[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy to się działo, Felix przyglądał się uważnie otoczeniu. Za każdym
razem, gdy zaklęcie zadziałało, oczy czaszek rozjaśniały się. Po
odrzuceniu Gotreka światło blakło.
Spróbuj rozbić jedną z tych głów zasugerował Felix. Gotrek nie
odpowiedział, tylko podszedł do jednego z wierzchołków pentagramu.
Jego topór błysnął w dół z płonącymi runami na ostrzu. Czaszka rozbiła
się na tysiące fragmentów. Ponad nią wzniósł się obłok
ektoplazmatycznych oparów. Nastąpiło długie, wrzaskliwe zawodzenie,
jakby uwolniona została dusza po stuleciach uwięzienia. Gdy wycie
minęło pozostałe czaszki pociemniały. Gotrek tym razem z łatwością
wyszedł z pentagramu.
Szybkie sprawdzenie otoczenia pokazało, że z komnaty prowadziło
tylko jedno wyjście. Wiodło w dół długiej rampy ku labiryntowi ponurych
korytarzy. Cała okolica była rozjaśniona przez lśniące klejnoty osadzone w
suficie. Felix widział już podobne pod Karakiem Osiem Szczytów.
To rzeczywiście wygląda na robotę krasnoludów rzekł, gdy
maszerowali przez ciemne korytarze.
Aye, człeczyno, to prawda. Może lud z Karag Dum handlował z tym
miastem.
Albo Karag Dum zostało splądrowane przez ludzi stąd.
To straszna myśl, ale jest to możliwe.
Jeszcze raz zapadli w milczenie. Gotrek prowadził ich śmiało przez
labirynt, zawsze poruszając się z pewnością siebie. Nigdy nie wracał po
własnych śladach. Felix był zdumiony opanowaniem okazywaną przez
krasnoluda, ponieważ wiedział, że na jego miejscu zgubiłby się
beznadziejnie.
Bezruch pełen napięcia znowu opanował labirynt. Felix czuł mrowienie
skóry. Co pewien czas zatrzymywał się, by spojrzeć przez ramię i upewnić
się, że nic nie skrada się za nimi. Miał wrażenie, jakby w każdej chwili
ktoś mógł wbić mu nóż w plecy.
Po drodze Felix zastanawiał się, gdzie są pozostałe krasnoludy. Miał
nadzieję, że nie odlecieli bez nich. W tej chwili sytuacja nie wyglądała
dobrze. We trzech zostali uwięzieni w wielkim labiryncie, bez jedzenia i
wody oraz nie wiedząc dokładnie, gdzie są. Gdyby udało im się wydostać
na powierzchnię i okazałoby się, że nadal są w zrujnowanym mieście,
mogliby zwrócić uwagę statku powietrznego. Ale jeśli ten już odleciał,
wówczas ich przyszłość była nieciekawa. Felix nie spieszył się do długiej
wędrówki przez Pustkowia Chaosu w próbie powrotu do domu. Sądząc po
tym, czego był świadkiem podczas dotychczasowej podróży, mało było
prawdopodobne, by udało im się to przeżyć.
Odsunął ponure myśli na bok i zmusił się do koncentracji na otoczeniu.
Korytarz otwierał się na długą salę. Zwiatło sączyło się z wysoka nad
głowami. Błyszczące cząstki kurzu migotały w jego promieniach. Sama
sala miała wiele pięter wysokości. Na każdym poziomie znajdowała się
galeria. Wielki ozdobny staw wypełniony mętną wodą zajmował
większość podłogi komnaty. Pośrodku stawu stała fontanna, z której od
dawna nie płynęła woda. Była to statua wyrzezbiona na kształt wojownika
w pancerzu. Wojownik wyglądał na człowieka, pomijając fakt, że miał
dodatkowe ramię, w którym trzymał jakąś laskę.
Felix podszedł do brzegu stawu i zajrzał do środka. Woda była ciemna
nie licząc małych plamek zielonego światła, które lśniły pod powierzchnią
niczym uwięzione gwiazdy. Widział już wcześniej tę substancję i wiedział,
że to był spaczeń.
Nie będziemy pili tej wody mruknął, a ta myśl natychmiast
sprawiła, że poczuł się spragniony. Myśląc o tym zauważył zniekształcone
odbicie w wodzie. Zobaczył wielki skrzydlaty kształt, który rósł coraz
bardziej za nim.
Uwaga! krzyknął i rzucił się do tyłu odskakując od stawu. Ostre jak
brzytwa szpony przecięły powietrze w miejscu, gdzie stał kilka chwil
temu. Felix dostrzegł rozmazany szybkością obraz obrzydliwego
skrzydlatego humanoida, podobnego do tych, które widział wcześniej nad
polem bitwy. Potem nastąpił głośny plusk, gdy stwór wpadł do wody w
stawie.
Felix miał tylko chwilę na ochłonięcie i spojrzenie w górę. Horda
skrzydlatych stworów pojawiała się na galeriach osadzonych w ścianach
wysoko nad nimi i skakała w powietrze. Słyszał uderzenia ich skrzydeł,
gdy podrywały się do lotu. Te stwory nie latały w ciszy. Stworzenie, które
go zaatakowało musiało szybować z bardzo wysoka.
Harpie! krzyknął Snorri. Dobrze!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]