[ Pobierz całość w formacie PDF ]
celu. W oknach o niezasuniętych zasłonach widział lśniące niebieskawo ekrany dziesiątek
telewizorów. Od czasu do czasu przejeżdżające samochody oświetlały na krótko mury, pokryte
niecenzuralnymi napisami. Nie rozumiał.
Obok niego Salim pogrążony był w rozmyślaniach.
Nagle chłopiec znowu zaczął mówić głosem zabarwionym lekką wesołością.
- Ona jest wyjątkowa! - zwierzył się rycerzowi. - To dzięki niej nabrałem ochoty do różnych
spraw i zainteresowałem się ludzmi. To dzięki niej przyłożyłem się do nauki w gimnazjum, chociaż
moja droga zdawała się już wytyczona. Wszystko zawdzięczam właśnie jej...
- Mylisz się! - zaprzeczył mocnym głosem Bjorn, patrząc Salimowi prosto w oczy. - Ewilan nie
wymyśliła twojej odwagi, twojej siły charakteru czy twojej lojalności! - ciągnął. - Nikt nie zmuszał
cię, żebyś jej pomagał, i to właśnie tobie, a nie jej, zawdzięczam życie! Wielu dorosłych powinno
naśladować twoją postawę, wierz mi. Możesz być dumny z tego, kim jesteś!
Salim pokiwał jedynie głową, po czym otrząsnął się z zamyślenia. Wstał.
- Po raz ostatni odetchnę powietrzem dzieciństwa - zdecydował. - Zaczekasz tutaj na mnie?
Bjorn rozumiał, że Salim potrzebuje być sam. Nikt nie mógł przekreślić przeszłości, nie mając ochoty
obejrzeć się ostatni raz za siebie.
Nie ma problemu. Posiedzę tu sobie. Jest ciepło i mam pełny żołądek. Poczekam całą noc,
jeżeli będzie trzeba.
Salim podziękował przyjacielowi spojrzeniem i niepewnym krokiem przeszedł przez ulicę.
Rycerz widział, jak chłopak wchodzi na plac przed blokiem, jak pozdrawia uniesieniem ręki dzieci
zajęte rozmontowywaniem roweru, jak przechodzi przed grupą młodzieży siedzącej na stopniach
schodów i jak znika za oszklonymi drzwiami klatki schodowej.
Bjorn westchnął i wyciągnął przed siebie długie nogi. Spieszno mu było opuścić to miejsce, wracać do
Gwendalaviru. Okolica wydawała mu się odpychająca, a jeszcze bardziej zawadzało mu uczucie, że
nie jest u siebie. Był wystarczająco wykształcony, by wiedzieć, że jak wszyscy ludzie z jego świata,
jest potomkiem tych, którzy postanowili stąd odejść, i ten wybór pulsował w jego żyłach. Rozumiał
teraz, jak czuła się Camille, mieszkając w tym obcym miejscu przez lata.
Rozważania na temat Camille skierowały myśli Bjorna na Merwyna. Dlaczego, do diabła, ten
mityczny rysownik nalegał, żeby Bjorn towarzyszył nastolatkom, i dawał do zrozumienia, że od jego
obecności uzależnione jest powodzenie misji?
Z tych refleksji wyrwał Bjorna krzyk Salima. Chłopiec wzywał go na pomoc!
Rycerz zerwał się z miejsca i ruszył pędem, odruchowo szukając przy boku trzonka topora. Przebiegał
właśnie przez ulicę, kiedy zdał sobie sprawę, że nie jest uzbrojony. Zaklął. Nadjeżdżający motorower
wyminął go w ostatniej chwili. Bjorn wskoczył na chodnik po przeciwnej stronie ulicy.
Salim stał przed grupą osobników o agresywnym wyglądzie. Rycerz, bez słowa ostrzeżenia, rzucił się
w sam jej środek!
Salim nie dotarł do swojego starego mieszkania.
Przechadzał się przez chwilę po klatce schodowej, przesuwając z roztargnieniem ręką po ścianach
pokrytych graffiti i po wybebeszonych skrzynkach na listy, na których nie sposób było odczytać
nazwisk... I tak wątpił, czy jego kiedykolwiek tam figurowało.
Kopnął niedbale gazetkę reklamową, która poniewierała się po posadzce, i uświadomił sobie
oczywisty fakt: nie przynależał już do tego miejsca.
Jego życie było teraz gdzie indziej, w innym świecie, z innymi ludzmi. Ta bezwzględna pewność
uspokoiła go, jakby jego przeszłość zdmuchnął oczyszczający wiatr. Odetchnął głęboko. Przesłał
nieme pożegnanie ku siedemnastemu piętru i wyszedł z wieżowca.
Przy drzwiach nadal stała banda młodzieniaszków od szesnastu do dwudziestu lat. Salim ich znał. Tak
naprawdę nie byli zli, ale dość agresywni, z silną tendencją do bezpodstawnej prowokacji. Salim już
kilkakrotnie miał z nimi problemy. Zaczepiali go, rzekomo mając do niego prośbę, która tak naprawdę
była zamaskowanym żądaniem haraczu: Salim, nie masz dwa euro? Salim, mam do ciebie prośbę...".
Dyplomatycznie, ze spokojem i humorem, zawsze udawało mu się wyjść z tych sytuacji bez szwanku.
Czasem musiał ustąpić... Nazbyt często jak na jego gust...
Stopniowo nauczył się perfekcyjnej dyskrecji i wtapiania się w tło, zdobył umiejętność nierzucania się
w oczy tego typu bandom. Teraz jednak, kiedy wychodził z bloku, wyprostował się, a jego chód
wyrażał niezaprzeczalną pewność siebie. Zmienił się. Walczył z Raisami, stawił czoło wielu
niebezpieczeństwom, wyszedł cało z niezliczonych trudnych sytuacji. Widział fantastyczne miasta i
nawet spotkał smoka. Jego klatka piersiowa poszerzyła się, mięśnie stwardniały. Już się nie bał.
- Daj mi swoją czapkę!
Salim odwrócił głowę. Jeden z młodzieniaszków siedzących na schodach zwrócił się do
dziesięcioletniego chłopca, który popełnił błąd, spoglądając mu w oczy. Słowa zostały wypowiedziane
przyjemnym tonem, niemniej w oczywistej kpinie krył się rozkaz. Onieśmielony chłopiec usłuchał.
Salim zareagował bez zastanowienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]