[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Proszę! Biała koperta przy drzwiach! Rachunek płaci odbiorca! wrzasnęła Marylka.
Dzień dobry. W naszej korporacji dzisiaj jezdzimy za darmo odpowiedział jej miły męski głos.
Marcel? Zrobiła wielkie oczy i z trudem podniosła się zza stołu. Co ty tu robisz, do cholery?
Cóż za uprzejmość! zakpił z uśmiechem. A może by tak coś w stylu jak się masz? albo dzięki,
że przyjechałeś i tym samym uchroniłeś mnie przed wizytą jakiegoś obcego drania, który mógł mnie
zadzgać nożem ? Miałem cię za lepiej wychowaną.
Przepraszam, zaskoczyłeś mnie. Spodziewałam się taksówkarza.
I słusznie. Ale nasz Patryś tak się bał o ten projekt, w końcu to jedyny egzemplarz, że wolał przysłać
tu kogoś zaufanego. Czyli mnie.
Marylka po raz nie wiadomo który przeklęła swojego pecha. Nie spodziewała się gości, więc nawet
nie zrobiła makijażu. Przy okazji, na okoliczność dwudniowej absencji w pracy, postanowiła również
pozwolić odpocząć oczom od kontaktów, więc w chwili obecnej miała na sobie bardzo stare i bardzo
mało twarzowe okulary. Te nowsze gdzieś się zapodziały i nie miała siły ich szukać. Ubiór również
pozostawiał wiele do życzenia; workowate szare swetrzysko nigdy nikomu nie dodałoby seksapilu. Ale
może to i dobrze, że Marcel widzi mnie w takim wydaniu? pomyślała. Może w końcu przestanie się
mizdrzyć. W ostatnich dniach w nadskakiwaniu przechodził sam siebie, ale robił to umiejętnie, a Marylka
często kwitowała jego zabiegi pobłażliwym uśmiechem. Przy wspólnej pracy nad projektem Zyty zbliżyli
się do siebie i już po kilku dniach zaczęli nadawać na tej samej fali.
Zmięta, obolała, rozczochrana i chwilowo zaniedbana, Marylka za nic nie mogła mu się podobać.
Coś ci dolega? Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek chorowała. Boli cię coś?
Owszem. Nie zamierzała wdawać się w szczegóły. A już na pewno przyznać, że przeforsowała się
tak bezmyślnie.
Coś konkretnego?
Aleś ciekawski! roześmiała się. Tak. Boli mnie. Wszystko. Nie mogę ustać na nogach, nie mogę
podnieść szklanki do ust i nie mogę jeszcze paru innych rzeczy. Pieką mnie mięśnie i mam dreszcze.
Jezus Maria! Ty masz grypę! Marcel odruchowo cofnął się dwa kroki w stronę drzwi.
Nie. Byłam na siłowni, tfu!, w fitness klubie. I trochę przesadziłam.
Wczoraj? zapytał, zdziwiony nagłą chęcią koleżanki do uprawiania aktywności fizycznej.
E tam. Dzisiaj byłam. Tak było fajnie, muzyczka rżnęła na cały regulator, że za bardzo się
rozkręciłam. Wiesz, grupa motywuje. Trenerka wyglądała na dość stanowczą, krzyczała na nas głośno,
a ja nie chciałam się skompromitować.
No i widzisz, jak się załatwiłaś? Wariatka. Marcel pokiwał głową z politowaniem.
Czy możesz, wychodząc, podkręcić ogrzewanie? Zimno mi trochę. Marylka naciągnęła na dłonie
przydługie rękawy i skrzyżowała ręce, jakby chciała się objąć.
Jasne. To do zobaczenia. Bratanek w szkole?
Nie, na wycieczce. I całe szczęście. Wraca za dwa dni, a ja do tego czasu wydobrzeję. Dzięki, że
wpadłeś. Do zobaczenia.
Marcel ruszył do wyjścia, zawahał się jednak i zatrzymał w pół kroku.
Niczego ci nie trzeba? zapytał.
Nie, dzięki. Dam sobie radę. Powiedz Agacie, że będę pojutrze. Cierpię, ale pod telefonem i mejlem
będę cały czas. A wiesz, mam urodzaj pomysłów. Ktoś kiedyś powiedział, że cierpienie uszlachetnia.
Mnie też najwyrazniej zrobiło dobrze.
To musiał być jakiś idiota.
Jak widać, miał rację roześmiała się głośno.
To taka sama bzdura jak ta o szacie, która nie zdobi człowieka. To na razie!
Uff! Poszedł sobie. Nareszcie. Marylka musiała w trybie pilnym pójść do łazienki, a nie zamierzała
robić z siebie pośmiewiska. Ból był potworny, prawie nie do wytrzymania. Mięśnie nóg paliły żywym
ogniem, czuła się jak przypiekany Kmicic. Przy każdym kroku miała wrażenie, że uginają się pod nią
kolana i za chwilę upadnie. Korzystając z tego, że już stoi, wyjęła z lodówki naturalny jogurt i awokado.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]