[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Teraz już lepiej. Nie powiedział tego, ale wiedziała, że właśnie to sobie pomyślał.
Widziała to w jego spojrzeniu. Jeszcze nigdy nie była tak pewna własnej siły. Tyle że Sterano
nie wyglądał tak, jakby się ucieszył na jej widok. Raczej jakby coś go uderzyło, zabolało,
jakby nie mógł już ani chwili dłużej znieść tego wszystkiego.
Orkiestra zaczynała grać jakiś wolny taniec. A on nadal patrzył. Spijał ją wzrokiem.
Zielone oczy pociemniały, poczerniały pragnieniem. Nagle wydało jej się, że może ją
przyciągnąć do siebie i pocałować mocno, nie mówiąc ani słowa.
- Chciałbyś zatańczyć? - zapytała miękko. Igram z ogniem, z czymś, czego nie
rozumiem, pomyślała nagle. I w tym samym momencie zorientowała się, że jest przerażona.
Serce zaczęło jej mocno walić. Zupełnie tak, jakby te zielone oczy przemawiały do jakiejś
części jej samej, dobrze ukrytej gdzieś w głębi. I jakby ta część krzyczała do niej: Uważaj!
Instynkt stary jak świat podpowiadał, żeby rzucić się do ucieczki.
Nie ruszyła się. Ta sama siła, którą ją przerażała, przykuwała ją do miejsca. Zupełnie
nad tym nie panuję, pomyślała. Cokolwiek miało się zdarzyć, wykraczało poza jej
zrozumienie, nie było niczym normalnym ani zwyczajnym. Teraz nie można już było tego
powstrzymać i choć przerażona, napawała się tą chwilą. Stefano patrzył na nią jak zahipno-
tyzowany. Odpowiedziała tym samym, a przestrzeń między nimi aż kipiała od energii,
zupełnie jak w czasie uderzenia pioruna. Zobaczyła, że jego oczy ciemnieją, że on się poddaje
i poczuła, jak jej własne serce dziko zabiło, kiedy powoli wyciągnął do niej dłoń.
I wtedy czar prysł.
- Ależ słodko wyglądasz, Eleno - odezwał się ktoś. Elena kątem oka dostrzegła złotą
kreację, kasztanowe włosy bujne i błyszczące i skórę opaloną na idealny odcień brązu. To
była Caroline. Miała na sobie sukienkę ze złotej lamy, która bardzo odważnie podkreślała jej
figurę. Jedną rękę wsunęła pod ramię Stefano i uśmiechnęła się do niego leniwie. Wyglądali
wspaniale, niczym para modeli o międzynarodowej sławie, która zabłądziła na szkolną
imprezę - o wiele bardziej wyrafinowani i eleganccy niż ktokolwiek inny na tej sali.
- A ta sukieneczka jest bardzo ładna - ciągnęła Caroline. Elena pomyślała, że ręka
wsunięta pod ramię Stefano tłumaczy wszystko: gdzie się podziewała Caroline w czasie
lunchu przez te ostatnie tygodnie i co właściwie przez ten cały czas knuła. - Mówiłam
Stefano, że po prostu musimy tu choć na moment zajrzeć, ale długo nie zostaniemy. Więc nie
pogniewasz się, ale zatrzymam go dla siebie do tańca, dobrze?
Elena była teraz dziwnie spokojna, choć w głowie miała pustkę. Powiedziała, że
oczywiście, nie ma nic przeciwko i patrzyła, jak Caroline i Stefano odchodzą razem.
Wokół Eleny pojawiła się grupka znajomych, odwróciła się od nich i podeszła do
Matta.
- Wiedziałeś, że przyjdzie tu z nią?
- Wiedziałem, że Caroline tego chce. Kręciła się koło niego w czasie lunchu i po
szkole. W sumie trochę mu się narzucała. Ale...
- Rozumiem. - Nadal czuła ten dziwny, nienaturalny spokój. Przyglądała się ludziom i
zauważyła, że w jej stronę idzie Bonnie, a Meredith odchodzi od stołu. A więc widziały.
Pewnie wszyscy widzieli. Bez słowa ruszyła w stronę dziewczyn. Wszystkie skierowały się
do damskiej łazienki.
Pełno w niej było dziewczyn, a Meredith i Bonnie rzucały lekkie, obojętne uwagi,
jednocześnie zerkając na nią z troską.
- Widziałaś tamtą sukienkę? - powiedziała Bonnie ukradkiem ściskając palce Eleny. -
Przód musiał się trzymać na klej. Co ona włoży na następną imprezę? Celofan?
- Przezroczystą folię kuchenną - powiedziała Meredith a ciszej dodała: - Wszystko w
porządku?
- Tak. - Elena widziała w lustrze, że oczy ma zbyt jasne i że na policzkach wykwitły
jej plamy czerwieni. Poprawiła włosy i się odwróciła.
Aazienka opustoszała. Zostały w niej same. Bonnie mięła teraz nerwowo kokardę z
cekinami przy talii.
- Może to jednak lepiej - powiedziała cicho. - No bo myślałaś przez te ostatnich kilka
tygodni tylko o nim. Już prawie miesiąc. Więc może tak jednak będzie lepiej, a ty będziesz się
teraz mogła zająć innymi sprawami, zamiast... uganiać się za nim. I ty, Brutusie, pomyślała
Elena.
- Dzięki wielkie za wsparcie - stwierdziła ironicznie.
- Nie bądz taka - wtrąciła Meredith. - Ona wcale nie próbuje cię zranić, tylko uważa,
że...
- Pewnie ty myślisz tak samo, co? No cóż, nie ma problemu. Po prostu zacznę się teraz
zajmować innymi sprawami. Na przykład znajdę sobie nowe najlepsze przyjaciółki. -
Zostawiła je, gapiące się na nią, i wyszła.
Na zewnątrz znów pochłonął ją wir kolorów i muzyki. Była weselsza niż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]