[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zdecydowanie.
Dotarli do zabezpieczonego metalową poręczą końca ścieżki,
która nagle urywała się na krawędzi płaskowyżu.
W dole połyskiwały światła Canberry, wypełniające całą
równinę. Z miejsca, w którym stali, widać też było wyraznie
mocno oświetloną fontannę na Lake Burley Griffin. Ponad nimi
miriady gwiazd i srebrny księżyc rozświetlały niebo.
Ten urzekający widok wzruszył Laurę. Piękna panorama,
mężczyzna u jej boku i przykre wspomnienia, które wycisnęły z
jej oczu łzy, wywołały w niej rzewny nastrój. Stała oparta o
metalową poręcz w oczekiwaniu czegoś, co zaledwie
przeczuwała.
- Kochasz go jeszcze?
Wpatrzona w rozległą panoramę miasta, zastanawiała się
przez chwilę. Nagle doznała olśnienia.
- Nie - odpowiedziała szczerze. - Miał czelność dalej
proponować mi małżeństwo, tłumacząc, że to była tylko
przygoda na jedną noc, więc nie należy jej traktować
poważnie... Przez jakiś czas wyrzucałam sobie nadmierną dumę,
która nie pozwalała mi do niego wrócić, ale teraz wszystko się
zmieniło... - Nagle gwiazdy na niebie pojaśniały i uśmiechnęła
się, jakby kamień spadł jej z serca. - Wolę być sama.
- Sama?
- Tak. Praca pochłania mnie bez reszty.
Bolały ją stopy, więc zdjęła buty i boso stanęła na skale.
RS
97
- Teraz wszystko się zmieni. - Wypowiedział te słowa z
wyczuwalnym wysiłkiem, jakby się bał, że zle go zrozumie.
- Co się zmieni? - spytała, odwracając ku niemu głowę. Gdy
na niego spojrzała, straciła całą pewność siebie i z przejęcia
zabrakło jej tchu.
- Dom Zachodzącego Słońca... - powiedział głosem pełnym
goryczy. - Już wprowadzono tam zmiany.
- Jakie? - spytała, zbita z tropu naglą zmianą tematu.
Ben nie odpowiadał, bo... nie mógł. Zamknął oczy i
wykrzywił usta, jakby coś sprawiało mu ogromny ból. Kiedy je
otworzył, zdusił pod nosem przekleństwo.
- Co się stało?
Obserwowała go kątem oka, odczuwając lęk niczym zając
oślepiony reflektorami - śmiertelnie przerażony, ale nie będący
w stanie uciekać.
Ben nagle wyciągnął ręce i chwycił ją w ramiona. Czując pod
palcami delikatny jedwab, cofnął się nieco, po chwili jednak
przyciągnął ją do siebie i pocałował.
Był to długi pocałunek, wyrażający tęsknotę, pożądanie i
cierpienie, pocałunek świadczący o wzajemnej przynależności,
nawet jeśli jest to przynależność wbrew woli.
Nad nimi trwało lśniące gwiazdami niebo, powietrze
przesycone było zapachem kwiatów i Laura, urzeczona
czarowną nocą, poczuła falę ciepła i niepojętej radości, jakby
nagle odkryła swoje miejsce i cel... Twierdziła, że całkowicie
poświęci się pracy, bo niczego więcej nie potrzebuje, ale to
kłamstwo! Teraz już wie...
Ujęła dłońmi twarz Bena, obsypując ją pocałunkami. Znalazła
bliznę i z wolna, delikatnie, zaczęła przesuwać wzdłuż niej
palcami. Ben znieruchomiał, jakby chciał się zamknąć w sobie,
odgrodzić od świata, ale wiedziała, że musi pokonać jego
zahamowania.
Zamarł, gdy wodziła opuszkami palców po obrzeżach blizny.
Muskała go delikatnie, chcąc poznać każdy szczegół, a potem
RS
98
przywarła wargami do jego ust, jednocześnie splatając dłonie z
jego dłońmi. On jednak stał wciąż nieruchomo, mimo że
przytulała się do niego. Nie obchodzą mnie blizny, liczysz się
tylko ty - miała ochotę krzyczeć.
Nagle jakby odgadł jej myśli i objął ją mocno i zdecydowanie.
Nic już nie było w stanie ich rozdzielić. Laura nie mogła się
nacieszyć jego siłą i tuliła się do niego jakby w obawie, że to
tylko ulotna chwila, która rozpłynie się w nicość.
Spłoszył ich dzwięczny śmiech ludzi spacerujących w dole, w
miejscu, gdzie ścieżka znikała w zaroślach. Odwrócili się w
tamtą stronę, wciąż jeszcze objęci, i ujrzeli gości hotelowych,
którzy podobnie jak oni chcieli zobaczyć panoramę miasta w
świetle gwiazd.
Laura próbowała wysunąć się z jego objęć, ale Ben jej nie
puszczał.
- Wstydzisz się, kochanie? - spytał.
- I kto to mówi?!
Uśmiechnął się w taki sposób, że nie miała już wątpliwości:
Ben Durell byłby teraz w stanie podbić świat.
- Wracamy - zdecydował. - Nie chciałbym, żeby mnie po
sadzano o uwodzenie bosonogiej nimfy - powiedział,
spoglądając na jej stopy.
Zaczekał, aż włoży buty i ruszyli z powrotem. Gdy prowadził
ją za rękę, starannie omijając wystające korzenie, Laura
zauważyła, że utyka niemal niewidocznie.
Nie rozmawiali, ale teraz było to milczenie pozbawione
napięcia. Nie chcieli niszczyć więzi, która ich połączyła w
czasie tego spaceru. Czar trwał, szli więc szczęśliwi wśród
drzew, rozświetlonych srebrzystą poświatą księżyca.
Gdy dotarli na dziedziniec hotelu, Laura zatrzymała się, chcąc
wyswobodzić dłoń z jego uścisku, ale jej nie puścił.
- Nie psuj tego nastroju - szepnął Ben głosem pełnym
namiętności, a zarazem rozbawienia. - Czyżbyś się jednak
wstydziła? - spytał, obejmując ją w talii i przyciągając do siebie.
RS
99
- Nie - szepnęła, zakrywając mu dłonią usta. - To nie wstyd.
- Wobec tego... co? - Uniósł jej podbródek, zmuszając, by
spojrzała mu prosto w oczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]