[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jedynie dla rozkoszy zmysłów.
- Obrzydliwość! - Cymmeryjczyk splunął pogardliwie.
- Och, to rzecz gustu! - uśmiechnęła się Thalis, spuszczając powieki.
- No, na nas pora - dzwignął się Conan - po próżnicy tracimy czas. Czekać, aż się
obudzą owi paskudnicy lub zjawi się Thog - nie będziemy. Widzi mi się, że gościnniejsza jest
pustynia niżeli to miasto.
Natala nie mówiła po stygijsku, lecz dobrze rozumiała ten język, przeto w czasie
opowiadania Thalis na przemian drżała, truchlała, czerwieniła się i bladła, zaś teraz ochoczo
zerwała się z miejsca, gotowa i chętna do podróży.
- Wskaż nam drogę, byśmy mogli opuścić ten pałac na zawsze - rzekł Conan, ale oczy
jego kłam zadawały słowom, błądząc z lubością po ramionach i piersiach pięknej Thalis,
sklepionych niczym kopuły z kości słoniowej.
Nie uszło to jej uwadze, uśmiechnęła się bowiem tajemniczo, podnosząc się z otomany
z leniwym wdziękiem perskiego kota.
- Pójdzcie za mną. - Pięknie toczonym ramieniem wskazała drogę, a sama ruszyła
przodem, czując na sobie pożądliwy wzrok barbarzyńcy. Szli przez obce im sale, lecz nim
w sercu Conana zrodziło się jakiekolwiek podejrzenie Thalis przystanęła w małej, wykładanej
kością słoniową komnacie, pośrodku której szemrała fontanna.
- Może obmyjesz twarzyczkę, duszko? - zwróciła się do Natali. - Jest cała w kurzu
i masz piasek we włosach.
Biedna dziewczyna oblała się gorącym rumieńcem, dotknięta do żywego tonem
wyższości i drwiny, wyraznie brzmiącym w głosie Stygijki. Jej rada nie była wszelako zła,
choćby intencje złe były, jako że słońce i piasek zostawiły istotnie swe ślady na delikatnej jak
różany płatek cerze, chlubie wszystkich kobiet z Brythunii, słynących z bieli i gładkości swej
skóry. Natala uklękła przy fontannie i długie, jasne włosy odrzuciła na plecy.
- Na Croma! - zżymał się Cymmeryjczyk - niewiasta zawsze niewiastą pozostanie!
Thog nie Thog, ona zawsze pamięta o zwierciadle. Przecież zakurzysz się, ledwie dwa kroki za
mury wyjdziemy! Dasz coś do jedzenia i picia? - zwrócił się do Thalis.
Miast odpowiedzi ona przywarła doń całym ciałem, opasując jego biodra ramieniem.
Czuł jej gładką skórę, a upajający zapach włosów drażnił nozdrza.
- A po cóż tobie iść na pustynię? - szeptała gorąco. - Ze mną zostań! Ja nauczę ciebie
rozkoszy, wyjawię ci wszystkie tajemnice Xuthalu! Tyś prawdziwym mężczyzną, innym niż
tamci senni marzyciele. A jam spragniona ziemskiej namiętności. Ciebie pragnę! Moje serce
drży z rozkoszy w blasku twych płonących oczu, twe potężne ramię sprawia, że mdleję!
- Ze mną zostań! Uczynię cię królem Xuthalu! Zarzuciła ramiona na szyję barbarzyńcy
i na palce się wspinając przylgnęła do jego ciała swym gorącym, nagim ciałem. A on
tymczasem ujrzał ponad alabastrowym ramieniem Stygijki przyglądającą się im szeroko
otwartymi oczyma niebywale zdumioną Natalę. Cymmeryjczyk chrząknął zasromany i jednym
ruchem potężnego ramienia na bok odsunął czarnowłosą piękność. Ta podniosła nań oczy,
zerknęła na Natalę - i tajemniczy uśmiech przemknął przez jej wargi.
Oczy Natali płonęły, usta zaciskały się gniewnie. Conan mamrotał coś pod nosem. Nie
był z natury wierniejszy w miłości od pierwszego lepszego żołdaka w najemnej armii, ale tliła
się w nim pewna przyrodzona wstydliwość - najpewniejsza sojuszniczka Natali.
Thalis wzruszyła ramionami, obróciła się na pięcie i prędkim krokiem podeszła do
ściany, na której wisiał gobelin. Zdało się Cymmeryjczykowi, że jest czymś przelękniona.
Czyżby poczuła obecność owego potwora, buszującego w mrocznych salach pałacu?
- Stało się co? - zapytał. - Czyś co usłyszała?
- Spójrz tam! - wyciągnęła śnieżnobiałe ramię.
Conan obrócił się, szybki jak błyskawica, w obrocie dobywając szabli. Nie ujrzał
nikogo. Nagle jakby westchnienie, szelest i szum posłyszał za swymi plecami. Obrócił się więc
na powrót, sprężysty jak żbik, w stronę fontanny. Natala i Thalis zniknęły. Pionowa fałda
spłynęła jak fala po gobelinie, jak gdyby ktoś od ściany odchylił przed chwilą jego krawędz -
spłynęła i gobelin wygładził się, i nic już nie mąciło ciszy. Cymmeryjczyk stał osłupiały. Wtem
zmartwiał. Zza ściany dobiegał stłumiony krzyk Natali.
2.
Stała tuż za Conanem, gdy ten się obrócił - i w tejże chwili zwinna Stygijka, sprężysta
niczym pantera, jedną ręką zamknęła jej usta, drugą chwyciła Natalę w pół i z niebywałą siłą
porwała za sobą jakby wprost w ścianę, wślizgując się w szczelinę uchylonych pod naporem jej
barku sekretnych drzwi.
Znalazły się w zupełnej ciemności. Thalis, manipulująca przy sekretnych drzwiach -
zapewne zasuwając rygiel - zdjęła dłoń z ust Natali, a ta natychmiast przerazliwie krzyknęła.
Szyderczy śmiech Stygijki przeniknął ciemność niczym trucizna miód.
- Możesz sobie krzyczeć, mała idiotko! Szybciej nadejdzie twój koniec!
Natala umilkła, słychać było jeno dzwięczne dzwonienie jej ząbków.
- Cóżem ci uczyniła? Com ci uczyniła? Cóż zamierzasz?
- Zamierzam powlec cię, ty płakso, w dół tego korytarza. - Głos Thalis stracił swą
głęboką melodyjność, stał się syczący, zły - gdzie sobie poleżysz, dopóki ktoś po ciebie nie
przyjdzie, a zjawi się na pewno!
- O! Biada mi, biada! - szlochała Natala, a jej głos łamał się pod wpływem straszliwego
przeczucia. - Jam cię nie ukrzywdziła! Przecz że ty mnie krzywdzisz?
- Chcę twego chwata, a ty stoisz mi na zawadzie. Podobam mu się, widziałam to w jego
oczach. Gdyby nie ty, zostałby ze mną. Gdy ciebie nie stanie - mój będzie!
- Gardło ci pierwej poderżnie! - załkała Natala, pewna do ostatka swego barbarzyńcy.
- Ano, obaczymy! - roześmiała się Thalis, świadoma swego czaru i wpływu na męskie
serca. - Ale tobie się nie dowiedzieć nigdy, czy on gardło mi poderżnął, czy w objęcia mnie
wziął. Bo ty już będziesz narzeczoną tego, co wypełza z otchłani!
Na pół oszalała z trwogi walczyła Natala o życie z zaciętością łasicy. Nie na wiele się to
wszakże zdało, bo oto Stygijka porwała ją z niewiarygodną wprost siłą i niczym małe, niesforne
dziecko niosła w dół korytarza. Natala, pomna złowieszczego ostrzeżenia, nie krzyczała więcej.
W głębokiej ciszy słychać tylko było jej gwałtowny, spazmatyczny oddech. W pewnej chwili
palce nieszczęsnej Brythunki dotknęły gęsto wysadzanej klejnotami rękojeści sztyletu, który
Thalis nosiła za przepaską na biodrach. Biedna dziewczyna, niewiele myśląc, wyszarpnęła
sztylet i na oślep pchnęła swoją dręczycielkę, wkładając w ów cios resztkę sił, jakie jej
pozostały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]