[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Luis wzdrygnął się i skulił, zupełnie jakby ktoś uderzył go w brzuch.
- Boisz się mnie? - spytał z rozpaczą. - Deus, Emily...
- Nie. Nie! - Emily zacisnęła dłonie na kolanach. - Nie boję się ciebie, tylko samej
siebie. - Zaniosła się gorzkim śmiechem. - Właśnie dlatego nie mogę. Przeraża mnie
świadomość, że mogłabym uwolnić wszystkie uczucia, które kłębią się we mnie, bo wte-
dy nie poradziłabym sobie z nimi, przytłoczyłyby mnie...
Wielkie nieba, dlaczego tak się otworzyła przed Luisem? Była pewna, że za mo-
ment spotka się z jego drwinami i pogardą.
Helikopter leciał coraz niżej, a to znaczyło, że zbliżają się do pałacu i za moment
ponownie otoczą ją chłodni i obojętni mężczyźni w garniturach. Będzie musiała wrócić
do wytwornego apartamentu, aby w samotności rozmyślać o Luisie.
Zamknęła oczy jak kiedyś, w dzieciństwie, gdy sądziła, że wystarczy bardzo
chcieć, aby życzenie się spełniło. Szybko zniżali lot i czekała na łagodny wstrząs towa-
rzyszący lądowaniu.
Gdy płozy zetknęły się z trawą, otworzyła oczy i zatrzepotała rzęsami. Sądziła, że
ujrzy rozległy, wypielęgnowany trawnik przed pałacem, a tymczasem znajdowali się na
leśnej polanie.
- Gdzie jesteśmy? - zdumiała się.
Luis ściągnął słuchawki i przyczesał włosy dłonią.
- Wybacz - szepnął. - Nie mogę latać. Nie mogę zapewnić ci bezpieczeństwa.
Wkrótce zjawią się ochroniarze, polecisz z nimi.
- Nie - zaprotestowała szeptem. - Nie chcę bezpieczeństwa.
Drżała ze strachu i z emocji, kiedy spoglądali sobie w oczy.
- Czy wiesz, co mówisz? - Musiał się upewnić.
- Tak. - Odetchnęła głęboko. - Wiem doskonale.
Las był gęsty i mroczny, a kiedy Luis prowadził ją między drzewami, wśród koron
rozbrzmiewały wieczorne śpiewy ptaków. Emily zawahała się, gdy spod jej stóp uciekło
w gęstwinę jakieś drobne zwierzę. Luis odwrócił się z niepewną miną.
- Wolałabyś wrócić? - zapytał.
- Nie.
Bez zastanowienia dotknął dłońmi jej policzków i pocałował ją w usta. Emily po-
czuła, że uginają się pod nią kolana, więc oparła się plecami o pień strzelistego drzewa.
Nagle Luis się cofnął.
- Nie przerywaj... - poprosiła łamiącym się głosem. - Luis... jeszcze...
- Christo, muszę... - Zacisnął zęby. - Jeszcze trochę i nie będziemy mogli stąd
odejść. Za kilka minut na niebie zaroi się od helikopterów, które będą nas szukać, a ja nie
mógłbym narażać moich ochroniarzy na nieprzyzwoite widoki. Byliby wstrząśnięci, wi-
dząc, jak się kochamy na leśnym runie.
Emily zachichotała, a on ponownie ujął jej twarz w dłonie.
- Czy na pewno właśnie tego pragniesz?
Oszołomiona Emily tylko skinęła głową, ale Luis nie potrzebował dodatkowej za-
chęty. Wziął ją za rękę i ponownie ruszyli przed siebie. W leśnej gęstwinie czuła się jak
Czerwony Kapturek, tyle tylko, że była dorosła i już się nie bała wilka.
Wkrótce na ich drodze wyrósł wysoki mur. Luis podszedł do stalowej furtki i na
moment puścił dłoń Emily, aby wystukać numer identyfikacyjny na małej, ukrytej kla-
wiaturze. Furtka powoli się otworzyła.
- To dom, który widzieliśmy z helikoptera - zauważyła Emily.
Po chwili dotarli do niskiego, kamiennego budynku ze spadzistym dachem. Przed
drzwiami Luis ponownie nacisnął kilka przycisków, a potem wprowadził Emily do środ-
ka.
Drgnęła, gdy drzwi samoczynnie zamknęły się za ich plecami, i powiodła wzro-
kiem po dużym ciemnym pokoju. W powietrzu unosił się zapach dymu z kominka.
- Boję się - wyszeptała, nim zdążyła ugryźć się w język.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]