[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niego. Patrząc na podobizny Stefci podniecał się jej pięknością, doznawał wstrząsających
wrażeń na wspomnienie prędkiego połączenia się z tak ukochaną dziewczyną. Na Apollu pę-
dził po polach, gnany nieprzepartym warem temperamentu, z którym nie mógł sobie jakoś dać
rady. Puszczał wierzchowca w cwał, podniecając go ostrogami, przesadzał rowy, wspinał się
na góry, przeskakiwał płoty, szalał trochę. Ogarniała go zawadiacka, pełna życia fantazja.
Młoda krew polska, w której kipiały i krople węgierskie, odziedziczone po prababce, rozhu-
lała się w nim. %7łarem sypały szare jego oczy, płomień ogarniał twarz, brwi ściągała wielka
energia. Jego nozdrza i usta poruszane były gwałtowną siłą namiętności, zdającą się go rozsa-
dzać.
Apollo, jakby rozumiejąc usposobienie swego pana, rwał naprzód, nie zważając na prze-
szkody, również pełen fantazji. W lansadach przesadzał rowy, kopyta jego zawisały często w
powietrzu, chrapy ziały ogniem. Gibkie, suche nogi araba zdawały się w biegu ziemi nie do-
tykać. Pan pobudzał wierzchowca, wierzchowiec pana, w jednym i w drugim szlachetna krew
rozigrała się, unosząc ich burzą zapału.
Pewnego dnia w czasie takiej jazdy spotkał ordynat pannę Ritę także na koniu. Powitał ją
wesoło. Ona patrzała na niego chwilkę, wreszcie rzekła:
 Szaleje pan, prawda?...
Spod wąsów i pąsowych warg błysnęły jego białe zęby w uśmiechu.
 Szaleję? to za mało: wściekam się!
 Jaki pan szczęśliwy!  szepnęła z westchnieniem.  Kiedyż pan jedzie do niej znowu?
 Do Stefci? Już przed samym ślubem, czyli za dwa tygodnie. Zabiorę ją z Ruczajewa.
 Więc ślub stanowczo w Warszawie?
 Tak, ósmego czerwca. Jutro jadę do stolicy.
 Pan? po co?
 Kupić brylanty dla Stefci. Chcę, aby miała ode mnie, prócz rodowych klejnotów. A
kiedy ślub pani?
 Och, mój!... W lipcu. Alf nasz będzie cichy, w kaplicy w Obronnem. Za to pański pew-
no błyśnie w Warszawie niepowszednio.
 Stefcia chciała cichego ślubu, ale przekonałem ją. Urządzę najuroczyściej, to jest naj-
wspanialej, bo uroczystość będzie dla nas sama przez się wielka.
 Zapewne! powinien być przepych, aby odpowiadał szczęściu i podrażnił arystokrację.
 To jest mi nąjobojętnięjsze.
 Zabierze pan swoje konie i ekwipaże?
 Tak, biorę cztery czwórki i karety.
 A ślub o której porze?
 Wieczorem u Wizytek, potem wieczerza w pałacu babki Podhoreckiej, a rano wyjazd
nasz do Głębowicz. Na waszym ślubie będziemy obecni już oboje. Cóż porabia pani narze-
czony?
Panna Rita zaśmiała się.
 Ach! Edward paradny! Urządza Ożarów. Muszę go mitygować, takie zaprowadza
awantury  przede wszystkim osobną stajnię dla mnie, bo zabieram swoje konie. Trestka bar-
dzo dobry człowiek. To mię rozczula, że on mnie bajecznie kocha.
 To prawda  potwierdził Waldemar  przy tym człowiek istotnie dobry i pani już go
trochę utemperowała.
 Dziękuję za komplement! Nie marzyłam nigdy o mężu, którego musiałabym tempero-
wać.
 Ale potrafiłaby pani każdego.
Panna Rita trochę wyzywająco spojrzała na ordynata.
128
 No, pana chyba nie?
Uśmiechnął się.
 Och! ja się nikomu nie dam utemperować.
 A Stefci?
 Ona mię łagodzi w inny sposób, uspokaja  to co innego.
Rita wskazała ręką na odległy las.
 Niech pan patrzy, jaka ładna tęcza. Wyjechałam z domu po deszczu i zaledwo teraz ją
widzę. Pan chyba nie z Głębowicz jedzie?
 Byłem na folwarku Orlin, wracam, ale tęczę już widzę dawno.
 Taka nad wami świeci, prawda?
 I nad wami także.
 Głupstwo! w znaczeniu uczuć ludzkich nie ma żadnego zastosowania.
 Owszem, ma! to jakby załamywanie się blasków tych właśnie uczuć na miniaturowych
kropelkach wzajemności, w atmosferze zgodnych i świetlanych warunków. Im ona jest szer-
szą, więcej barwistą, gdy się nie widzi końca, wówczas daje szczęście ogromne. Zawsze jed-
nak lepiej nie analizować się zbytnio, nie rozbierać się na atomy  niech pani o tym pamięta.
Tęcza w całości jest nie za przeć żenię tęczą, lecz podana zbyt ścisłej sublimacji  może spły-
nąć jedną kropelką zimnej wody i zamarznąć w kryształek, raniący serce. Jaką bowiem ona
jest, to kwestia siły poprzedzających ją burz, ale już jest sobą; gdy się chce ją rozdrabiać,
wyjdzie parodia.
 Dobrze pan to objaśnił  zawołała Rita  ale u nas taka tęcza ogarnia Edwarda, lecz nie
mnie.
 On ją do pani dociągnie  uśmiechnął się Waldemar.
 Zresztą i pan ją analizował, a jednak pozostała sobą.
 Nie, ja tylko analizowałem burze swych uczuć poprzednich. Szczęście rozciągnąłem
sam nad naszymi głowami i już wierzę w nie. To samo i pani radzę.
 Ha! może! ale u nas będzie zawsze mniej świetna.
Pożegnali się. Waldemar popędził cwałem. Panna Rita kłusowała w przeciwną stronę.
Pochyliła głowę prawie na szyję Buckinghama, szepcząc namiętnie:
 Zawsze pyszny! zawsze ten nieuchwytny czar w nim!... Leżałabym u jego nóg, chciała-
bym zostać jego sługą, niewolnicą, byle jego... byle do niego należeć.
Biedny Trestka malał w jej oczach, kurczył się, karłowaciał.
Waldemar powrócił do Głębowicz. Krzątano się tam nadzwyczajnie. Z polecenia ordy-
nata w parku, w ogrodach kwiatowych, na tarasach miało być jeszcze piękniej niż każdego
roku. Główny ogrodnik-botanik, znakomity dekorator, z pomocą zastępu ogrodników, chłop-
ców ogrodowych i mnóstwa ludzi pracował od świtu do nocy. Służba cieszyła się, oczekując
młodej pani z upragnieniem; znali ją już wszyscy i kochali, jak kto umiał.
W Słodkowcach było również weselej. Pani Idalia powróciła z Lucią z Francji w lepszym
usposobieniu. Nie mogła już okazywać niezadowolenia, patrząc na zupełny spokój ojca i
księżnej. Lucia pisywała do Stefci gorące, egzaltowane listy. Czekała ślubu niecierpliwie,
ciesząc się, że młodzi Michorowscy nie wyjadą w lecie za granicę. Riwiera nie wpłynęła na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •