[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pogłaskał ją po włosach. - Przepraszam jeżeli nie potraktował cię jak powinien. Nie
spodobał ci się? Był niedelikatny? Zawstydził cię bardziej niż powinien?
Odwróciła do niego twarz, ale myślami błądziła gdzieś daleko. - Powiedziałam ci nie
dalej jak wczoraj, że nie będzie mnie dotykał żaden mężczyzna...
- Poza mną.
-Właśnie. Widzę, że kiedy chcesz, masz doskonałą pamięć. Byłam dla, niego
grzeczna, ale nie wyszliśmy z salonu...
-Pozwoliłaś, żeby cię tutaj zbadał? Gdzie? Na sofie, nie? Na fotelu? Mój Boże, nie
powinnaś. To było niedelikatne i niemądre. W każdej chwili mogła przecież wejść
pani Goodgame albo Burgess z tacą, czy któraś z pokojówek. Spodziewałem się, że
zadbasz o przyzwoitość, że będziesz się domagała obecności co najmniej trzech
panien służących. Nie, to...
-Nawet mnie nie tknął. Powiedziałam ci wczoraj, że na to nie pozwolę. Nie wierzyłeś
mi?
-Jesteś moją cholerną żoną! Nie byłaś, ale teraz już jesteś. Twoim obowiązkiem jest
być mi posłuszną... Nie, to brzmi komicznie. To twój przeklęty obowiązek! Obo-
wiązek! Chcę, żeby cię zbadał, nie żeby cię dotykał! To właściwie nie jest mężczyzna,
to eunuch, któremu płacą za to, żeby macał i wiedział, co maca! Niech cię szlag, coś
mu zrobiła?
-O tak, twój wspaniały doktor Mortimer jest mężczyzną! Plótł tu te wszystkie wasze
męskie bzdury, traktował mnie jak niedorozwinięte dziecko! Zresztą, skądże on może
widzieć, co robi? Nie jest kobietą, nie jest zbudowany jak kobieta. Skąd ma wiedzieć,
że coś jest nie tak?
-Nie będę się z tobą sprzeczał. Poproszę go, żeby przyszedł jeszcze raz. Jeżeli sobie
tego życzysz, będę przy badaniu. Dzisiaj też tak właśnie miało być. No, dość tego.
Masz ochotę przejechać się do Richmond? Możemy urządzić sobie piknik. Nie będę
mógł cię tam zaatakować, to znaczy wynagrodzić... za dużo ludzi się tam kręci. Co ty
na to?
Tylko patrzyła. - Nie rozumiesz, co zrobiłeś?
-Irytujesz mnie!
-Postąpiłeś wbrew memu życzeniu, nawet ze mną nie porozmawiałeś. Nie będę tego
tolerowała.
Zaczerwienił się i krzyknął na nią. - Niech cię, jesteś moją żoną. Nie rozumiesz, że
jeżeli cię zapłodniłem, to możesz umrzeć? Nie chcę cię zabić!
-A to dlaczego? - powiedziała to głosikiem słodkim jak miód. Douglas miał ochotę
kopnąć się w tyłek.
-Nie próbuj ze mną tych sztuczek. Idz się przebrać. Jeżeli za piętnaście minut nie
będziesz gotowa, zgubię cię w labiryncie.
To już jakiś początek, bardzo dobry początek, myślała idąc na górę.
Jednak już za pół godziny miała ochotę go wykopać. Dobry początek obrócił się w
niwecz.
ROZDZIAA 20
-Dlaczego wyszedłeś dziś tak rano? - zapytała z czystej ciekawości, ale Douglas cały
zesztywniał w siodle. Ogier, którego trzymał w Londynie, potężny deresz o imieniu
Prince, wyczuł to i zatańczył pod nim. Klaczka Alexandry, ognista kasztanka,
uznawszy, że winę za zły humor konia ponosi jej pani, odwróciła głowę i próbowała ją
ugryzć. Alexandra aż podskoczyła.
-Mówiłem ci, że jest inna niż twoja klacz w domu. Uważaj! - powiedział ostro.
Zmarszczyła brwi. Jechali wolniutko Rotten Row. Douglas uznał, że nie mają czasu na
labirynt w Richmond. Na szczęście słynna aleja była prawie pusta. Wczesnym popołudniem
sławni i bogaci mieli co innego do roboty, Alexandra mogła więc w spokoju rozkoszować się
lekkim wietrzykiem.
-Kto tak cię pilnie potrzebował? - tym razem pytała już nie tylko z ciekawości. - Coś
się stało? Zachorował ktoś z twojej rodziny?
-Postaraj się zapamiętać, że moja rodzina jest teraz także twoją rodziną. To nie twoja
sprawa, gdzie chodzę i co robię. %7łona nie powinna wtrącać się w sprawy swojego
męża. Pilnuj swego nosa i...
- Douglasie - powiedziała najbardziej rozsądnym tonem, na jaki było ją stać. - Złościsz
się, bo nie przyjęłam dziś tego przeklętego doktora. Nie zamierzam go przyjąć i o ile nie
chcesz urządzać dantejskich scen, nie będziesz mnie do tego zmuszał. Powiedz mi, co się
stało? Jestem twoją żoną, proszę, powiedz.
Nie odezwał się, a ona oczyma wyobrazni widziała już wszystko, co najgorsze.
- Chodzi o inwazję? Boże, czy to ministerstwo chce, żebyś wrócił do wojska? Nie
pojedziesz, powiedz, że nie! Proszę, Douglasie, dobrze się zastanów. Tyle spraw w
Northcliffe Hall wymaga twojej obecności.
Nie sądzę...
-Ucisz się! Nie o to chodzi, do diaska! Chodzi o tego szaleńca Cadoudala!
-Co to za jeden?
Zastanawiał się, jakim cudem zdołała to od niego wydusić.
-To nie twoja sprawa. Bądz cicho i zostaw mnie w spokoju. Już nic więcej ci nie
powiem.
-Dobrze - powiedziała. Georges Cadoudal. Francuz, a Douglas mówił po francusku
jakby wyssał ten język z mlekiem matki. Pamiętała tę Francuzkę, Janinę, to ladaco,
które uratował. Pamiętała, z jakim ożywieniem rozmawiali u Ranleaghów.
-Czy on ma coś wspólnego z tą kobietą, która wczoraj próbowała cię uwieść?
Patrzył na nią. Przecież nie wiedziała, nie mogła... na pewno zgadywała. Głupiec z
niego. Nie chciał jej przestraszyć, nie chciał, żeby się martwiła, a już na pewno nie, żeby w
jakiś sposób wplątała się w to wszystko. Wepchnął pięty w boki Prince'a i ruszył galopem.
Alexandra żałowała, że nie ma przy sobie kamienia. Chętnie cisnęłaby nim w ten głupi
łeb. Denerwowała się. Jak się dowiedzieć, kto to taki ten Cadoudal i co go łączy z
Douglasem? Przypomniała sobie liścik, który przyniósł mu któregoś dnia Finkle. Musi gdzieś
jeszcze być. Postanowiła go odnalezć. Powiedział, że jego rodzina jest teraz także jej rodziną.
Doskonale. Jest jego żoną i czas najwyższy, żeby zrozumiał, co to znaczy mieć żonę. Koniec
z decyzjami na własną rękę. %7łona jest od tego, żeby mu pomóc.
Znalazła liścik. Finkle troskliwie umieścił go na masywnym biurku w bibliotece, obok
pozostałej korespondencji jego lordowskiej mości. Zmarszczyła czoło, liścik był od lorda
Avery'ego. Niedbałym, rozlazłym charakterem pisma informował, że Georges Cadoudal nie
przebywa w Paryżu, tam gdzie powinien, lecz w Anglii. Lord Avery martwił się i chciał się
natychmiast widzieć z Douglasem.
Starannie złożyła list i odłożyła tam skąd wzięła. W tym momencie Douglas wszedł
znienacka do pokoju. Zaczerwieniła się po cebulki włosów i szybko odsunęła od biurka.
- Dzień dobry, milordzie! - zawołała niefrasobliwie.
Zmarszczył czoło i zablokował wyjście. - Co tu robisz?
Podbródek poszedł w górę. - Czy nie jest to mój dom, tak samo jak twój? Czy może
mam nie wchodzić do niektórych pokoi? Jeżeli tak, musisz mi powiedzieć. Oczywiście będę
posłuszna.
Popatrzył na biurko, nie przestając marszczyć brwi. - Nigdy ci się nie udało
wyprowadzić mnie w pole. I nigdy nie byłaś mi posłuszna. Co tak cię zainteresowało na
moim biurku?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]