[ Pobierz całość w formacie PDF ]

teraz. Roztkliwił wspomnieniami młodości. Wzruszył aż do rozpaczy tym, że go z rąk moich
porwali na wojny pohybel. Przeraził do szału ducha swego zamętem  wtedy już. I tak w
tkliwości, wzruszeniu, grozie i przestrachu, na progu chyba nieświadomej odrazy w mej du-
szy bezmyślnej. A sam on, wtedy już bez duszy nieomal: zwierzę jakby. Oo! wstręt i odraza
tylko teraz!... Powinszuj mi pierwszej miłości.
102
Wanda szczękała zębami. I bladła na twarzy tak, że te żyłki błękitne na skroniach wystę-
pować poczęły w sinej już siatce i gruzłach. A z oczu fioletowych całego kręgu jęły wysączać
się łzy jak rosa na jej rzęsy wielkie.
 Na litość boską, zamilcz  szeptała błagalnie i tak cichutko, że tamta ledwie po warg ru-
chach odczytywała jej słowa.  Oni tu tobie rzeczywiście ognia w żyły chyba naleli.
 O, ty nie rozumiałaś wcale: ani z jak bezładnym żarem modlić się tylko może dusza po
tym, ani z jak wielką nienawiścią do siebie spowiadać po tym.
 Po czymże to ciągle?
 Po sabacie.
 No, co ty?!... Co ty znowuż?
 Wszystko, co tu było dzisiejszej nocy, na co patrzyłyśmy obie  sabat to był czarownic i
szakali zlot przed diabła ogniskiem. A kto od niego odbiegnie, temu nikt ręki nie poda, nikt! 
mówił stary... Hieny i szakale otoczą go i ku dobru prowadzić zechcą. Bo nie ma  sił ży-
wych nam ku pomocy, nie ma!  mówił stary... Zło tylko jest żywe; zło prowadzi, zło kieru-
je: to zło myśli całe, które ze starego wina wymaca gnuśność. My to na swe dole...  powiadał
major stary. O, nie mogę! Mnie ten starzec... mnie ofiara, mnie zdrada obie głowę ściskały,
obie błogosławiły!  obie przeklęły? Nie wiem. I nie mnie może tylko. I nikt z nas nie wie.
Natura, ona jedna wie... Ognia, mówisz, w żyły naleli? Był tam on już, Wando. Natura
chciała. Oni tylko jego iskry odszukali w śmietniku pustoty, rozgrzebali wszystkie w drażnie-
niu, rozniecili grzechem ponurym; a potem złym czuciem, złą myślą i wyobraznią, jak su-
chym wichrem w niego dmuchali. Pożar mam ja w sobie!...
Wanda dyszała ciężko, wraz i tych oczu kręgiem rozszerzonym.
 Spójrz  zagadywała czym prędzej jej dalsze wybuchy  pomyśl, jak dziwnie: tak nie-
dawno jeszcze tam na pokojach błyszczało wszystko od barw i świateł wśród zwierciadeł, a
teraz?  patrz, słońca smuga wprost nam na głowy. Same my tu teraz: czujne po tym gwarze
wielkim, jak dwie siostry biedne w ciszy ogromnej. Tu zawsze taka zaduma jest w powietrzu,
tu przed książkami, że uspokój się tylko trochę, a zobaczysz, jak się uciszenie sączyć pocznie
w ciebie bezwiednie. Może każde życie jest sabatem złych ludzi, a dobrych myśli i czynów na
uboczu. Spójrz: całe wieki życia tu, a jaki spokój, jaka godność! Czasami myślę  mówiła
idąc ku półkom i kładąc nieśmiało rękę na którejś książce  czasami myślę, że gdy te karty
powstawały, gwar życia czynił się naokół niedobry. Gwar ścichł i przepadł, a dusza została na
tego życia świadectwo. Pomyśl: ile tu życia zaświadczeń, ile dusz niegdyś czuwających. A ile
było tych niemych, które tylko śmiercią swoją mogły...
 Ty dusza!  wybuchnie nagle Nina.  Nie, nie mów nic, nie przecz!... I mnie dziwnie, że
gdy ten sabat w noc się zapadł przed tobą, ty jedna tu po tym zamęcie całym: w tym perło-
wym, prawie białym powietrzu ranka sama suknią biała, snująca się, smukła  i taka cicha
każdym słowem.
 Ot i znowuż  odpowiedziała spokojnie  wytargałaś niby coś z siebie aż boleśnie i spa-
liłaś w ręku na konopiany błysk. Czym ja tu!  wzruszyła lekko ramionami.  Wszystko, co
mówiłam o tej tu ciszy, o życia zamęcie, zapadłym w niepamięć, i o duszy, która żyje, powia-
dałam tylko tobie na uspokojenie: żebyś zapomniała.
 Czego?
 Ciała. Bo z niego wszystek zamęt życia i sabaty wszelkie.
Tamta zwiesiła powoli głowę.
 Więc się ucisz tak  mówiła, kładąc jej teraz dopiero dłoń na ramieniu.  Stamtąd zamęt
życia. A niepokój duszy, to zgoła skądinąd. To jakby dzwon jaki daleki... Miałam ja przed
chwilą rozmowę dziwną z tym, komuś ty czoło dziś opatrywała. Każde słowo zapadło mi w
piersi. I wiem, że to złe życie ludzi stanęło u końca dziś właśnie: na rozstaju, nad przepaścią
może. Zbliża się coś wielkiego, idzie, przyjść musi... Gdy fatum zwiastowało się ludziom
dawniej, to zanim ptaki pokazały się na niebie, kobiety zrywały się po nocach, jedne do dzie-
103
ci, która za wrota, inne  wypatrywać... Niepokój to w nas złych przeczuć. I stąd to wzięcie
żyda ludzi całego trwogą w swoje piersi, za swój jakby grzech. Tylko tyś to wszystko wplotła
w gorączkę snów.
 Bo czym my, kobiety?...
 Dusze nieme. Jak kwiaty w polu. %7łyją przecie one najczujniej.
 Mówiła Lena podobnie  miała już na ustach, gdyż teraz dopiero tchnęło ją instynktow-
nie i pokrewieństwo myśli, i podobny tok rozmarzeń.
 Ty znałaś Woydę? Prawda! Przypomi...  mówiła powoli, w miarę jak się jej oczy w co-
raz to większym zdziwieniu i smutku zapatrywały w Wandę.  Przecież ja wszystko rozu-
miem. I wiem nawet wszystko. I o jego strasznym końcu przez tamtą! I tę rzecz jeszcze
straszniejszą wiem teraz  zwlekała w mówieniu pod zdziwienie myśli coraz to większe  że
wszystko lepsze w tęsknotach tych ludzi, a co oni tak zamącili... Ja na zródło tego wszystkie-
go trafiam teraz ślepa! Jak to oni powiadali?  Prawdziwość uczuć? Tyś ją tylko dawała ży-
ciem całym, uczuć cichością i jeszcze większą ciszą tego, coś czyniła, więzieniem twoim,
krwią z ust plutą. I wszystkim, czego ja nie wiem. I wszystkim, co będzie. Jak oni to nazywali
to drugie?  Sumienie ruchu? Powiedz!... Ty niema. Rozumie się. Ty na śmierć nawet nie
miałabyś słowa przerażeń, tylko uśmiech może smutny. A oni wszyscy są z kłamstwa słów! I
kłamstwa wyobrazni, która się rodzi... O, z niesytości dosytów chyba! By płodzić w myślach
rozkosze większe od zaznawanych. Och, ja pamiętam każde słowo z tego, co Lena wtedy
opowiadała. I rozumiem teraz dopiero. On miał słuszność.
 Kto taki?
 Diabeł  zaśmiała się ostro.
Lecz niebawem i na śmiech nawet nie stało w pasji. Dłonie tylko to rozczepiały się palca-
mi, to zaciskały się w kułaki.
 Mówił, że  purpura marzenia to jakby Leny negliż strojny. %7łe to także ze zmysłów i dla
zmysłów. Bo inaczej nie byłoby to ani marzeniem, ani wyobraznią, ani pięknem przecie. A
straszna jest ich robota, powiadał, nad naszymi duszami młodymi.
 Czyja?
 Hien tych. I tej ostatniej także. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •