzając z
ludzmi. Po upływie pierwszych sekund straciła rachubę, na
ile stóp musieli nadepnąć.
- Cade, wolałabym popatrzeć.
- Jesteś tu po to, żeby doświadczyć życia. - Porwał
ją w objęcia i chwycił za biodra gestem tak władczym i
intymnym, że zabrakło jej tchu. - Reszta jest bardzo łatwa.
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek coś takiego robiła.
- Reflektory, krążące i migoczące pod sufitem,
przyprawiały ją o zawrót głowy. - Jestem pewna, że bym to
zapamiętała.
Pomyślał, że pewnie ma rację. Z jej zachowania biła
jakaś dziecięca niewinność, a rumieniec raz po raz
wypływał jej na policzki. Przesunął dłonie po jej
pośladkach i objął w talii.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]