[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 To jakiś absurd. Mnie nie mogą tu więzić, to pomyłka, ja nie mogę by ć więzniem!
 Szaleńcze! Przecież nim już jesteś!
 Nie, to niemożliwe, żeby ów zakonnik chciał mnie oszukać!
 On nas wszystkich oszukał.
84
 Zaraz sprawdzę czy to nie żart. Zaczął targać kajdanami z największym wysiłkiem, ale
daremnie.
Zmęczony i zziajany zawołał:
 Na Boga! Czyżby senior mówił prawdę?
 Naturalnie, nie łudz się, że jest inaczej.
 Czyli, że mnie zamknął, a inni zapewne są wolni?
 Jacy inni?
 Powiedział mi, że uwięził moich nieprzyjaciół.
 Mnie też to kiedyś powiedział, nawet ich pokazał, ale wątpię, aby ich uwolnił. Kto tu się
raz znajdzie, nie ma dla niego ratunku. Jacy pańscy wrogowie mają być tu uwięzieni?
 Nie mogę tego powiedzieć, a kogo ty widziałeś.
 Ja też nie mogę zdradzać swoich spraw.
 Kto ci tego zabrania?
 Nikt, ja sam nie mogę, nie mogę bowiem zdradzić siebie samego.
Nagle dał się słyszeć jakiś głuchy jęk, to Landola zaczął dochodzić do siebie. Zadzwonił
łańcuchami. Wyprostował się i powtórnie zabrzęczały kajdany.
 Co... co... co to takiego?  spytał.
 Henryk, Henryk? Pan jest tutaj  rzekł cicho Gasparino Kortejo.
 Henryk  spytał z wolna zdziwiony Landola.  Tak, właśnie Henryk mi na imię, przecież
wyczytał to z mojej ręki.
 Na Boga! Henryk, pan przecież jest tutaj, obok mnie.
 Henryk?  jęczał ciągle Landola  Kto... kto to mówi? Gdzie, ach gdzie ja jestem?
 Uwięzili mnie i pana, tak przynajmniej twierdzą, aleja im nie wierzę.
 Uwięzili?  jęczał, brzęcząc głucho łańcuchami.  Co to tak dzwoni? Gdzie ja jestem?
Co mnie trzyma?
 To kajdany.
 Kajdany? kajdany? Aha, zakonnik chciał nam pokazać uwięzionych, Ster...
 Cicho!  przerwał mu Kortejo.  Proszę nie wymieniać żadnych nazwisk.
Landola nie mógł ciągle powrócić do równowagi, tonem człowieka będącego wciąż pod
wpływem trucizny powtórzył:
 %7ładnych nazwisk? %7ładnych nazwisk? A to dlaczego, Kortejo?
Nazwisko to wymówił mimo zakazu.
 Cicho! Milcz pan!  zawołał Kortejo.
Ale z drugiej strony natychmiast dał się słyszeć jakiś głos:
 Co? Kto mnie wołał? Gasparino wytężył słuch.
 Ciebie? Ciebie nikt nie wołał.
 Przeciwnie, wolał! Wymienił moje nazwisko.
 Co? Twoje? Ty nazywasz się Kortejo?
 Tak.
 A jak masz na imię?
 Jedno zostało już zdradzone, więc mogę powiedzieć i drugie. Nazywam się Pablo
Kortejo.
 O Boże!  krzyknął Gasparino.  Czyżby to było możliwe? Powiedziałeś przedtem, że
jest tu także twoja córka?
 Bo jest.
 Czy jej imię to Józefa?
 Co? Znasz nas?
Gasparino natężył muskuły, łańcuchy zadzwięczały i zawołał:
 O Boże! Do wszystkich diabłów! Czyli, że to prawda! Ten łotr zakonnik oszukał mnie i
uwięził tutaj! Potrzebuję siły, aby móc wyrwać te łańcuchy.
85
Na nowo zaczął się mocować, wszystko jednak daremnie.
 Nie wysilaj się  zabrzmiał ten sarn głuchy głos.  To daremne. Powiedz nam lepiej skąd
nas znasz.
 Skąd znam? Chciałbym aby całe to sklepienie razem z klasztorem zapadło się i razem
nas pogrzebało. Wiesz może kim jest mój towarzysz, który niedawno się obudził i wymienił
twoje nazwisko?
 Skąd mam wiedzieć?
 To Henryk Landola.
Po przeciwnej stronie zadzwięczały łańcuchy.
 Henryk Landola?  zawołał ponury głos,
 Tak jest.
 Kapitan okrętu?
 Tak  odparł Gasparino.
 Tak jest, ja jestem Henryk Landola, kapitan  dodał zagadnięty.
 Czy to możliwe, a więc na dodatek i on złością  zawołał Pablo ze złością.  A ty kim
jesteś?
 Ja? Posłuchaj i przeklnij tę ziemię i wszystko co na niej żyje! Moje nazwisko jest twoim.
 Moim?
 Tak, bo ja jestem Gasparino Kortejo, twój brat.
Dwa równoczesne jęki przeszyły powietrze, męski i kobiecy. Po chwili zapadła cisza.
Pablo i jego córka usłyszawszy tę wiadomość stracili przytomność.
* * *
Czasem człowiek ma wrażenie, że niebo samo sprzyja opryszkom a wszystkie dobre
uczynki i plany sprawiedliwych obraca w niwecz. Ale boskie drogi nie są drogami ludzkimi.
Rober Helmer załatwiwszy swoje interesy w stolicy, udał się razem z majtkiem Petersem,
Sępim Dziobem i Grandeprisem w dalszą drogę.
Zaopatrzony w odpowiednie pisma od władz, które mogły mu otworzyć wszelkie drzwi, a
na dodatek posiadając tak znakomitych przewodników jak Sępiego Dzioba i Grandeprise'a,
mógł się spodziewać, że dogoni Korteja z Landola, a może nawet uda mu się przed nim
dotrzeć do Santa Jaga.
Niestety los nie był tak łaskawy. Drugiego dnia wieczorem przybyli do miasteczka
Zimpam. Wszystkie uliczki i place pełne były żołnierzy francuskich, którzy w prowincji
Queretaro rozpoczynali koncentrację.
Wszystkie gospody były tak przepełni one, że nie mogli otrzymać ani jednego łóżka. Nie
namyślali się wiele i pojechali poza mury miasta, w stronę niewielkiego strumyka, tam
postanawiając spędzić noc, lecz i tam zastali całą rzeszę żołnierzy, że z dala, na małym
kawałku trawy usiedli by odpocząć.
Ale to także nie podobało się to Francuzom. Po długich naradach postanowili wysłać
jednego ze swych podoficerów, aby tych meksykańskich cywilów nauczył rozumu.
Razem z nim podążył jeden ze starszych żołnierzy, który wsławił się w walkach w
północnym Meksyku. Na widok obcych, żołnierz ten przybrał ogromnie zdziwioną minę.
Odprowadził podoficera na stronę i powiedział cichu:
 Jednego z nich już gdzieś widziałem. Jeżeli się nie mylę to walczył po stronie Juareza,
przeciw naszym wojskom. Tak, to rzeczywiście on, przypomina sobie, nazywa się Sępi
Dziób.
 Nie mylisz się?
 Nie, zresztą jest tu jeszcze dwóch, którzy byli wtedy ze mną, mogą więc potwierdzić
moje słowa.
86 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •