[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Myślę, że nie ma sensu rezygnować z takiej gratki, jaką jest współpraca z panem Agnelli i
bezsensownie szukać dziury w całym. Pójdziemy i sami się przekonamy jak wygląda prawda.
- Dziękuję panowie. Byłem w gruncie rzeczy przekonany, że zdecydujecie się na moją
propozycję, choć przyznaję, że jesteście wyjątkowo trudnymi negocjatorami, jeśli tak można
to ująć. Cieszę się jednak, że przeważył tu rozsądek, uprzejmość i umiarkowanie. - Agnelli
wspaniale potrafił przybrać w piękne słówka stan, który jak sądził był tym, na którym mu
zależało. - Teraz do rzeczy. Gdzie jest ciężarówka?
- W pobliskim garażu.
- W garażu? Czy jest bezpieczna?
- To mój garaż - przerwał mu George. - Do cholery, nie pierwszy raz robię coś
takiego.
- Oczywiście, to było głupie z mojej strony.
- Mamy jeszcze parę pytań - rzekł Van Effen. - Współpracujemy i podobnie jak wy nie
lubimy zbędnego ryzyka. O miejscu dostarczenia towaru dowiemy się, gdy tam dotrzemy, ale
nie o to chodzi. Macie gdzie ukryć ciężarówkę?
- Tak.
- Du ludzi się tam wybiera?
- Oprócz was, panowie, tylko trzech, Joop, Joachim i pan Riordan, którego poznacie.
Dlaczego pan pyta?
- Proszę o cierpliwość. Teraz ja zadaję pytania. Jedziecie minibusem?
- No... nie. Myśleliśmy, że w ciężarówce znajdzie się dla nas miejsce.
Była to najdelikatniejsza z możliwych forma dania do zrozumienia, że chcą mieć oko
na broń na ciężarówce.
- Ile macie samochodów?
- Samochodów? - Agnelli był wyraznie zaskoczony. - Nie mamy samochodów.
Dlaczego pan pyta?
- Dlaczego? - jęknął Van Effen spoglądając wymownie w sufit. - Panie Agnelli, czy
pan już kiedyś przewoził kradzioną broń?
- Nie. To mój debiut.
- No cóż. Chyba że tak. Potrzebne są dwa wozy. Jeden, aby jechał za ciężarówką w
odległości jakichś dwustu-trzystu metrów, drugi, aby jechał w ślad za pierwszym, utrzymując
mniej więcej tę samą odległość.
- Teraz rozumiem. Nie chce pan, by ktoś nas śledził...
- Wątpię, by ktokolwiek mógł nas śledzić. Szansa jest jedna na milion, a ja chcę
wyeliminować nawet tę jedną, jedyną.
- Dobrze, dobrze. Joop i Joachim. Muszę zaraz zadzwonić.
- Jeszcze ostatnie pytanie. Zapomnieliśmy o tym pogadać. Czy wrócimy dziś w nocy
do Amsterdamu?
- Nie.
- Powinien nas pan o tym uprzedzić. Zabralibyśmy swoje szczoteczki do zębów. W
każdym razie wezmiemy jakieś ciuchy na zmianę. Idziemy się spakować. Za trzy minuty
spotkamy się przed hotelem.
- George, powiedziałem ci już i powtórzę raz jeszcze, że marnujesz swój talent. To
było wspaniałe. Po prostu wspaniałe - oznajmił Van Effen, ledwie tylko znalezli się w pokoju.
- To drobnostka.
- Oto jak osiąga się przewagę po jednej prostej lekcji: teraz zrobią co mogą, aby nam
nie wejść na odcisk i mam dziwne wrażenie, że potrzebują nas bardziej niż my ich. A
przynajmniej oni tak uważają. Mam rację, George?
- Tak. I to właśnie najbardziej mnie intryguje.
- I to bardzo. Po drugie wiedzą, że nikt ich nie będzie śledził. A propozycja wyszła od
nas, więc chyba mogą mieć do nas zaufanie?
- Tak mi się zdaje. Miejmy nadzieję, że tym maleńkim wybiegiem zdołamy uśpić ich
czujność.
- Miejmy nadzieję. Po trzecie: dzięki tobie mamy pewność, że Agnelli nie zdołał mnie
rozpoznać. Musiałby brać u ciebie lekcje, by było inaczej. Jest kiepskim aktorem i zbyt łatwo
daje się wyprowadzić/ z równowagi. Niemożliwe jest, aby wiedząc kim jestem, mógł siedzieć'
obok mnie przy jednym stole. Po czwarte: wydaje mi się, że na razi4 jesteśmy bezpieczni,
przynajmniej póki nie domyśla się, kim jesteśmy, albo dopóki jesteśmy im potrzebni. To
znaczy do chwili, gdy nie osiągną swego celu, choć to ostatnie jest mniej prawdopodobne: nie
likwiduje się kogoś w trosce o zachowanie w tajemnicy własnej tożsamości, skoro ich
tożsamość jest powszechnie znana. Nazwiska negocjatorów biorących udział w spotkaniu w
willi Dessensa zostały opublikowane dziś rano we wszystkich gazetach w całej Europie.
Podano je również w radio i w telewizji. Prosiłem pana Wieringę, by zajął się tym osobiście.
Jak spodobała ci się ta gadka o ograniczeniu działalności grupy wyłącznie do prowadzenia
wojny psychologicznej i wzmiance, że w gruncie rzeczy interesuje ich tylko forsa?
Uwierzyłeś mu, oczywiście?
- Takim ludziom, jak pan Agnelli, zawsze można wierzyć.
Agnelli, O'Brien i Daniken czekali na nich na dole.
- Załatwione? - spytał Van Effen.
- Tak. Zapomniałem tylko o jednym: muszę jeszcze raz zadzwonić, nie wiedziałem
czy mają tu przyjechać czy nie.
- Zadzwonimy do nich, kiedy już wyruszymy w drogę.
- Dlaczego nie mielibyśmy zadzwonić z hotelu? Van Effen spojrzał na niego z
zaskoczeniem.
- Czy zawsze dzwoni pan dwa razy z tego samego aparatu?
- Czy... - Agnelli pokiwał głową. - I pomyśleć, że uważałem się za najbardziej
podejrzliwego i ostrożnego człowieka w Holandii. Ruszamy natychmiast?
- Holenderskie ciężarówki wojskowe zazwyczaj nie są ogrzewane. Może być wam tam
za zimno. Proponuję sznapsa przed wyruszeniem. Czy możemy poświęcić na to chwilę czasu?
- Możemy. Dopóki, rzecz jasna, Porucznik nie zjawi się w hotelu.
- To nie on się tu zjawi, tylko my się do niego pofatygujemy. Dlatego wspomniałem o
sznapsie: będzie potrzebował trochę czasu.
- Rozumiem. To znaczy nie bardzo. Nie dołączy do nas...
- Zszedł na dół drabinką pożarową. Porucznik ma słabość do nie-ortodoksyjnych
metod działania. Nie lubi również zwracać na siebie uwagi.
- Nie lubi zwracać na siebie uwagi. Teraz rozumiem - stojąc obok świeżo
pomalowanej, wojskowej ciężarówki wewnątrz pustego, jasno oświetlonego garażu, Agnelli
spojrzał uważnie na Vasco, przebranego w mundur kapitana armii holenderskiej. - Tak.
Rozumiem. Recepcjonista i klienci  Trianon mogliby zwrócić uwagę na tę zaskakującą
zmianę. Myślałem jednak, że Porucznik jest porucznikiem?
- Stare zwyczaje długo umierają. Nie zmieniasz imienia mężczyzny tylko dlatego, że
się przebrał. Dostał awans w zeszłym tygodniu. Służba krajowi i królowej ma swoje plusy.
- Służba... rozumiem. - Agnelli najwyrazniej nie rozumiał niczego.
- A co oznacza ten pomarańczowy  kogut na chłodnicy?
- Manewry. Nikomu nie wolno się do nas zbliżyć.
- No cóż, pomyślał pan o wszystkim - rzekł Agnelli. - Mogę zerknąć do środka?
- Oczywiście. Nie chcę, żeby kupował pan kota w worku.
- To najbardziej nietypowy kot, jakiego kiedykolwiek widziałem.
- Agnelli spojrzał na zawartość ciężarówki i gdy tylko zobaczył wyrzutnie rakietowe
zaczął zacierać ręce z radości. - Wspaniale. Po prostu wspaniale. Na Boga, panie Daniłow, nie
wierzyłem, że George zdoła załatwić to wszystko.
George machnął ręką.
- Porucznik pomógł mi trochę. Następnym razem może zechcecie coś trudniejszego...
- Wspaniale, wspaniale - Agnelli rzucił okiem na kabinę ciężarówki. Dwa siedzenia w
szoferce były oddzielone od podłużnego siedzenia z tyłu brezentową zasłoną. - Widzę, że
podziela pan moje zamiłowania do samotności, panie Daniłow.
- Nie ja! Oficerowie armii holenderskiej na manewrach.
- Nieważne. Pan Riordan będzie zachwycony. Jako człowiek o dość szczególnym
wyglądzie, zwraca na siebie uwagę, czego notorycznie nie lubi. - Agnelli milczał przez
chwilę, chrząknął i dodał: - Wobec tych wszystkich środków ostrożności, jakie podjęliście,
brzmi to prawie obrazliwie, ale czy pozwoli pan, aby O Brien przeprowadził krótką
inspekcję?
Van Effen uśmiechnął się: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •