[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ujęła w dłonie jego twarz. - Jestem troszkę rozczarowana, ale to nie
oznacza, że ty mnie zawiodłeś. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Tak, łaskawa pani. To jasne jak słońce.
- Doskonała odpowiedz. - Znowu przytuliła się do niego. - Teraz mów,
czemu nie możesz się obejść bez leków przeciwko nadkwasocie. Co cię
58
trapi? Może znajdzie się jakaś rada.
Gdy Cliff opowiedział o swoich wątpliwościach, długo rozmawiali,
szukając wyjścia z sytuacji. Gdy już zasypiali, między jawą i snem
Mallory zadała sobie pytanie, jak to możliwe, aby niezobowiązujący
romans zmienił się z czasem w zawiłą relację dwojga kochanków i
przyjaciół zarazem. Do czego ich to doprowadzi?
ROZDZIAA SIÓDMY
Cliff obudził się wypoczęty i zadowolony. Przyjemna niespodzianka dla
kogoś, kto od wielu tygodni cierpiał na bezsenność. Mallory spała w jego
objęciach. Rozmawiali do póznej nocy. Cliff opowiadał o pracy i nie
wdając się w szczegóły, przedstawił swoje rozterki. Nie obawiał się już, że
Mallory przestanie go cenić, jeśli się dowie, że prawnik robiący karierę
napotyka rozmaite przeszkody.
Odkrył niespodziewanie, że kobieta, z którą można się kochać i
prowadzić poważne rozmowy, to prawdziwy skarb. Ta myśl przypomniała
mu, że ostatnia noc trochę ich rozczarowała. Leżał bez ruchu, ciekaw, czy
jego nastrój i samopoczucie się poprawiły. Po chwili uznał, że jest w
bardzo dobrej formie.
Odczuwał lekkie podniecenie. Po namyśle doszedł do wniosku, że w
sprawach łóżka jest chyba skowronkiem, nie sową. Poranne igraszki
bardziej mu odpowiadały. I cóż z tego, że wczoraj się nie udało? Wstawał
nowy dzień. Warto zacząć go inaczej niż zwykle. Odrobina miłosnej
gimnastyki na pewno im nie zaszkodzi.
Uśmiechnął się tajemniczo i, pochylony nad śpiącą
Mallory, zaczął ją delikatnie całować. Mruknęła coś niewyraznie.
- Skarbie, obudz się. Otwórz oczy. - Musnął wargami jej usta. - Nie bądz
takim śpiochem, kochanie.
- Nie chcę wstawać. Mam piękny sen - odparta nieco wyrazniej.
Uśmiechnął się chełpliwie. Wiedział, o czym śni; jakby na potwierdzenie
jego domysłów zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Jeśli nie otworzysz oczu, ominą cię wspaniałe przyjemności, których
można doznać na jawie.
- Co to znaczy: wspaniałe? - spytała, unosząc powieki.
- Sama się przekonasz. Nie będziesz żałować.
- Obiecujesz? - Szeroko otworzyła oczy. Przyciągnął ją do siebie, by
poczuła, że nie rzuca słów na wiatr.
- Przekonałem cię?
59
Po chwili była już całkiem rozbudzona. Uśmiechnęła się pogodnie.
- Oczywiście. Miałeś rację. Nie można rezygnować z takich
przyjemności.
Całował ją bez pośpiechu; było przecież bardzo wcześnie. Rozkoszował
się jej smakiem i zapachem. Od nadmiaru wrażeń kręciło mu się w głowie.
Wsłuchiwał się w jej przyspieszony oddech. Gdy pod wpływem śmiałej
pieszczoty wygięła się w luk, przypominała orientalną tancerkę z
dzwoneczkami na przegubach rÄ…k oraz kostkach. Ich cichy i natarczywy
dzwięk...
Czemu pomyślał o dzwonkach? Znieruchomiał i zmarszczył brwi.
- Mam jakieś omamy? A może słyszymy to samo?
Spojrzała na niego z powagą, a szeroko otwarte, zamglone żądzą oczy
wyrażały rozczarowanie. Przez chwilę oboje leżeli nieruchomo. Potem
wysunęła się z jego objęć i mruknęła:
- Zamówiłam budzenie. Sam uznałeś, że to rozsądny pomysł.
Telefon dzwonił uporczywie.
- Gdybym raz jeszcze zgodził się na takie głupstwo, możesz mi dać
kopniaka - stwierdził ponuro. Wyciągnął rękę i podniósł słuchawkę.
- Dzień dobry. Zamawiali państwo budzenie. Jest pół do siódmej. %7łyczę
miłego dnia.
- Dzięki - burknął, przerwał połączenie i spojrzał na Mallory. - Ciekawe,
gdzie znajdują pracowników gotowych od rana tak szczebiotać i zatruwać
innym życie.
Mallory wstała i natychmiast wstydliwie owinęła się narzutą. Teraz Cliff
był zdany jedynie na grę wyobrazni. Poszła do garderoby po ubranie.
- Postaram się jak najszybciej wyjść z łazienki. Nie zapominaj, że
powinnam zdążyć do telewizji na ósmą.
- Będzie szybciej, jeśli wykąpiemy się razem - zaproponował w nadziei,
że jeszcze nie wszystko stracone. Spojrzała na niego przez ramię.
Wyglądała prześlicznie; najchętniej zaciągnąłby ją znowu do łóżka.
- To był żart, prawda? Gdybyśmy teraz we dwoje poszli do łazienki,
siedzielibyśmy tam do południa. Albo i do jutra.
Te słowa działały jak balsam na jego nadszarpniętą pewność siebie. Z
determinacją człowieka, który raz jeden był w siódmym niebie, przyrzekł
sobie, że nigdy już nie pozwoli, aby coś im przerwało namiętne
pieszczoty. Po raz ostatni los spłatał mu takiego figla.
- Ciągle pojawiają się nowe przeszkody - zauważył, wjeżdżając na
autostradÄ™.
60 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •