[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słów.
- Zwykle pracuję sam - próbował protestować.
- To tym razem - stwierdziła Clare - będziesz miał drużynę.
Jake uznał, że nie ma sensu się spierać. Wobec zjednoczonej frakcji
Glazebrookow niewiele był w stanie zwojować. Mógł jedynie starać się utrzymać ich
pod kontrolą.
- Dobrze. Ale przejmuję dowodzenie. Clare uśmiechnęła się przekornie.
- Jeśli chodzi o naciągaczy, to ja jestem specjalistką, pamiętasz?
ROZDZIAA 40
Biuro firmy Ingle Investmensts mieściło się w pasażu handlowym we
wschodniej części Tucson. Clare popatrzyła na niskie ceglane budynki z dachami z
czerwonej dachówki, zacienione chodniki i niewielkie przestrzenie parkingowe.
Tutejszy pasaż handlowy niczym się nie różnił od innych, jakie widziała w Arizonie.
- Niezbyt wyszukane miejsce jak na siedzibę firmy inwestycyjnej - skwitowała.
Dostrzegła parę sklepów z ubraniami, piekarnię, lodziarnię i kilka małych jadłodajni.
- Ale i nie tanie - odparł Jake. Przyjrzał się witrynie firmy. Zapewne Ingle
woli nie rzucać się w oczy.
Droga z Phoenix zabrała im dobre dwie godziny. Jake dojechałby szybciej, ale
był ranny w rękę, więc prowadziła Clare. Zdawała sobie sprawę, że z każdym
kilometrem potęguje się w nim niespokojne wyczekiwanie. Z jej zmysłami działo się
podobnie.
Oboje ubrali się zwyczajnie. Ona miała na sobie czarne spodnie i koszulkę.
Jake włożył dżinsową bluzę, która zakrywała opatrunek, i spodnie khaki. Poza tym, że
musiał trzymać lewą rękę blisko ciała, nic nie zdradzało, że jest ranny.
- Stara się robić wrażenie, że prowadzi firmę dla zwykłych ludzi stwierdziła
Clare.
- Jego potencjalne ofiary to osoby starsze, które utrzymują się z bieżących
dochodów, a oszczędności odkładają dla dzieci. Idealnym celem jest kobieta, wdowa
albo rozwódka. %7łyje z niewielkiej emerytury i ma jakieś pieniądze z inwestycji, które
przez lata poczyniła z mężem, albo ze sprzedaży rodzinnego domu. Kogoś takiego
będzie szukał.
- Pieniądze ze sprzedaży nieruchomości?
Clare skinęła głową.
- Trzyma je na koncie w banku i nie chce nimi ryzykować, bo zamierza zostawić
je w spadku dzieciom. Cel Nelsona Ingle'a to przekonanie ofiary, że u niego pieniądze
będą równie bezpieczne. A zagwarantuje jej potrójny lub poczwórny zysk.
Jake spojrzał na nią z uznaniem.
- Mówisz, jakbyś znała Ingle'a.
Wzruszyła ramionami.
- Ty zajmujesz się tropieniem. Ja wyczuwam kłamców. A jedno wiemy na
pewno: że Nelson Ingle jest kłamcą.
- Ja też cię okłamywałem.
- Wiem. - Uśmiechnęła się blado. - I byłeś w tym dobry. Trzeba nie lada
talentu, żeby mnie nabrać.
- A teraz, kiedy znasz prawdę, pewnie mnie nienawidzisz? - spytał.
- Bo nie wspomniałeś, że pracujesz dla Jones & Jones?
- Tak.
- Dobry Boże. Czemu miałabym cię nienawidzić? To twoja praca. Spojrzał na
nią poważnie.
- Ty nie miałaś się w tej pracy pojawić.
- Ale się pojawiłam. To nie twoja wina. Nic się nie stało, Jake. Rozumiem.
- Naprawdę wyznajesz specyficzną filozofię na temat kłamstwa, co?
- Po prostu uważam, że zdolność do kłamstwa jest niezbędna i niekiedy
pożyteczna. Liczą się intencje.
Uśmiechnął się.
- Co wcale nie znaczy, że zmieniłam zdanie o Fallonie Jonesie - dodała szybko.
Uśmiechnął się szerzej.
- Nie obchodzi mnie, co czujesz do Fallona, dopóki sypiasz ze mną.
- Miło mi, że jasno wyrażasz swoje zdanie. Ale dalszą rozmowę na ten temat
powinniśmy przełożyć na bardziej odpowiednią porę. Teraz musimy dopaść jednego
ze złych ludzi i tak go nastraszyć, żeby zdradził nam wszystkie swoje brudne
tajemnice.
- Racja. To będzie zabawne.
- Wiesz, przypominasz mi te kojoty, które polują o świcie.
- A co, wystaje mi język? Nie cierpię, kiedy wystaje mi język. Trochę mnie to
zawstydza.
- Nie widzę żadnego języka.
- Chwała Bogu. - Odpiął pas, otworzył drzwiczki i wysiadł. - No to do roboty.
Dołączyła do niego i razem podeszli do drzwi Ingle Investments. Jake otworzył
drzwi.
Clare poczuła powiew arktycznego powietrza. Zdjęła ciemne okulary i
rozejrzała się szybko.
Beżowy dywan. Kilka pejzaży Arizony na ścianach. Dwa krzesła, niski stolik, a
na nim parę równo ułożonych gazet. %7ładnej recepcjonistki.
Drzwi gabinetu były zamknięte. Dobiegały zza nich odgłosy rozmowy.
Na jednym z krzeseł dla klientów siedziała starsza kobieta z hełmem gęstych
siwych loków. Spojrzała podejrzliwie na Clare i Jake'a.
- Pan Ingle ma klientkę - oznajmiła. - Ja jestem następna.
- Dziękujemy za informację - odpowiedziała grzecznie Clare.
Kobieta uspokoiła się, widząc, że nowo przybyli nie mają zamiaru wpychać się
do kolejki.
- Gorąco, prawda? - zagaiła.
- Nie da się ukryć - przyznała Clare.
- Jutro to dopiero będzie skwar - powiedziała kobieta. - Słyszałam rano w
wiadomościach. Dobrze, że nie mieszkamy w Phoenix. Tam jest zawsze pięć stopni
więcej.
- Podobno - wtrącił Jake.
Drzwi gabinetu się otworzyły. Stał w nich elegancki mężczyzna po
czterdziestce, który pomagał wyjść siwowłosej kobiecie poruszającej się o balkoniku.
Clare pomyślała, że to na pewno Ingle. Idealnie pasował do opisu Elizabeth:
patrycjuszowskie rysy, tradycyjna biała koszula i krawat, pewne, spokojne ruchy i
jasne, otwarte spojrzenie. Krótko mówiąc, człowiek godny zaufania.
- Do widzenia, pani Donnelly - powiedział ciepłym tonem. - Miło było panią
poznać. Mam nadzieję, że udało mi się odpowiedzieć na pani pytania odnośnie
inwestycji.
- Tak, panie Ingle. - Kobieta uśmiechnęła się, najwyrazniej zadowolona z
rozmowy. - Chyba znalazłam to, czego szukałam.
- Proszę śmiało dzwonić, jeśli będzie pani miała jeszcze jakieś pytania -
zachęcił. - Jeśli nie, to widzimy się w piątek. Dokumenty będą gotowe do podpisu.
- Chcę tylko mieć pewność, że moje pieniądze będą bezpieczne - powiedziała
pani Donnelly. - W moim wieku nie można sobie pozwolić na ryzyko, rozumie pan.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]