[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Westchnęła i przekręciła się na wznak. Nie miał wątpliwości, że pogrążyła się
w rozmyślaniach, spoglądając przez górny luk na rozmyte pobielałe niebo. Przez lata często
musieli zmieniać plany, byle tylko nie wyruszać w podróż w piątek. Nagle  jak gdyby Frank
o tym wiedział i postanowił się z nią podrażnić  ze sterówki doleciało jego denerwujące
pogwizdywanie. Clem obróciła głowę i zmierzyła Johnny ego ostrym spojrzeniem rozszerzonych
oczu. Uśmiechnął się do niej.
 To wcale nie jest śmieszne  szepnęła.
No tak, nie powinien się śmiać. Jako jedyny na świecie powinien rozumieć jej przesądy. Jego
stryj utopił się podczas sztormu u wybrzeży kornwalijskich. Stracił równowagę na pokładzie, gdy
jacht uderzył w rafę, i wypadł za burtę, a ojciec Johnny ego krążył tam przez dwa długie dni, aż
stracił głos od nawoływania brata. Morze wyrzuciło zwłoki na brzeg dopiero po tygodniu.
Okazało się, że stryj nie tylko wyszedł w morze w piątek, ale wcześniej pomalował burty na
zielono, łamiąc kolejne żeglarskie tabu. Dlatego Clem lubiła żeglarstwo, bo wszystkie przesądy
były dobrze ugruntowane, nie musiała wymyślać swoich własnych. A uwielbiała wymyślać
zasady do innych rzeczy, prawdę mówiąc, do większości rzeczy. Gdy jechała samochodem,
musiała wstrzymywać oddech między latarniami. Jadąc na rowerze, musiała zakołysać przednim
kołem, gdy mijała skrzynkę na listy albo czerwony autobus. Miała swoje specjalne sposoby na
robienie kanapek, kąpiel, zaciąganie zasłon czy ubieranie się. Zanim poznała Johnny ego, nawet
nie zdawała sobie sprawy, że to coś dziwnego, sądziła bowiem, że każdy ma swoje sposoby na
wykonywanie różnych czynności. Johnny też miał swój sposób na układanie swoich skarpetek,
co czasem trwało całą wieczność, a zęby szczotkował dokładnie przez pięć minut. Nigdy się
z tego nie śmiała.
 Clem, mamy okazję, żeby się stąd wynieść. Dopłyniemy do następnego portu, wsiądziemy
w autobus i pojedziemy na wschód. To wszystko. Wcale nie wyruszamy w podróż.
Przez chwilę spoglądała mu w oczy, wreszcie go pocałowała. Uwielbiała taki prostolinijny
sposób myślenia. Pozostawiona sama sobie często zatracała się w szczegółach. Znowu przytuliła
się do niego i jeszcze raz go pocałowała. A on wsunął rękę pod jej sukienkę i szybko odnalazł jej
najcieplejsze miejsce.
 Dzyń, dzyń, dzyń&
Oboje błyskawicznie unieśli głowy z poduszki. Ktoś był w salonie. Na końcu łóżka siedziała
mała dziewczynka z wczorajszego wieczoru, Johnny nie mógł sobie przypomnieć jej imienia.
Miała na sobie czerwoną aksamitną kurtkę piracką z rękawami zakończonymi brudnymi białymi
falbanami. Poza tym była całkiem naga, a jej ciemne włosy sterczały dziko na wszystkie strony.
W ręku trzymała pluszową zabawkę.
 Cześć  zagadnął Johnny.  Widzę, że mamy pirata na łóżku.
 Nie jestem piratem, tylko kapitanem Hookiem.
Nie sprostował.
 A gdzie twój hak?  zaciekawiła się Clem.
 Wpadł mi do morza w czasie łowów.
 A co poławiałaś?  zapytał Johnny.
 Morskie potwory  odparła ze zdziwieniem, jak gdyby powinni to wiedzieć.
 Oczywiście! Złapałaś jakiegoś?
 Widzę twój biust.
Jedno ramiączko sukienki Clem się zsunęło. Poprawiła je.
 A ja twój  powiedziała.
 Przecież jestem mężczyzną  odrzekła dziewczynka, marszcząc brwi.  Męskie biusty się
nie liczą.
 A to kto?  zapytała Clem, spoglądając na powycieraną i pogryzioną małpkę, którą
dziwczynka trzymała w ręku.
 Gilla  wyjaśniła.  Jest grylicą. Morskie potwory nie lubią gryli.
 Też miałam kiedyś taką małpkę podobną do Gilli  powiedziała Clem, która na widok
zniekształconej główki zabawki przypomniała sobie, jak bardzo uwielbiała swoją zabawkę.
 Niedługo są moje urodziny  oznajmiła mała.
 Naprawdę?  wtrącił Johnny.  Ile skończysz lat?
 Pięć i pół. Naprawdę mam na imię Imogen. A to po irlandzku znaczy  Nie moja wina .
 Kleks?  Donośny głos Miśka rozbrzmiał echem w sterówce.  Mówiłem, żebyś im nie
przeszkadzała. Daj im się wyspać! Jesteś mi tu potrzebna.
Za lukiem Johnny emu mignęła sylwetka Franka. Chyba robił to celowo  miał na sobie
zieloną koszulę. Johnny nawet nie pamiętał, dlaczego zielony kolor ma przynosić nieszczęście.
Miało to chyba coś wspólnego z żeglarzami tęskniącymi za domem, bo ogarnięci tęsknotą
żeglarze unieszczęśliwiali łódz. Clem powinna to wiedzieć dokładnie.
Kleks zeskoczyła z łóżka i wielkimi krokami ruszyła po schodach na górę, jak dzika bestia
ciągnąc za sobą Gillę. Ewidentnie traktowała ten jacht jak swoje podwórko. Zwinnie ruszyła
w głąb sterówki. Johnny podniósł się i na klęczkach wyjrzał przez okno salonu. Po lewej burcie
 przesuwały się przedmieścia Bodrum, w oddali za nimi widać było zamek, białe domy stały
stłoczone wzdłuż brzegu zatoki. Z prawej burty jakieś sto metrów za nimi płynęła mała
motorówka z dwoma mężczyznami na pokładzie. Jeden przyglądał się przez lornetkę  Małej
Utopii . Johnny błyskawicznie się skulił.
W luku na szczycie zejściówki pojawił się Frank ze wzrokiem utkwionym w linii horyzontu.
 Właśnie, lepiej zostańcie tu, na dole  powiedział do Johnny ego.  Ta motorówka płynie
za nami już od pewnego czasu. Chyba nie wnieśliście na pokład żadnych narkotyków, prawda?
 Nie  odparł Johnny.
 Pomachaj im, Kleks! Dobra dziewczynka.
Clem też się podniosła i klęknęła obok Johnny ego.
 Myślisz, że ciągle nas szukają?  zapytała.
 Wątpię. Nadal chcesz tu zostać do soboty?  zaciekawił się, ostrożnie spoglądając na
motorówkę.
Na wodach zatoki nie było innych łodzi, nie licząc dziwnego kutra rybackiego
wypływającego z portu za nimi. Turyści dopiero zaczynali odkrywać Turcję, bez wątpienia
Bodrum powinno się już niedługo doczekać własnego lotniska.
 Nalejcie sobie kawy, stoi na kuchence  powiedział Frank, odsuwając się na krok w głąb
sterówki, przez co w całej okazałości ukazała się jego zielona koszula. Włożył do niej szorty
koloru khaki.
 Za kilka godzin będziemy już daleko stąd  powiedział Johnny, spoglądając na Clem.
Wstał z koi, żeby nalać kawy do dwóch kubeczków, a ona szybko złożyła łóżko, dzięki
czemu znów mieli stół kuchenny. Siedzieli w milczeniu nad kawą, dopóki Frank znów nie zajrzał
do salonu.
 Brzeg czysty  oznajmił.
Johnny wyszedł na pokład i rozejrzał się, rejestrując pospiesznie zachmurzone szare niebo
i brak wiatru. Brzeg był dosłownie całkiem czysty: nie było tam niczego. Jak okiem sięgnąć
rozciągało się pustkowie, jałowe górskie tereny porośnięte krzakami, tylko z rzadka upstrzone
samotnymi szałasami. Płynęli wzdłuż brzegu na silniku ze stałą prędkością czterech węzłów,
holując za sobą tender  małą wiosłową łódz, która lepsze czasy miała już za sobą.
Trudno było uwierzyć, że w nocy szalała tu burza, bo poza dość wysoką falą i ostrym
rześkim powietrzem nic na to nie wskazywało. W ogóle nie było wiatru, a wiszące nisko chmury
zaczynały się rozpływać, ukazując plamy jasnego błękitu, chociaż słońce przypominało tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •