[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wszystkim im się wydaje, że sam Pan Bóg ich nam zesłał na Ziemię. Gdyby tylko wiedzieli,
jaki jest z nimi w rzeczywistości krzyż pański.
Funkcjonariusze Patrolu Drogowego zamienili między sobą krótkie, wymowne
spojrzenia. Cała policja wiedziała, że Jim Griglak jest człowiekiem trudnym, pełnym
uprzedzeń i wrednym jak stado skunksów. Wiedziano także powszechnie, iż nie warto się z nim
spierać; chyba że ktoś pragnie miesiącami znosić agresywne wycieczki, sarkazm i niewybredne
dowcipy. Był chodzącym paradoksem, lecz być może trzeba być chodzącym paradoksem, by
stać się naprawdę dobrym policjantem. Być może łagodna odmiana.
ROZDZIAA 5
Niemal w tej samej chwili, gdy pierwszy helikopter Patrolu Drogowego wylądował w
sąsiedztwie spalonego autobusu, Lloyd wyszedł z prosektorium kwatery głównej policji San
Diego. W pierwszej chwili skierował kroki w stronę BMW, zaparkowanego obok trzech
błekitno-białych wozów patrolowych z wypisaną na drzwiach dewizą Służyć i chronić , lecz
wnet zmienił zamiar. Był zbyt wstrząśnięty, by myśleć o prowadzeniu samochodu. Musiał iść
pieszo. Przeszedł przez ulicę i z koszulą przylepioną do pleców oraz oczyma piekącymi od potu
i łez począł maszerować na północ wzdłuż Embarcadero.
Nigdy przedtem nie widział zwłok. Nawet tchnących wiecznym spokojem, nie
oszpeconych i przygotowanych kosmetycznie. Tymczasem zwłoki Celii, poczerniałe i
cuchnące benzyną, były w okropnym stanie. Jej ścięgna napięły się pod wpływem żaru
ofiarnego płomienia, co sprawiło, iż w szarozielonym pokrowcu na zwłoki była skulona
niczym jakiś ogromny i straszny embrion. Jednak gdy tylko zaczęto rozpinać zamek, wiedział,
że to ona. Rozpoznał ją; rozpoznał. Skinął głową z rozpaczą, przełknął ślinę, odwrócił się i
począł mrugać załzawionymi oczyma, podczas gdy usta napełniły mu się nagle gorącym
sokiem pomarańczowym, który pił na śniadanie. Sierżant Houk wziął go za łokieć i
wyprowadził na korytarz.
- Chciałbym tylko, żeby pan wiedział, iż wszystkim nam jest szalenie przykro z tego
powodu, panie Denman.
Lloyd zaniemówił. Przykro ? Czymże było to słowo w odniesieniu do tak potwornego
ciosu zadanego całemu jego istnieniu: jego szczęściu, zdrowiu psychicznemu i wszystkim
zamierzeniom na przyszłość? Czuł się tak, jak gdyby jedyne, co był w stanie zrobić, to iść, iść i
iść pod piekącym słońcem poranka, póki zrozpaczony i wyczerpany nie zwali się wreszcie na
ziemię, gdzie nie będzie musiał skupiać uwagi na niczym większym od kilku ziarenek piasku.
Jak zwykle w letni poranek, przystań była zatłoczona zwiedzającymi. Lloyd poruszał
się w tłumie niczym niedoszły topielec wychodzący na plażę. Potrącił ramieniem tęgą kobietę
w różowej koszulce z komiksowym wizerunkiem trzech supermęskich amatorów surfingu i
podpisem: San Diego - Nie dla szpanerów .
- Przepraszam pana - warknęła na niego.
Minął drewniany kadłub Gwiazdy Indii , jednego z zabytkowych statków żaglowych
przycumowanych przy Embarcadero. Podmuch wiatru owiał go mocnym aromatem
smołowanego drewna, wiórków kokosowych i cukrowej waty. Obszedł tłumy japońskich
turystów, rojących się wokół trapu i bez końca fotografujących się nawzajem. Wtedy właśnie
usłyszał, jak ktoś woła go po imieniu.
- Lloyd! Lloyd! - Głos cichutki niczym brzęczenie trzmiela w zakręconym słoiku.
Nikły i rozpaczliwy.
Rozejrzał się, potem popatrzył do góry wzdłuż burty statku. Turyści paradowali po
górnych pokładach, rozmawiając, pokazując coś sobie nawzajem i rozglądając się w sposób,
który nagle wydał się Lloydowi szczególnie dziwny; jak gdyby spodziewali się, że za chwilę
zajdzie jakieś doniosłe wydarzenie. Ale jakie? Burza magnetyczna? Wynurzenie się węża
morskiego? Lądowanie latającego talerza?
W powietrzu czuło się dziwne napięcie. Nie mógł tego zrozumieć. Może przyczyna leży
w nim samym? Przypominało mu to nastrój filmów fantastyczno-naukowych z lat
pięćdziesiątych Oni i Ta wyspa Ziemia.
Miał właśnie zamiar podjąć dalszą wędrówkę wzdłuż Embarcadero, gdy wysoko na
pokładzie, w pobliżu dziobu Gwiazdy Indii , mignęła mu przed oczyma dziewczęca postać.
Miała żółtą jedwabną chustkę na głowie, okulary przeciwsłoneczne i prochowiec z
podniesionym kołnierzem. Uwagę Lloyda przyciągnęła nie tylko niestosowność tego stroju w
gorący dzień czerwcowy. Było w tym jeszcze coś innego. Coś, co wydawało się w niej
nieznośnie znajome. Coś, co w sposobie, w jaki odwracała głowę, przypominało mu Celię.
Zawahał się. To oczywiście nie mogła być Celia. Dopiero co widział ją leżącą ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]