[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w Fossombronne-la-Forêt... Czy naprawdÄ™ znaÅ‚am to Å›wiatÅ‚o? Pchnęłam przeszklone
drzwi. Zadzwoniło lekko, krystalicznie. Podniosła głowę. Zbliżyłam się, ale nie
wiedziałam, co powiedzieć.
yle siÄ™ pani czuje?
Nie byłam w stanie wymówić słowa. I ciągle dusił mnie ten ciężar. Podeszła do mnie.
Bardzo pani blada...
Wzięła mnie za rękę. Wystraszyłam ją pewnie. Czułam uścisk jej dłoni na swojej.
Proszę usiąść tutaj...
Zaprowadziła mnie za ladę i dalej, do pomieszczenia, w którym stał stary skórzany
fotel. Usiadłam w fotelu, a ona położyła mi dłoń na czole.
Nie ma pani gorączki... ale ręce lodowate... Co się dzieje?
Od lat nigdy nic nikomu nie mówiłam. Wszystko zatrzymywałam dla siebie.
To zbyt skomplikowane do wyjaśnienia odparłam.
Dlaczego? Nic nie jest skomplikowane...
Zalałam się łzami. Nie zdarzyło mi się to od śmierci psa. Dobre dwanaście lat
wcześniej.
Przeżyła pani ostatnio jakiś wstrząs? spytała cicho.
Zobaczyłam kogoś, kogo uważałam za zmarłego.
KogoÅ› bardzo pani bliskiego?
To nie ma większego znaczenia zapewniłam ją, zmuszając się do uśmiechu.
Wszystko przez zmęczenie...
Podniosła się. Słyszałam, jak otwiera i zamyka szufladę tam, w aptece. Wciąż
siedziałam w fotelu i wcale nie miałam ochoty z niego wstawać.
Wróciła na zaplecze. Zdjęła biały fartuch, teraz miała na sobie spódnicę
i ciemnopopielaty sweter. Podawała mi szklankę wody, w której na dnie pastylka barwy
czerwonej rozpuszczała się, wydzielając bąbelki. Usiadła tuż przy mnie, na jednym
z podłokietników fotela.
Proszę zaczekać, aż się całkiem rozpuści.
Nie mogłam oderwać oczu od czerwonej musującej wody. Fosforyzowała.
Co to? zapytałam.
Dobrze pani zrobi. Znowu ujęła mnie za rękę. Dalej ma pani takie zimne dłonie?
To, w jaki sposób wymówiła zimne , z naciskiem na to słowo, przypomniało mi naraz
tytuÅ‚ książki, którÄ… Frédérique czytaÅ‚a mi po kilka stron wieczorami w Fossombronne,
kiedy już leżałam w łóżku: Dzieci zimna.
Wypiłam duszkiem zawartość szklanki. Smakowało gorzko. Ale w dzieciństwie
kosztowałam napoje znacznie bardziej gorzkie.
Poszła do apteki po taboret i ustawiła go tak, abym mogła położyć na nim nogi.
Proszę się odprężyć. Myślę, że nie jest pani wygodnie.
Pomogła mi zdjąć płaszcz. Potem pociągnęła za suwak botków i delikatnie je
ściągnęła. Po czym przysiadłszy na podłokietniku fotela, badała mi puls. W kontakcie z jej
dłonią trzymającą mój nadgarstek doświadczałam poczucia bezpieczeństwa. Nie
wykluczałam, że zasnę, i ta perspektywa wzbudzała we mnie kojącą błogość, taką samą,
jakiej zaznałam, kiedy zakonnice mnie uśpiły, każąc mi wdychać eter. Było to tuż przed
okresem, gdy matka zabrała mnie do ogromnego mieszkania przy Lasku Bulońskim.
Mieszkałam w szkolnym internacie i już nie pamiętam, dlaczego tamtego dnia czekałam na
ulicy. Nikt nie przychodził po mnie. W końcu ruszyłam przez jezdnię i wtedy potrąciła mnie
furgonetka. Skręciłam sobie kostkę. Ludzie położyli mnie w furgonetce pod budą i zawiezli
do jakiegoś domu nie bardzo daleko. Przeniesiono mnie na łóżko. Dokoła stały zakonnice,
jedna schyliła się nade mną. Miała biały kornet i kazała mi wciągnąć do płuc eter.
Mieszka pani w tej okolicy?
Wyjaśniłam, że mieszkam w rejonie place de Clichy i właśnie miałam wracać do domu
metrem, kiedy zle się poczułam. Korciło mnie, aby jej opowiedzieć o swojej wizycie
w Vincennes w bloku Ołżyśmierci, aby jednak to zrozumiała, musiałabym się cofnąć daleko
w przeszłość, może aż do owego popołudnia, gdy czekam przed szkołą chętnie bym się
dowiedziała, gdzie ta szkoła dokładnie się znajdowała. Niedługo wszyscy rozchodzą się do
domów, chodnik pustoszeje, drzwi szkoły zostają zamknięte. Wciąż czekam, ale nikt nie
przychodzi po mnie. Dzięki eterowi przestałam czuć ból w kostce i zapadłam w sen. Jakiś
rok, dwa lata pózniej w jednej z łazienek w mieszkaniu przy Lasku Bulońskim natknęłam
się na flakonik eteru. Fascynował mnie jego ciemnogranatowy kolor. Ilekroć moją matkę
dopadał kryzys, kiedy to nie chciała nikogo oglądać, a mnie prosiła, żebym jej przynosiła
tacę z jedzeniem do pokoju lub masowała nogi w kostkach, zawsze wąchałam flakonik, by
dodać sobie odwagi. Naprawdę za dużo było do tłumaczenia. Wolałam tam, w tej aptece,
posiedzieć w milczeniu z nogami wyciągniętymi na taborecie.
Lepiej siÄ™ pani czuje?
Nigdy nie spotkałam u nikogo tyle łagodności i stanowczości. Należałoby jej wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]