[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czoło i przycisnęła guzik z cyferką dwa.
- Słucham?
- Maren? Sekretarka mówiła mi, że chciałaś się ze mną skontaktować.
Jego głos brzmiał chłodno. Gdzieś zniknęła cała czułość poprzedniego wieczoru.
- Nie było to łatwe.
- Sekretarce nie wolno podawać mojego domowego telefonu.
- Nawet ludziom, z którymi prowadzisz interesy?
- Nikomu! Absolutnie nikomu!
- Przykro mi, że cię niepokoję - ciągnęła czując, jakby serce miało wyrwać się jej z piersi. - Wydaje mi się
jednak, że zostawiłam wczoraj teczkę w twoim samochodzie...
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Jesteś pewna? - usłyszała jego głos.
- Tak - rzuciła krótko.
O co chodzi? Czy Kyle chce ją przestraszyć? A może wziął dziś inny samochód...
- Zaczekaj, sprawdzę - powiedział odkładając słuchawkę.
- Kyle - szepnęła.
Niestety, było za pózno. Powoli zaczęła sobie przypominać zdarzenia poprzedniego wieczoru. Spotkanie w
biurze. Krótki spacer schodami. Tak, na pewno położyła teczkę na tylnym siedzeniu. Miała nadzieję, że Kyle
podpisze wreszcie wszystkie umowy.
Zmarszczyła brwi. Albo ktoś ją ukradł, albo też Kyle specjalnie...
- Mam ją - usłyszała w słuchawce zdyszany głos. - Miałaś rację. Była na tylnym siedzeniu.
Maren odetchnęła z ulgą.
- Zwietnie. Przyślę po nią kogoś dziś po południu.
Usłyszała stłumiony śmiech. Kyle najwyrazniej niezle się bawił.
- Jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko temu - wykrztusił i znowu zachichotał. - Mam zamiar zostać tutaj
aż do poniedziałku.
- Jak to? - Maren nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Przecież dzisiaj jest piątek.
Odpowiedział jej śmiech.
- Zaraz... gdzie jesteś?
- W San Diego. Przyjechałem tu bezpośrednio po naszym spotkaniu. Nie wiedziałem, że mam w samochodzie coś
tak cennego.
- Ja też - wyjąkała Maren. - Jesteś więc u siebie, w La Jolla?
- Mhm.
Maren wyobraziła sobie zmysłowy płomień, który zapalił się w jego oczach.
24
Spojrzała na zegarek. Podróż do San Diego zajęłaby jej około czterech godzin. Tyle czasu! Szkoda, że
zaplanowała sobie pracę w czasie weekendu.
- Wspaniale - mruknęła ponuro.
- Naprawdę potrzebujesz tych papierów?
- Raczej tak - odrzekła. - Zwłaszcza po twojej wczorajszej propozycji.
Kyle zamyślił się na chwilę.
- Nie mogę ci ich przywiezć, Maren.
- Jasne...
Nie wiedziała, co zrobić.
- A może jednak przyjedziesz do mnie na weekend? - spytał cieplejszym tonem. - Moglibyśmy popracować nad
albumem Mirage. Poza tym... może namówiłbym cię na sprzedaż Festival Productions.
- Myślisz, że ci się uda?
- Na pewno.
Poczuła nagle zimny dreszcz.
- Chętnie bym przyjechała, ale...
- Boisz się?
Bez trudu wyczuła, że jest na nią zły.
- Tego nie powiedziałam.
- Nie musisz. Czuję to. O co chodzi, Maren? Czy jesteś związana z innym? Czy też może masz taki sposób
uwodzenia mężczyzn?
- Nie, nie... - Ręce jej się trzęsły.
- Wobec tego możesz śmiało przyjechać!
Maren nie chciała się kłócić, chociaż jego rozumowanie wydawało jej się nielogiczne. Zagryzła wargi i
zastanawiała się.
- Wcale nie muszę ci udowadniać, że się nie boję - próbowała zmienić temat. - Powinny clę przede wszystkim
interesować moje teledyski.
- Ależ interesują.
- Więc o co chodzi?
- Według mnie trudno ocenić dzieło sztuki nie znając autora.
- To tylko jedna ze szkół.
- Tak, ale szczególnie mi bliska. Poza tym odniosłem wczoraj wrażenie, że ty również chcesz mnie lepiej
poznać... Znacznie lepiej... - ściszył głos aż do szeptu.
Maren westchnęła.
- Mylisz się.
- Co ci szkodzi sprawdzić? Jesteś dorosła. Mogę obiecać, że nie będę cię do niczego zmuszać.
Czy mogła teraz powiedzieć, że bardziej obawia się własnych reakcji niż jego?
- To się rozumie samo przez się.
- No to jak?
Maren nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pomysł był szalony. Nie miała jednak zamiaru zawsze postępować
racjonalnie. Jak ognia bała się nudy.
- Dobrze. Przyjadę. Musisz mi jednak dać swój adres i telefon, na wypadek, gdybym się zgubiła.
- Albo rozmyśliła - dokończył za nią.
Maren wydęta wargi. Nie znal jej jeszcze. Jeżeli coś obiecała, zawsze dotrzymywała słowa.
Chwyciła długopis i zapisała adres oraz telefon, a następnie najważniejsze wskazówki dotyczące drogi. Kyle
obwarował się w swoim domu jak w twierdzy. Wiedziała, że robi głupstwo, ale nie mogła się już wycofać.
ROZDZIAA PITY
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła posiadłość Kyle a, przypomniało jej się hiszpańskie określenie: la casa grande.
Zarówno dom, jak i otaczające go budynki robiły rzeczywiście niezwykłe wrażenie. Długi mur okalający teren
zapewniał właścicielowi całkowity spokój. Nie mógł się tędy przedostać żaden wścibski reporter.
Maren przejechała przez bramę i znalazła się na obszernym dziedzińcu. Przestronny, piętrowy dom w
hiszpańskim stylu wyglądał z bliska jeszcze bardziej okazale. Mogła podziwiać wspaniale wykończenie i duże,
czerwone dachówki. Po obu stronach podjazdu rosły palmy i wonne hibiscusy.
Cała posiadłość znajdowała się na stromej skale. Rozciągał się stąd wspaniały widok na Pacyfik. Pomyślała, że
samotny dom przypomina swego właściciela: elegancki, niby przyjazny, ale jednocześnie bardzo nieprzystępny.
Bałaby się tutaj w czasie sztormowej nocy...
Zatrzymała samochód przy garażu i przeklinając w duchu własną głupotę skierowała się w stronę drzwi
wejściowych. Pomyślała, że nie powinna zwracać uwagi na przepych otoczenia. Ostatecznie posiadała Festival
Productions - coś, czego nie miał Kyle.
25
Zaczęła się zastanawiać, w jakim stopniu jego zaloty wynikają z zimnej kalkulacji. Z całą pewnością potrzebował
jej firmy. Co więcej - potrzebował jej samej. Musiał się orientować, że Maren trzyma wszystko w garści i
nadludzkim wysiłkiem osiąga sukcesy. Czy nie postanowił jej w sobie rozkochać? Porównanie z Jane nasuwało się
mimo woli. Tak, pracownice kochające się w szefach, nawet w byłych szefach, są w żałosnej sytuacji...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]