[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dami tortur dostrzeganych po drodze, aż w końcu dotarł do bramy Stoczni Flege-
tońskiej. W każdym razie wydawało mu się, że to brama, dopóki ta nie przemó-
wiła.
Paszmort!
Hipokryt podniósł oczy i zatrwożony powiódł wzrokiem za niepokojąco mu-
skularną ręką, która towarzyszyła palcom zaciskającym się na jego gardle.
. . . ? jęknął.
Paszmort powtórzyło coś z ręką w czerwonobiałe paski. No już, gdzie
go masz? Potrzebujesz przepustki, żeby móc tu harować. Dla podkreślenia
165
wagi tych słów ręka wzmocniła uścisk na szyi Wielebnego. Nie ma przepustki,
nie ma harówki.
P. . . p. . . ? zaczął Hipokryt, dostrzegając kątem oka wielkie maszyny,
wokół których w gorącym, śmierdzącym potem powietrzu uwijały się liczne, gę-
sto smagane biczami dusze.
Nie masz, co? warknął korpus bezpieczeństwa. Powinienem się do-
myślić. Nie wyglądasz na takiego, co zasługuje na rozkosze stoczni. Spadaj do
własnych tortur, łajzo! Ręka zamachnęła się, by odrzucić Wielebnego.
Za. . . zaczekaj! wrzasnął Hipokryt. Jakich tortur?
Ach, zgubiłeś się? Zabrać cię do Urzędu Ochrony Piekła?
Wielebny poczuł lodowate dreszcze. UOP? Tak więc to, co słyszał w semi-
narium, było prawdą. Mieli tu własne siły porządkowe, diabły patrolujące teren.
Hipokryt był oszołomiony.
Ale jeszcze bardziej oszołomiło go to, co zamierzał zrobić. Bez najmniejszych
skrupułów ocenił sytuację, rozejrzał się, czy w pobliżu nikt się nie kręci, i odparł:
Nie, nie trzeba. UOP jest wystarczająco zajęty i beze mnie. Musiałem za-
błądzić. Myślałem, że tutaj są. . . tego, no. . . bluzniercy. Część umysłu Hipo-
kryta krzyknęła ostrzegawczo, chyba już za długo przebywał tu na dole. Po raz
pierwszy w życiu rzeczywiście skłamał. I co gorsza, nie okazało się to specjalnie
trudne.
Bluzniercy? Nie słyszałem. To nowość?
Hipokryt dyndał żałośnie kilka cali nad ziemią.
Ta. . . tak wyjąkał. Dopiero co zostałem prze. . . przeniesiony.
Drugie kłamstwo!
A skąd?
Eee. . . eee. . . z podpalaczy.
Serio? Nigdy bym. . . Znasz może Ryśka Knota, ksywa Zapalniczka?
Zwietny był z niego facet, ale po tym wypadku. . .
Ehem, nie. . . to duże miejsce. To twój kumpel?
Mój? Ha, nie. Kiedyś usiłował dostać się tu na lewo.
Niedługo tam wrócę ponownie skłamał Hipokryt. Coś mu przekazać?
Nie, po prostu pozdrów go ode mnie mruknął korpus bezpieczeństwa,
puszczając Wielebnego, który natychmiast rzucił się do ucieczki.
Hipokryt wbiegł w ciągnący ulicami tłum i dał się ponieść fali dusz. Myślał
o odkrytej właśnie u siebie zdolności łgania i o tym, w jakiej sytuacji się znalazł.
Pewne pytania nie dawały mu spokoju. Gdzie jest? Dlaczego właśnie tu? A jeśli
to jest właśnie to miejsce, które ma na myśli, to dlaczego nie przydzielono mu
żadnych tortur?
Wziął zakręt w pełnym biegu, stracił równowagę i się zachwiał. Nogą zahaczył
o niewielki futerał na skrzypce, potknął się i wylądował na kolanach pewnego
bardzo znudzonego muzyka.
166
Brać go! wrzasnął podstarzały artysta, który podniósł się z kucków i rzu-
cił na Hipokryta. Zaraz za nim pomknął zapuszczony mężczyzna z przylepionym
do ust szerokim uśmiechem. Błyskawicznie przetrząsnęli kieszenie Hipokryta, nie
znalezli w nich jednak niczego interesującego.
Cóż, mam nadzieję, że było warto burknął artysta, na powrót kucając
w małej bocznej uliczce.
Przepraszam? zapytał Hipokryt, gdyż już podniósł się ze skrzypka.
Co było warto? Nie potrafił powstrzymać ciekawości.
Niezły pakt, co? mruknął mężczyzna z przylepionym do twarzy wyra-
zem błogości i zachwytu. Lepszy niż dwadzieścia cztery lata nieprzerwanej
rozkoszy, no nie?
Stul pysk, Fałst! uciszył go artysta.
Hipokryt potrząsnął głową.
Pakt? szepnął.
Jakby w odpowiedzi, skrzypek dramatycznym gestem ujął w palce smyczek
i wydobył z instrumentu wrzaskliwe tremolo rozrzucone po kilku rejestrach. Har-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]