[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uciekła za mury miasta. W ciągu nocy i dnia po katastrofie Ptahuacan znalazło się we władzy
jednego tylko człowieka. Był nim Metemphoc, król złodziei.
W czasie gdy miasto było prawie puste, złodzieje posłuszni rozkazom Metemphoca zajęli
ocalałe duże budynki i arsenały. Zabili kilku napotkanych żołnierzy i otworzyli lochy,
uwalniając
swoich, a także setki zwykłych Antillian, skazanych pod byle jakim pretekstem i
oczekujących na
śmierć na ołtarzu Xotli. Wielu uwolnionych przyłączyło się do ludzi Metemphoca.
Kapłani, którzy uciekli z miasta, zebrali resztki swych wiernych wojowników i spróbowali
wywalczyć sobie powrót do stolicy. Jednak piraci Conana uzbrojeni we własną broń,
odnalezioną
w jednym z arsenałów, uderzyli na nich od tyłu i rozgromili.
Tak oto, pod przywództwem grubego i przebiegłego Metemphoca, dla Ptahuacan zaczęły się
nowe czasy. Król złodziei na pewno nie był idealnym władcą, ale trudno było być gorszym
niż
kapłani, którzy trzymali kraj w przerażającym ucisku przez tak wiele stuleci. Teraz ocalałych
z
pogromu Antillian czekały lata pokoju.
Na Ptahuacan spłynęło błogosławieństwo Starych Bogów Atlantydy, którzy osiem tysięcy lat
temu zatopili ten kontynent w głębinach zielonego oceanu za to, że ich dzieci zapomniały o
nich
ulegając mrocznemu Xotli.
 Na Croma! To wspaniałe znów czuć pod nogami solidny pokład, choćby nawet tak
dziwacznego statku, jak ten!  zawołał Cymmerianin.
Od klęski Xotli minął miesiąc. Conan wyczerpany zmaganiami w podziemiach miasta i na
stokach piramidy spał przez cały dzień i dwie noce. W dniach, które potem nastąpiły, jedynie
leżał, jadł za dwóch i opowiadał załodze swe przygody.
Teraz, kiedy świt zapalił na wschodzie szkarłatne i złote płomienie, Conan wkroczył na
pozłacane deski smoczego statku i odetchnął głęboko chłodną, słoną bryzą, która przeganiała
szarą mgłę znad oblicza Oceanu Zachodniego. Cymmerianin czuł ogromne zadowolenie. Ha!
Czy był stary? Czy powinien wpełznąć pod kołdrę i pozwolić zrzędzącym medykom
zdecydować, kiedy ma się przenieść na tamten świat?
Prychnął zirytowany na takie myśli. Ciągle mógł dać Catlaxoc noc, która pozostawiłaby ją
szczęśliwą i bez sił. Stary pociąg do przygód, stare zamiłowanie do włóczęgostwa wciąż
wypełniało jego pierś. W jego wysuszonym, żylastym ciele pozostało dość sił na jeszcze
jedną
lub dwie przygody!
Poklepał pozłacaną burtę mocną dłonią, tak jakby klepał bok krzepkiego ogiera. Tak, jeszcze
jedną, ostatnią przygodę&
Rozejrzał się wokoło. Niezawodnym okiem starego korsarza Conan wypatrzył najlepszy
statek w porcie, kiedy wpadł na nabrzeże ze zziajaną gromadą poszarzałych od pyłu piratów i
połową miasta walącą się w gruzy za nimi. Zapędził ich na pokład tego samego okrętu, który
kilka tygodni temu pokonał  Czerwonego Lwa . Conan roześmiał się na myśl o zdumieniu,
jakie
wywołałby ten dziwny atlantydzki statek na wyspach Baracha.
Przywłaszczenie tego okrętu, który nazwał  Skrzydlatym Smokiem , nie odbyło się bez
trudności. Piraci początkowo czuli niechęć do jego dziwnego ożaglowania. Dlaczego, pytali,
nie
wyciągniemy kadłuba  Czerwonego Lwa i nie doprowadzimy go do użytku? Jednak Conan
uznał, że ich karaka jest zbyt mocno uszkodzona, by udało się ją wyremontować bez pomocy
stoczni znajdujących się po drugiej stronie oceanu. Kadłub był wypalony w wielu miejscach.
%7łagle, maszty i takielunek spłonęły. Ich odtworzenie kosztowałoby mnóstwo pracy i wysiłku.
Dużo łatwiej było zabrać zapasy oraz zdatne do użytku sprzęty i przenieść to wszystko na
 Skrzydlatego Smoka .
Potrzeba było jeszcze kilku dni, aby zapoznać załogę z egzotycznym olinowaniem oraz
wprowadzić zmiany zaplanowane przez Conana.  Skrzydlaty Smok był galerą, wymagającą
większej załogi niż żaglowiec tej samej wielkości. Szczęśliwie, pośród młodych Antillian
znalazło się wielu śmiałków, którzy najęli się jako wioślarze.
Sigurd Czerwonobrody wszedł po drabinie na rufowy pokład, po czym chrząknął i splunął.
 Hej, Lwie!  zawołał.  Dobrze spałeś?
 Jak zabity.
Sigurd wzruszył ramionami i spojrzał w tył, tam gdzie siedem wysp Antilli kryło się za
horyzontem.
 Pozostało za nami wielu zabitych. Na brodę Lira i rybi ogon Dagona, podziwiam sposób,
w
jaki wyciągnąłeś nas z paszczy demonów!
 Co masz na myśli?  zapytał Conan.
 Och, nic! Po prostu nie sposób nie czuć respektu przed sposobem, w jaki uwolniłeś
kompanów z kłopotliwego położenia, to jest doprowadzając połowę miasta do ruiny.
Conan zaśmiał się szorstko.
 Tak! I z przyjemnością zrujnowałbym drugą połowę, by mieć obok siebie takiego starego
morsa jak ty.
Sigurd westchnął.
 Miło, że to mówisz, Amra. Ale ja nie jestem już tak zwinny jak kiedyś  popatrzył gdzieś
w dal.  Zrobiłbyś lepiej przyjmując ofertę Metemphoca, gdy chciał nas przyjąć do swej
armii.
Conan uśmiechnął się potrząsając przecząco głową.
 My sami jesteśmy sobie królami i jesteśmy z tego dumni. Nie będziemy służyć innym
ludziom, kiedy możemy być panami samych siebie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •