[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spieszno?
SpojrzaÅ‚a na Polly, zastanawiajÄ…c siÄ™, po co w ogó­
le znosi jej towarzystwo. I przyznała, że wyłącznie
z lęku przed samotnością. Bąknęła coś o bryle, lecz
zaraz umilkÅ‚a. Nie chciaÅ‚a mówić za dużo, zważy­
wszy, że Polly to papla - zdążyÅ‚a siÄ™ o tym przeko­
nać. Ale nie mogÅ‚a też pokazać, że nie zniesie samo­
tnego powrotu do Springtown, bo Polly to wykorzy­
sta i zmusi ją do pozostania w Angels Camp całe
tygodnie. Amanda wiedziała, że musi blefować.
- Jak chcesz. Nie bÄ™dÄ™ na ciebie czekać. Rozma­
wiałam z Jackiem i na pewno mnie nie zawiedzie.
Powie mi, gdzie szukać złota. Jeżeli nie przyjedziesz
do Springtown, to ja na pewno nie będę cię szukać.
- Kto to jest Jack?
- Ponieważ przez kilka ostatnich dni bez przerwy
miałaś humory, nie powiedziałam ci, że duch nazywa
się Jack Quigley. Dużo rozmawialiśmy. Zaraz kupię
konie i żywność i wyjeżdżam. - Zarzuciła torbę na
ramiÄ™. - Sama zdecyduj, czy jedziesz ze mnÄ…, czy
nie. Myślałam, że też ci zależy na złocie.
- Oczywiście, że tak.
- Im szybciej wrócimy i znajdziemy złoto, tym
prędzej skończymy ze Springtown.
Chance odpoczywał na głazie, spoglądając w dół
na Springtown. Minęło już pięć dni, odkąd zostawił
AmandÄ™ i Polly w Angels Camp. MiaÅ‚ wyrzuty su­
mienia, że poprowadziÅ‚ je okrężnÄ… drogÄ…, Polly prze­
cież tak siÄ™ zmÄ™czyÅ‚a. Niemniej minęło już sporo cza­
su i mogÅ‚yby wrócić. ZakÅ‚adajÄ…c, że miaÅ‚y taki za­
miar.
Wyciągnął z kieszeni kamizelki cygaro i zapalił.
PudeÅ‚ko cygar wpadÅ‚o mu w rÄ™ce w jednym z do­
mów, kiedy szukaÅ‚ zÅ‚ota. Poza cygarami i dobrÄ… whi­
sky nie znalazÅ‚ niczego wartoÅ›ciowego, lecz poszuki­
wania przynajmniej wypeÅ‚niÅ‚y mu czas. ByÅ‚ zdezo­
rientowany, bo nie natrafił na nic, co by wskazało,
gdzie jest ukryte zÅ‚oto czy dlaczego mieszkaÅ„cy opu­
ścili miasto.
Wieczorami czytaÅ‚ dziennik Emily Howard. Po­
znał już historię przybycia jej rodziny do Springtown.
Ojciec Emily miał sklep, a gdzieś wśród wzgórz szyb.
Ponieważ bardzo szczegółowo opisywaÅ‚a mieszkaÅ„­
ców, Chance miał wrażenie, że teraz sam już ich
Å›wietnie zna. Emily byÅ‚a szczęśliwa. NapisaÅ‚a o pew­
nym poszukiwaczu zÅ‚ota, imieniem Billy, którego oj­
ciec kiedyś zaprosił na kolację. Zrobił na niej duże
wrażenie.
Czytając dziennik, Chance czuł się coraz bardziej
samotny. Właściwie jeszcze nigdy nie był w takim
stanie ducha. Miasto zamarło, jakby w oczekiwaniu
czegoś niezwykłego.
Chance wpatrywał się w cygaro, które żarzyło się
między jego palcami. Zadawał sobie pytanie, czy się
przypadkiem nie pomylił co do Amandy. Jeśli kobiety
nie pojawiÄ… siÄ™ w ciÄ…gu tygodnia, to on pojedzie do
Angels Camp, bo jednak bardzo mu na Amandzie za­
leży. Gdyby chciała, chętnie by się z nią ożenił
i ustatkował. Złoto na pewno się im przyda, lecz bez
niego też sobie poradzą.
MyÅ›laÅ‚ sobie, jakie byÅ‚yby ich dzieci. WÅ‚ożyÅ‚ cy­
garo do ust, lekko się zaciągnął i popatrzył przed sie-
bie. ZaciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ drugi raz i nagle dostrzegÅ‚ w odda­
li jakiś poruszający się punkt. Słońce chowało się za
góry, musiaÅ‚ wiÄ™c przymrużyć oczy. Usta mu siÄ™ za­
cisnęły, spojrzenie stwardniaÅ‚o. Już nie miaÅ‚ wÄ…tpli­
woÅ›ci - od zachodu nadjeżdżali dwaj jezdzcy, domy­
ślał się, kto to. Wstał, zgniótł cygaro i ruszył w dół
zboczem.
Kiedy zbliżały się do miasteczka, serce Amandy
Å‚omotaÅ‚o w piersi. Wzrok utkwiÅ‚a w wysokiego, bar­
czystego mężczyznę, który opierał się o cembrowinę
studni. Kapelusz miaÅ‚ nasuniÄ™ty gÅ‚Ä™boko na czoÅ‚o, rÄ™­
kawy jasnoniebieskiej koszuli podwinięte, dżinsy
mocno opinały się na biodrach i muskularnych udach.
Amanda już nie miaÅ‚a wÄ…tpliwoÅ›ci, czy jest zakocha­
na. Jaka była głupia! Przez te wszystkie knowania
i chciwość omal nie straciła jedynej osoby na świecie,
na której jej zależało. A może już straciła?
- To Chance - powiedziała podekscytowanym
głosem Polly.
Amanda popędziła konia. Nie mogła się doczekać
chwili, kiedy wyzna Chance'owi miłość, niezależnie
od tego, czy on ją kocha, czy nie. Kiedy podjechała
już caÅ‚kiem blisko, zobaczyÅ‚a, że przybraÅ‚ surowÄ… mi­
nÄ™. Na jego twarzy nie byÅ‚o Å›ladu uÅ›miechu. Jesz­
cze nikt nie patrzył na nią takim zimnym, zaciętym
wzrokiem.
- Witajcie w Springtown - powiedziaÅ‚ bez entu­
zjazmu.
- Tęskniłeś za mną? - spytała Polly.
_ Nie, bo wiedziałem, że wrócicie.
Amanda poczuła, że ogarnia ją gniew.
_ Ty draniu, wykorzystaÅ‚eÅ› mnie. Od samego po­
czątku wiedziałeś, co zamierzamy.
- Taa. No, ale teraz, kiedy już wszystko o sobie
wiemy, nie będzie potrzeby udawać.
Była wściekła. Ten mężczyzna naprawdę miał ją
w nosie. Usiłując powstrzymać łzy, zsiadła z konia
i zaczęła odpinać juki od siodła.
_ Widzę, że zmieniłaś styl ubierania się.
Zdołała się opanować. Wzruszyła ramionami.
_ Po co to gadanie? Tak jak powiedziaÅ‚eÅ›, nie trze­
ba już owijać w baweÅ‚nÄ™. Nie myÅ›l, że kiedy znaj­
dziemy złoto, będziemy się z tobą dzielić.
_ Chance, pomożesz mi zsiąść? - spytaÅ‚a przymil­
nie Polly.
Miała na sobie jasnorożową suknię kupioną w An- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •