[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Usłyszał za plecami zdumione okrzyki i zrozumiał, że pozostali Ciemni Jedi stracili
całkowicie władzę nad nadciągającą burzą. Wichura wprawdzie nie przestawała łamać gałęzi i
wyrywać z korzeniami młodych drzewek, ale w miarę jak wojownicy ciemnej strony, jeden
po drugim, rezygnowali z manipulowania siłami przyrody, nawałnica traciła coraz szybciej
impet, a chmury się rozpraszały.
Tymczasem podwładni Zekka zauważyli w gąszczu zarośli młodego ucznia Jedi.
Doszli do wniosku, że chłopiec albo usiłował ich zaskoczyć, albo po prostu ukrywał się w
obawie, że go zauważą.
Uczeń wstał i wyszedł z kępy chwastów. Odgarnął z czoła kosmyk blond włosów,
którymi wiatr smagał jego zaróżowione policzki. Był ubrany w szatę tak nieprawdopodobnie
krzykliwą - jaskrawopurpurowo-złoto-zielono-czerwoną - że Zekk zaczął się obawiać, iż
dostanie oczopląsu. Jakim cudem chłopiec mógł chociaż przez chwilę sądzić, że zdoła się
ukryć, mając na sobie takie ubranie?
Sprawiał wrażenie przerażonego, ale zdecydowanego. Wysunął dolną wargę, stanął
prosto i ujął się pod boki. Fałdy jego krzykliwego tęczowego stroju łopotały, tarmoszone
przez ostatnie podmuchy gniewnej wichury.
- No cóż, nie pozostawiacie mi wyboru - odezwał cię chłopiec, po czym chrząknął. -
Nazywam się Raynar i jestem rycerzem Jedi... uhm, kandydatem na rycerza. Albo
natychmiast się poddacie, albo będę musiał was zaatakować.
Dwaj towarzysze Zekka ryknęli serdecznym śmiechem, a potem, krok po kroku,
zaczęli się zbliżać do jasnowłosego chłopca. Raynar cofał się tak długo, aż uderzył plecami o
pień drzewa. Zacisnął powieki i zaczął się skupiać. Wstrzymał oddech, a jego twarz
poczerwieniała, a pózniej okryła się purpurą.
Zekk poczuł delikatne, niewidzialne pchnięcie, i zrozumiał, że uczeń Skywalkera,
nieporadnie posługując się Mocą, usiłuje ich powstrzymać. Dwaj rycerze ciemnej strony,
którzy wyciągnęli zapalone świetlne miecze, chyba nawet tego nie zauważyli.
Najciemniejszy Rycerz stwierdził jednak, że nie mógłby stać bezczynnie i przyglądać
się, jak jego towarzysze mordują z zimną krwią bezbronną ofiarę. Chłopiec sprawiał wrażenie
dumnego i zuchwałego, ale Zekk dostrzegał w nim coś jeszcze... Jakąś niewinność?
Zdecydował się błyskawicznie, zanim jego podopieczni zdążyli zrobić użytek z broni
rycerzy Jedi. Uwolnił część własnej energii Mocy, pochwycił chłopca za połę różnobarwnej
szaty, szarpnął w górę i uniósł w powietrze. Błyskawicznie przerzucił go nad głowami
Ciemnych Jedi i cisnął w nurty rzeki. Raynar krzyknął, szybując w powietrzu, ale po chwili
zanurzył się w mętnej, mulistej wodzie.
Dwaj towarzysze Zekka odwrócili się jak użądleni i nie ukrywając gniewu, popatrzyli
na dowódcę. Tymczasem Raynar, oblepiony szlamem i mułem, dopłynął na płyciznę i zaczął
czyścić z błota poplamioną odzież.
- Czasami ważniejsze jest całkowite poniżenie przeciwnika niż zwykłe zabicie -
odezwał się Najciemniejszy Rycerz. - A my poniżyliśmy tego Jedi w sposób, którego nie
zapomni do końca życia.
Stojący przed nim wojownicy zachichotali, uznając trafność tej uwagi. Zekk
zrozumiał, że ich rozbroił... Przynajmniej na razie.
Ponownie skierował tęskne spojrzenie w niebo. Wypatrywał śladu Piorunochronu ,
ale dostrzegł tylko rozwiewającą się smugę dymu. %7łałował, że nie mógł jakoś pomóc staremu
przyjacielowi. Zastanawiał się, czy będzie musiał wliczyć śmierć Peckhuma w koszty
zwycięstwa nad uczniami akademii Jedi.
Uszkodzony transportowiec zniknął z widoku, zapewne kierując się ku miejscu, gdzie
miały rozstrzygnąć się z góry przesądzone losy bitwy. Najciemniejszy Rycerz był pewien, że
już nigdy nie dane mu będzie oglądać ani Piorunochronu , ani Peckhuma.
ROZDZIAA 13
Pilotowany przez Qorla myśliwiec typu TIE leciał nisko nad zielonym, falującym
oceanem liści. Pilot wypatrywał celów, które mógłby wskazywać żołnierzom Drugiego
Imperium, przeczesującym gęstą dżunglę. Pozostali piloci myśliwskiego skrzydła
wykonywali inne zadania. Zapewne krążyli nad dżunglą i ostrzeliwali wielką świątynię
mieszczącą akademię Jedi mistrza Skywalkera.
Qorl wątpił jednak, by jego uczeń Norys pamiętał o wykonywaniu rozkazów.
Zwłaszcza teraz, kiedy rozpętała się bitwa, a w powietrzu zaczęły się krzyżować błyskawice
laserowych strzałów. Obawiał się, że gburowaty osiłek zechce wybierać cele na oślep, przez
co upodobni się do wściekłego gundarka. Prawdopodobnie zniszczy w ten sposób sporo
rebelianckich urządzeń, ale może też pokrzyżować wiele planów.
Stary pilot czuł w sercu chłód, który z wolna przemieniał się w bryłę twardego lodu.
Na myśl o tym, że znów uczestniczy w powietrznej bitwie, powinien odczuwać podniecenie i
uniesienie. Powinien być wdzięczny, że może raz jeszcze siedzieć za sterami i walczyć,
pilotując własny myśliwiec typu TIE, powierzony mu przez Drugie Imperium.
Zamiast tego żywił zastrzeżenia. Ogarniały go wątpliwości. Wzdragał się na myśl o
tym, że może dokonał niewłaściwego wyboru. Obawiał się, że Drugie Imperium może zostać
zmuszone do zapłacenia słonej ceny za bitwę, którą właśnie rozpoczęło.
Szczególne rozczarowanie przeżywał, kiedy myślał o Norysie. Zastanawiając się nad
tym, czy go wybrać, wiedział, że krzepki chłopak przeżył wiele lat w trudnych warunkach,
walcząc z innymi o przetrwanie. Pamiętał też, że Norys był przywódcą gangu Zagubionych,
roszczących sobie prawa do części podziemi na Coruscant. Wszystko to uczyniło z niego
brutalnego, bezwzględnego zabijakę. Barczysty młodzieniec palił się jednak do nauki.
Poprzysiągł sobie, że zostanie imperialnym żołnierzem. Wydawało mu się, że w ten sposób
może nadal sprawować władzę, nie bojąc się nikogo i niczego. Miał wszystkie cechy
charakteru, których tak bardzo poszukiwało Drugie Imperium.
Qorl wiedział wszakże, że lojalny żołnierz powinien bez wahania wykonywać
wszelkie rozkazy. Imperium nie mogło pozwolić sobie na to, aby jego słudzy zachowywali się
jak wolni strzelcy. Nie mogło dopuścić, aby kierowali się własnymi zachciankami, a nie
rozkazami, otrzymywanymi od zwierzchników. W miarę jednak, jak Norys przyzwyczajał się
do zmienionej sytuacji życiowej, stawał się coraz bardziej arogancki i zarozumiały, a czasami
nawet nieposłuszny.
Chłopak był żądnym krwi zabijaką. Wszystko, co robił, miało służyć niszczeniu,
zadawaniu bólu, odnoszeniu zwycięstwa za wszelką cenę i utwierdzaniu siebie w
przekonaniu, że sprawuje nad wszystkim władzę. Nie walczył, kierując się chwałą Drugiego
Imperium ani potrzebą przywrócenia Nowego Aadu w galaktyce, ani jakimkolwiek innym
politycznym celem. Walczył jedynie po to, aby walczyć. Bez względu na to, po czyjej stronie
stawał, w takim postępowaniu mogło kryć się śmiertelne zagrożenie.
Qorl zatoczył krąg nad miejscem w dżungli, w którym szalał pożar, wzniecony przez
jeden z bombowców typu TIE. Pózniej zaczął lecieć wzdłuż brzegu rzeki. Kierował się ku
ruinom świątyni, w pobliżu której unosiła się nad koronami drzew dowodzona przez Tamith
Kai bojowa platforma. Nagle usłyszał w odbiorniku komunikatora czyjś wyrazny,
zrozpaczony głos, rozbrzmiewający we wszystkich możliwych pasmach częstotliwości.
Rozpoznał go bez trudu.
- Uwaga, uwaga! Wzywani Nową Republikę. Znalezliśmy się w krytycznej sytuacji.
Mówi Jacen Solo z Yavina Cztery. Potrzebujemy natychmiastowej pomocy. Jesteśmy
atakowani przez myśliwce i żołnierzy Akademii Ciemnej Strony!
Qorl wyprostował się, poprawił czarny hełm i wyrównał lot maszyny. Przypominał
sobie kilkunastoletnie bliznięta, które pomogły naprawić jego poprzedni myśliwiec typu TIE,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]