[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chemii w Moskwie. W 1937 roku
został aresztowany. Cały czas w
więziennych instytutach, gdzie
więzniowie pracowali, wykonując
specjalne zamówienia.
E.: - W takich "szaraszkach"?
O.: - No właśnie. On był od
środków wybuchowych, od jakichś
paliw, miał do czynienia z
konstrukcjami silników
samolotowych, wojskowych
urządzeń. Oni już w naszych
czasach byli na wolności, mieli
ordery - taki Tupolew czy inni.
Obracał się w takim środowisku.
Trochę cynik, trochę cwaniak.
E.: - I też miał dożywotkę?
O.: - Tak. Jak skończył mu się
wyrok, to go wypuścili, a potem
go znowu zgarnęli. Pasował do
Berty wzrostem, intelektem
raczej nie, bo był prymitywny w
sensie kulturalnym. Mało
interesował się sztuką i nie
znał się na niej, ale pochodził
z tego środowiska. Jakow
Aleksandrowicz miał gdzieś syna,
który do niego pisał tak:
"Tatusiu, nie mogę ci przysyłać
więcej pieniędzy, bo mam wielkie
zmartwienie, łysieję i wszystko
pochłania kuracja"... Ludzie
sowieccy traktowali zesłańców
jako obciążenie: jest tatuś,
któremu trzeba posyłać
pieniądze, a syn chce się żenić,
łysieje, musi zdobywać
mieszkanie. Jakowa
Aleksandrowicza przeniesiono
potem do Nowosybirska jako
zesłańca, ale fachowca. Jakoś
sobie to załatwił, bo był
sprytny. A Berta została.
E.: - Zacząłeś myśleć o sobie,
żyć inaczej, to rozumiem, ale
skąd perspektywa, że twoja
sytuacja się zmieni?
O.: - Odpowiadam na twoje
pytanie - żadnych perspektyw,
takich namacalnych, nie było,
natomiast była jakby inna
perspektywa wewnętrzna:
pracowałem jako pracownik
fizyczny, ale już należałem do
innego środowiska. Pracowałem
nie dlatego, że to było moje
przeznaczenie życiowe, ale
dlatego, że byłem zesłany.
E.: - Więc zacząłeś robić to
rozróżnienie?
O.: - Zacząłem. Zacząłem
korespondować z siostrą, z
ciocią Reginą z Mińska. Istniało
miejsce, do którego mogłem
wracać, gdyby mnie wypuścili. W
końcu nie byłem takim starym
facetem, miałem dwadzieścia parę
lat dopiero. Przedtem jeszcze
jeden epizod - Jakow
Aleksandrowicz, który trakował
mnie trochę z góry, trochę
lekceważąco, no bo byłem
właściwie półanalfabetą, nic w
świecie nie widziałem tylko to
drzewo, poza tym on był
babiarzem, lubił opowiadać o
swoich sukcesach, a ja taki
byłem do niczego pod tym
względem. Ale w ogóle odnosił
się do mnie ciepło. No i umarł
Stalin. Umarł Stalin, to warto
opowiedzieć. Ja wtedy już nie
pracowałem w tym Promkombinacie,
stolarz ze mnie nie wyszedł,
poszedłem pracować do
Rajkomchozu, czyli do
przedsiębiorstwa gospodarki
komunalnej, gdzie już byłem do
końca. Byłem wozakiem. Pamiętam
jeszcze z tego okresu wybieranie
szamba ze szpitala, gdzie
przedtem pracowałem. Mnie
wsadzili na dół, to było bardzo
głębokie, takie jakby
dwupiętrowe szambo; jeden na
dole czerpie i podaje drugiemu
wyżej. I ja tam siedziałem w
tych gównach, przez kilka godzin
wybierałem to; nic nie mówiłem
Bercie. To było za pieniądze, za
marne pieniądze, ale za
pieniądze. I ja się zgodziłem.
Był tam taki cwaniak, facet,
który zawarł umowę i mnie wziął
za pomocnika. I pamiętam, jak
Berta bez słowa, bez słowa prała
moje łachy cuchnące gównem.
Byłem pełen podziwu dla niej, bo
ja bym pewno tego nie robił dla
kogoś, a ona nic, bez słowa, do
miednicy z gorącą wodą, mydło, i
zaczęła prać. Przecież nie byłem
dla niej ani synem, ani
kochankiem. Ja cały byłem w tym
gównie, dosłownie od stóp do
głów, cały ochlapany...
E.: - Ale nie dokończyłeś tego
epizodu z Jakowem
Aleksandrowiczem...
O.: - Prawda! Pojechaliśmy do
lasu, to był marzec, piąty
marca, o ile dobrze pamiętam.
Mróz był spory, niby
przedwiośnie, ale jeszcze spory
był mróz. Pojechaliśmy do lasu i
wróciliśmy zmordowani, takim
póznym wieczorem. Ledwie
mieliśmy siłę te woły wyprząc,
zaprowadzić do stajni, dać im
siana, i do domu. Ja prawie
nieprzytomny, prawie z
zamkniętymi oczami doszedłem do
domu i Jakow Aleksandrowicz - to
było pierwszy raz z jego strony
- wziął mnie w objęcia,
uścisnął, ucałował i powiedział:
"Wiesz, umarł Stalin, nie wiem,
czy ja dożyję do zmian, ale ty
na pewno dożyjesz, zobaczysz
inne życie". Oto jest ilustracja
tego, że ludzie różnie
przyjmowali śmierć Stalina.
E.: - To nie wszyscy zesłańcy
cieszyli się?!
O.: - Wiesz, ludzie sowieccy i
płakali, i rozpaczali, i tak
dalej. Zesłańcy też różnie.
Natomiast Jakow Aleksandrowicz
wykazał niezawodny instynkt, nie
spodziewałem się tego po nim.
Tak zareagował Jakow
Aleksandrowicz i pamiętam, że to
dla mnie była jakby błyskawica.
Na drugi dzień zebrali nas, żeby
pisać kondolencje, że żałujemy -
wtedy już był nowy szef tego
rejonowego Mgb, aha, ja nie
skończyłem wątku z Koszelewymi -
ty wiesz, że tego Koszelewa
usunęli, zdegradowali, posłali
do cywila z jej powodu, bo ona
się puszczała z jakimś
miejscowym, nie zesłańcem,
jakimś miejscowym mężczyzną!
Koszelew był trochę gruzlik,
trochę wrzodowiec, a ona była
taka miła, taka pulchna kobieta.
Miała jakiegoś kochanka, a jemu,
jako oficerowi, nie wypadało być
w takiej sytuacji. Widocznie
ktoś donos napisał, bo jego
zdegradowali i zwolnili. Jak
wyjeżdżali, to bardzo było mi
smutno, ja tam jeszcze
zachodziłem, ona mnie prosiła,
żebym do nich wpadał. Ona mi
jakieś jedzenie dawała, karmiła,
taka serdeczna, miła kobieta,
która nie miała dzieci i jej
widocznie szkoda mnie było,
czuła do mnie sympatię. A potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •