[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A jednak wkrótce wszystko zwiędnie, ziemia popęka pod stopami, a pastelowe suknie
kobiet zmienią się w brzydką czerń żałoby. Antonio Manuzio wyjedzie do Hiszpanii, by tam
umrzeć, odnosząc ciężką ranę bez chwały i bez fanfar czyniąc Carmelę wdową, zostawiając
ją z synami. To będzie pierwszy cień na rodzinnym szczęściu. Domenico, Giuseppe i Raffaele
postanowią zostawić trafikę siostrze, która nie miała przecież nic innego i dwoje ust do
wyżywienia. By Eliasz i Donato nie zaczynali od zera, by nie zaznali nędzy, jaka była udziałem
wujów.
Nieszczęście dotknie tych mężczyzn i kobiety, ale na razie nikt o tym nie myślał.
Antonio Manuzio nalewał sobie kolejny kieliszek grappy. Trwali w błogostanie pod
dobrodusznym okiem Raffaela, któremu widok braci rozkoszujących się własnoręcznie przez
niego smażonymi rybami wyciskał łzy radości.
Pod koniec posiłku mieli pełne brzuchy, tłuste palce, poplamione koszule i spocone
czoła, lecz odczuwali błogość. z żalem opuszczali trabucco, by wrócić do codzienności.
Długo jeszcze gorący, silny aromat liści laurowych będzie dla nich synonimem
szczęścia.
Rozumie ksiądz, dlaczego wczoraj zadrżałam, gdy zdałam sobie sprawę, że nie
pamiętam nazwiska Korniego. Jeśli zdarzy mi się zapomnieć o tym człowieku, choćby przez
chwilę, to tak jakbym traciła grunt pod nogami. Nie powiedziałam wszystkiego, don Salvatore.
Ale proszę mi dać trochę czasu. Niech ksiądz zapali papierosa. Proszę sobie zapalić.
Po powrocie do Montepuccio kazałam braciom przysiąc, że nie powiedzą nikomu o
nowojorskiej klęsce. Wtajemniczyliśmy tylko Raffaela, wieczorem, gdy chowaliśmy Niemowę, bo
tak nalegał, by opowiedzieć mu o naszej podróży, a nikt z nas nie chciał go okłamywać. Był
jednym z nas. Przysiągł wraz z innymi. I wszyscy dotrzymali słowa. Nie chciałam, by ktokolwiek
się dowiedział. W Montepuccio miano wiedzieć tylko tyle, że popłynęliśmy do Nowego Jorku
i zostaliśmy tam kilka miesięcy. By zarobić trochę pieniędzy. Tym, którzy pytali, dlaczego
wróciliśmy tak szybko, odpowiadaliśmy, że nie mogliśmy zostawić tu matki samej. To
wystarczało. Ludzie nie pytali o nic więcej. Nie chciałam, by wiedzieli że Scortów tam nie
wpuszczono. Ważne, co o was mówią, historia, którą ludzie tworzą na wasz temat. Chciałam, by
mówiono, że Scortowie byli w Nowym Jorku. %7łe nie jesteśmy rodziną degeneratów czy nędzarzy.
Znam tutejszych ludzi. Zaczęliby powtarzać, że ciąży nad nami klątwa. Przypomnieliby sobie
przekleństwo, które ciążyło nad Rocco. Od tego nie można się uwolnić. Wróciliśmy bogatsi, niż
byliśmy. Tylko to się liczy. Nigdy nie mówiłam o tym moim synom. %7ładne z naszych dzieci nie
wiedziało. Kazałam braciom złożyć przysięgę i dotrzymali słowa. Wszyscy musieli wierzyć
w Nowy Jork. Zrobiliśmy nawet więcej. Opowiadaliśmy ludziom o mieście i jak nam się tam żyto.
z detalami. Mogliśmy tak uczynić dzięki staremu Polakowi. Podczas powrotnej podróży udało mu
się znalezć kogoś, kto mówił po włosku i tłumaczył nam listy, jakie Korni otrzymał od brata.
Słuchaliśmy tego całymi nocami. Niektóre jeszcze pamiętam. Brat Korniego opowiadał o swoim
życiu, o dzielnicy. Opisywał ulicę, swoich sąsiadów. Korni kazał nam tego słuchać, ale nie była
to żadna tortura. Otwierał przed nami drzwi miasta. Mogliśmy po nim chodzić. Mieszkaliśmy tam
w myślach. Dzięki listom starego Korniego mogłam opowiedzieć mym synom o Nowym Jorku.
Giuseppe i Domenico zrobili tak samo, dlatego właśnie, don Salvatore, przyniosłam księdzu to
dziwne wotum, Neapol Nowy Jork . Proszę, by znalazło się w nawie kościoła. Bilet w jedną
stronę. Do Nowego Jorku. Niech wisi w kościele w Montepuccio i niech palą się świece dla
starego Korniego. To wszystko kłamstwo. Lecz ksiądz rozumie, że tak naprawdę nim nie jest?
Proszę o to księdza. Chcę, żeby w Montepuccio nadal myślano, ze byliśmy tam. Kiedy Anna
dorośnie, zdejmie ksiądz wotum i jej przekaże. Będzie się wypytywać. Wtedy jej ksiądz opowie.
Na razie w oczach Scortów musi odbijać się blask wielkiego miasta ze szkła.
VI
Zjadacze słońca
Pewnego sierpniowego ranka 1946 roku wjechał do Montepuccio mężczyzna na osiołku.
Miał długi prosty nos i małe czarne oczka. Rysy jego twarzy nie były pozbawione pewnej
szlachetności. Był młody, mógł mieć dwadzieścia pięć lat, ale pociągła twarz i surowa mina
postarzały go. Najstarsi ludzie z wioski wspomnieli Luciana Mascalzone. Obcy wjeżdżał w tym
samym powolnym rytmie przeznaczenia. Mógł być jego potomkiem. Lecz skierował się wprost
do kościoła i zamiast ściągać z grzbietu podróżne torby, nakarmić osła czy się umyć, zamiast
napić się wody i przeciągnąć, ku powszechnemu zdumieniu zaczął z całych sił bić w dzwony.
Montepuccio miało nowego proboszcza: don Salvatore, który wkrótce zyskał sobie przydomek
Kalabryjczyka .
Już w dniu swego przybycia don Salvatore odprawił mszę w obecności trzech staruszek,
które ciekawość sprowadziła do kościoła. Chciały zobaczyć, jak wygląda nowy. Nie mogły się
nadziwić i zaraz rozpuściły plotkę, że młody człowiek wygłosił nader gwałtowne kazanie.
Zaintrygowało to mieszkańców Montepuccio. Następnego dnia przyszło jeszcze pięć innych i tak
dalej, aż do pierwszej niedzieli. Kiedy kościół był pełen. Ludzie ściągnęli całymi rodzinami.
Wszyscy chcieli się przekonać, czy nowy proboszcz będzie odpowiednim człowiekiem, czy też
należy zgotować mu taki sam los jak poprzednikowi. Don Salvatore nie wydawał się
onieśmielony. Zdecydowanym tonem zaczął wygłaszać kazanie:
Nazywacie siebie chrześcijanami powiedział. i przyszliście szukać pociechy
u Naszego Pana, wiecie bowiem, że jest dobry i sprawiedliwy, ale wchodzicie do Jego domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]