[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i nie zaczęła go szukać. Chociaż na przykład ja nie wykryłem. Czymkolwiek był,
nie rejestrował się dalej niż jeden, dwa metry. Zdumiewające skarby ukryto w tym
pomieszczeniu. Czy to nie w którymś z tych pokojów można podobno uzyskać
efekt osobistego wszechświata? Połączony z tyloma zródłami pierścień stanowił
piękną alternatywę wobec Mocy Wzorca i Mocy Logrusu. Z pewnością całe stule-
cia trwało nadanie mu takiej potęgi. Nie wiem, do czego był Brandowi potrzebny,
ale z pewnością nie mieścił się w krótkoterminowych planach. Uznałem, że nie
mogę oddać go nikomu, kto posiadł znajomość Sztuki. I nie pomyślałem nawet,
że mógłbym powierzyć go nie-czarodziejowi. A także nie miałem ochoty chować
go znowu w gałce łóżka. Co mnie tak uwiera w nadgarstku? A tak, Frakir. Nie
zauważyłem, że trwa to już dobrą chwilę.
Przykro mi, że straciłaś głos, staruszko. Pogłaskałem ją, jednocześnie
rozglądając się w poszukiwaniu zagrożeń psychicznej i fizycznej natury. Nie
widzę tu ani jednej rzeczy, na którą powinienem uważać.
Natychmiast zsunęła się z nadgarstka i spróbowała zerwać mi z palca pier-
ścień.
Przestań! rozkazałem. Wiem, że ta zabawka może być niebezpieczna.
Ale tylko wtedy, gdy niewłaściwie jej użyję. Jestem czarodziejem, pamiętasz?
Fachowcem w takich sprawach. Naprawdę nie mam się czego obawiać.
Frakir nie posłuchała rozkazu i nadal atakowała pierścień. Mogłem to przypi-
sać jedynie jakiejś formie zazdrości obiektów magicznych. Zawiązałem ją w cia-
sny węzeł wokół filaru łóżka i zostawiłem, żeby nauczyć posłuszeństwa.
Zacząłem dokładniej przeszukiwać pomieszczenie. Jeśli mam zatrzymać
miecz i pierścień, dobrze byłoby znalezć jakąś inną pamiątkę po Brandzie, że-
by podarować ją Luke owi. . .
Merlinie! Merlinie! usłyszałem krzyk gdzieś spoza moich pokojów.
Zaprzestałem ostukiwania podłogi i dolnych części ścian, gdzie szukałem pu-
stych miejsc. Pod łukiem przejścia wróciłem do saloniku i znieruchomiałem, mi-
mo kolejnego wezwania i mimo że teraz rozpoznałem głos Randoma. Zciana od
strony korytarza została w połowie odbudowana. . . Jak gdyby niewidzialna bry-
gada murarzy i tynkarzy pracowała tutaj od chwili, kiedy kamień ze snu umieści-
łem w łuku bramy do królestwa Branda. Zdumiewające. Stałem tak i patrzyłem
w nadziei, że znajdę jakieś ślady na uszkodzonym murze.
Chyba już wyszedł usłyszałem mruczenie Randoma.
Słucham? O co chodzi?! zawołałem.
Chodz tutaj szybko. Potrzebuję twojej rady. Wyszedłem na korytarz przez
146
otwór, jaki pozostał jeszcze w ścianie. Podniosłem głowę. I natychmiast po czu-
łem, jakie możliwości ma mój pierścień, jak reaguje na moje najważniejsze w tej
chwili życzenie. Przystałem na sugestię, zaktywizowała się odpowiednia linia, a ja
wyjąłem zza pasa rękawice i wciągnąłem je, lewitując w stronę wyrwy w suficie.
To dlatego, że Random mógłby rozpoznać w pierścieniu własność Branda, co do-
prowadziłoby może do dyskusji, na którą w tej chwili nie miałem ochoty.
Wlatując przez wyrwę do pracowni, przytrzymałem płaszcz, żeby miecz także
ukryć w jego fałdach.
Robi wrażenie ocenił Random. Dobrze, że ćwiczysz swoje czary.
Dlatego właśnie cię wezwałem.
Skłoniłem się nisko. Oficjalny strój sprawił, że nabrałem dworskich manier.
Czym mogę służyć waszej wysokości?
Przestań żartować i chodz odparł. Chwycił mnie za łokieć i pociągnął
do połówki sypialni. Vialle stała przy drzwiach.
Merlin? spytała, kiedy przechodziliśmy.
Tak?
Nie byłam pewna.
Czego? zdziwiłem się.
%7łe to naprawdę ty.
Ja, z całą pewnością.
To w istocie mój brat oświadczył Mandor, wstając z fotela. Rękę miał
w łupkach i na temblaku, i wyraznie się odprężył. Jeśli wydaje się nieco dziw-
ny mówił dalej to pewnie dlatego, że doznał kilku wstrząsów, odkąd nas
opuścił.
Czy to prawda? zwrócił się do mnie Random.
Tak przyznałem. Nie sądziłem, że to aż tak widoczne.
Nic ci się nie stało?
Jestem cały.
Zwietnie. Szczegóły odłożymy na kiedy indziej. Jak sam widzisz, Coral
zniknęła, i Dworkin także. Nie widziałem, jak stąd odchodzą. Kiedy to się stało,
byłem w pracowni.
Kiedy co się stało? Nie zrozumiałem.
Dworkin zakończył operację wyjaśnił Mandor. Wziął damę za rękę,
postawił na nogi i gdzieś przetransportował. Bardzo elegancko to załatwił. W jed-
nej chwili stali oboje przy łożu, w następnej ich powidoki przebiegły pełne widmo
i zgasły.
Powiedziałeś, że on ją przetransportował. Skąd wiesz, że nie porwał ich
Ghostwheel albo jedna z Mocy? spytałem.
Ponieważ obserwowałem jego twarz. Nie było na niej śladu zaskoczenia,
jedynie lekki uśmieszek.
147
Pewnie masz rację przyznałem. W takim razie kto nastawił ci rękę,
skoro Random był w pracowni, a Dworkin zajęty?
To ja wtrąciła Vialle. Uczyłam się tego.
Czyli jesteś jedynym naocznym świadkiem ich zniknięcia? zwróciłem
się do Mandora. Przytaknął.
Czego od ciebie oczekuję odezwał się Random to jakiegoś pomysłu,
gdzie mogli się przenieść. Mandor twierdzi, że nie mógł tego odgadnąć. Popatrz!
Wręczył mi łańcuch, z którego zwisała metalowa oprawa.
Co to jest? zdziwiłem się.
To był najważniejszy z Klejnotów Koronnych odparł. Klejnot
Wszechmocy. Tyle mi z niego zostawili. A zabrali kamień.
Hm. . . mruknąłem. Pod opieką Dworkina nic mu nie grozi. Wspo-
minał, że umieści go w bezpiecznym miejscu, a zna się na tym jak nikt inny. . .
Ale mógł znowu stracić rozum przypomniał Random. Zresztą, nie
interesuje mnie dyskusja o zaletach Dworkina jako strażnika Klejnotu. Chcę wie-
dzieć, gdzie, do diabła, zniknął razem z nim.
Nie zostawił chyba żadnych śladów zauważył Mandor.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]