[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znowu poczułam ten zapach, sprawdziłam cały dom i wydawało mi
się, że nic nie zostało ruszone.
- A obligacje? - zapytał.
- Skrzynka była na miejscu. Tylko kiedy rano do niej zajrzałam,
okazało się, że jest pusta.
- To znaczy, że obligacje zniknęły? Skinęła głową.
- Zawiadomiłaś Maca?
- Nie...
- Dlaczego?
Rosalyn patrzyła pod nogi.
- Najpierw chciałam porozmawiać z tobą, a potem Sophie...
- Sophie ich nie zabrała.
- Nigdy jej o to nie podejrzewałam. Po prostu powiedziałam jej o
wszystkim, zanim postanowiłam zadzwonić na policję.
- A potem przybiegłaś tutaj?
- Tak, bo chciałam się z tobą zobaczyć. Możesz dać mi trochę
wody?
- Oczywiście. - Przyniósł z kuchni pełną oszronioną szklankę.
Rosalyn zanurzyła usta w lodowatym płynie. Niechcący
przechyliła szklankę nieco za mocno i parę kropli popłynęło jej po
brodzie. Jack otarł je końcem palca.
- Trochę lepiej? Pokiwała głową.
- Wiem, że Sophie nie zabrałaby tych obligacji. Poza tym
wczoraj wieczorem były z siostrą w Des Moines.
Wyraz twarzy Jacka sprawił, że Rosalyn pożałowała, że nie
wyjaśniła od początku, że on sam jest poza wszelkim podejrzeniem.
- Oczywiście nie muszę dodawać, że ciebie w ogóle nie biorę pod
uwagę.
- Dziękuję za zaufanie - rzekł z nutą goryczy w głosie, po czym
wziął do ręki linę, do której przywiązany był karmnik, i zaczął ją
owijać wokół ręki.
Rosalyn miała ochotę mocno nim potrząsnąć.
- Jack, musimy porozmawiać - nalegała. - Po prostu musisz mi
powiedzieć, co według ciebie mam zrobić.
- Jeśli chodzi o obligacje? Zadzwoń do Maca.
- A co z wypadkiem Jima? Wydaje mi się...
- Przede wszystkim musisz skontaktować się z szeryfem, a potem
możemy spokojnie pogadać o tym, kiedy chcesz wracać do Chicago, i
w ogóle o wszystkim. - Rzucił linę na podłogę i popatrzył Rosalyn w
oczy. - Przecież już wałkowaliśmy ten temat. Musisz sama podjąć
decyzję.
- Ty chyba nic nie rozumiesz.
Rzeczywiście nawet się nie domyślał, o co jej teraz chodzi.
- Przecież moja decyzja nie zależy wyłącznie ode mnie.
Niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie, w pewnej mierze
zależy też od ciebie. Mógłbyś mi wyjaśnić, czego ty sam byś
naprawdę chciał?
- To nie ma nic do rzeczy, Rosalyn. To ty musisz z czegoś
zrezygnować, a nie ja. W moim życiu nic się nie zmieni, niezależnie
od tego, co zdecydujesz.
Nie wierzyła własnym uszom. Nawet nie zauważyła, jak
wyciągnął ręce w jej kierunku.
- Nie to miałem na myśli - zaczaj, lecz Rosalyn już go nie
słuchała.
Zerwała się z miejsca i jak szalona wybiegła na ulicę.
Rozdział 17
Biegła przez całą drogę do domu, aż na schodach werandy
poczuła ostry ból w boku. Zatrzymała się na chwilę i odetchnęła
głęboko, potem otarła pot z twarzy i trzymając się poręczy,
pokuśtykała do drzwi.
Weszła do kuchni, odkręciła kran i przemyła twarz zimną wodą,
po czym napełniła szklankę i wypiła jej zawartość duszkiem.
Następnie z półki nad lodówką zdjęła książkę telefoniczną. Po kilku
minutach wiedziała już, o której odchodzi najbliższy autobus do Des
Moines. Ustalenie godziny odlotu do Chicago trwało nieco dłużej,
lecz kiedy w końcu doszła do siebie po morderczym biegu, wiedziała,
że o czwartej po południu opuści Plainsville.
Powinieneś być ze mnie dumny, Jack, powtarzała sobie w duchu.
Właśnie podjęłam decyzję.
Pakowanie nie zajęło jej zbyt wiele czasu, zwłaszcza że
przywiozła z Chicago niewiele rzeczy. Spojrzała na zegarek.
Dochodziła jedenasta. Musi jakoś wypełnić te godziny, bo jeszcze
zmieni zdanie. Może by gdzieś zadzwonić?
Wykręciła numer gospodyni. Telefon odebrała nie znana jej
kobieta, która obwieściła niespokojnym, nienaturalnie cichym głosem,
że Sophie nie ma w domu.
- Proszę powiedzieć jej, żeby skontaktowała się z Rosalyn
Baines, jak tylko wróci. To bardzo ważne.
Kobieta bez słowa odłożyła słuchawkę. Rosalyn westchnęła cicho
i zadzwoniła do szefa.
- Pan Saunders wyjechał na weekend - oznajmiła sekretarka,
więc Rosalyn zawiadomiła ją tylko, że jeszcze dzisiaj wraca do
Chicago.
Ciekawe, pomyślała, czy Ed wysłał już kuriera po dyskietkę?
Oczywiście, nie można wykluczyć, że sam się po nią zjawi, bo Ed
należy do ludzi, którzy mają w zwyczaju osiągać swe cele. Na samą
myśl o wizycie szefa ciarki przeszły ją po grzbiecie.
Rozejrzała się po kuchni. Nie miała najmniejszej ochoty na
jedzenie, mimo że dzięki zapobiegliwości Sophie lodówka była pełna
różnych pysznych rzeczy.
Zmieszne, że kiedy urzędniczka na lotnisku zapytała, czy bilet ma
być tylko w jedną stronę, czy też planuje powrót, Rosalyn sama nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Zastanawiała się tak długo, że ta obca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •