[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bienie, ponieważ Jesse był martwy, a mimo to Szatan wyraznie
lubił go bardziej ode mnie i z powodu mnóstwa innych rzeczy.
Nagle Jesse niespodziewanie wyciągnął rękę i wziął mnie pod
brodÄ™, prawie dokÅ‚adnie tak samo jak Tad tamtej nocy, odwra­
cajÄ…c mojÄ… twarz ku swojej.
Zwiat stał się nagle bardziej kolorowy.
Zamiast zemdleć, podniosłam na niego wzrok. Zwiatło
księżyca, przenikajÄ…ce do pokoju przez wykuszowe okna, od­
bijało się w miękkich ciemnych oczach Jesse'a, czułam ciepło
promieniujące z jego palców.
Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że bez względu na to,
jak usilnie starałam się w nim nie zakochać, nie stanęłam na
wysokości zadania. Można się było tego domyślić, sądząc po
tym, jak mocno zaczęło bić moje serce, kiedy mnie dotknął.
Nie zachowywało się tak, kiedy Tad dotknął mnie w dokładnie
taki sam sposób.
Dlatego też natychmiast zaczęłam się martwić, że wybrał
akurat ten moment, środek nocy, żeby mnie pocałować, kiedy
już upłynęło parę godzin od kiedy umyłam zęby i pewnie nie
za pięknie pachnie mi z buzi. Czy mogę być w takiej sytuacji
pociÄ…gajÄ…ca?
Nie dowiedziałam się jednak nigdy, czy Jesse zniechęciłby
się do mnie z powodu brzydkiego zapachu z ust - ani też, czy
rzeczywiście chciał mnie pocałować - bo w tej samej chwili ta
zwariowana baba, która upieraÅ‚a siÄ™, że Rudy jej nie zabiÅ‚, na­
gle pojawiła się znowu, wrzeszcząc jak opętana.
PrzysiÄ™gam, że podskoczyÅ‚am niemal do sufitu. ByÅ‚a ostat­
nią osobą, którą spodziewałam się zobaczyć.
- O, mój Boże! - wrzasnęłam, zakrywajÄ…c uszy rÄ™kami, pod­
czas gdy ona wydzieraÅ‚a siÄ™ jak czujnik pożarowy. - O co cho­
dzi?
Kobieta miaÅ‚a przedtem na gÅ‚owie kaptur szarej bluzy. Te­
raz zsunęła go i w świetle księżyca widziałam łzy spływające
po jej bladej szczupłej twarzy. Nie do wiary, że mogłam ją
pomylić z paniÄ… Fiske. Ta byÅ‚a dużo mÅ‚odsza i o niebo Å‚ad­
niejsza.
- Nie powiedziałaś mu -jęknęła między jednym a drugim
rozdzierajÄ…cym szlochem.
Zamrugałam gwałtownie.
- Powiedziałam.
- Nie powiedziałaś!
- Nie, naprawdę. Naprawdę powiedziałam. - Zaszokowała
mnie tym niesprawiedliwym oskarżeniem. - Powiedziałam mu
parÄ™ dni temu. Jesse, powiedz jej.
- Powiedziała mu - zapewnił Jesse martwą kobietę.
Wydawałoby się, że duch duchowi uwierzy. Ale do niej nic
nie docierało. Krzyczała:
- Nie powiedziaÅ‚aÅ›! Musisz mu powiedzieć. Po prostu mu­
sisz. On się tym zadręcza.
- Chwileczkę - powiedziałam. - Rudy Beaumont to ten
Rudy, o którym mówisz, zgadza się? To jest ten, który cię nie
zabił?
PokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ… tak energicznie, że wÅ‚osy chlasnęłyjÄ… po po­
liczkach i zostały tam, przyklejone łzami.
- Nie - powiedziała. - Nie! Powiedziałam ci, że Rudy tego
nie zrobił.
- To znaczy, Marcus - poprawiłam się szybko. - Wiem, że
Rudy tego nie zrobiÅ‚. On tylko myÅ›li, że to zrobiÅ‚, tak? To wÅ‚a­
śnie chcesz, żebym mu powiedziała? Ze to nie była jego wina.
To jego brat, Marcus Beaumont, cię zabił, prawda?
- Nie! - Patrzyła na mnie, jakbym była niespełna rozumu.
Tak też zaczęłam się czuć. - Nie Rudy Beaumont. Rudy. Rudy!
Znasz go.
f
Znam go? Znam kogoÅ›, kto nazywa siÄ™ Rudy? Nie w tym
życiu.
- PosÅ‚uchaj, muszÄ™ mieć trochÄ™ wiÄ™cej danych. Może by­
śmy tak zaczęły od przedstawienia się sobie. Ja jestem Susan-
nah Simon, w porzÄ…dku? A ty jesteÅ›...
Spojrzenie, jakie mi posłała, złamałoby serce najtwardszego
mediatora.
- Znasz go - powiedziała z wyrazem twarzy tak żałosnym,
że musiałam odwrócić wzrok. - Znasz go...
Kiedy zaryzykowałam kolejne spojrzenie w jej stronę, zniknęła.
- Hm - mruknęłam zmieszana. -Wygląda na to, że trafiłam
na niewłaściwego Rudego.
11
porządku, przyznaję, nie byłam uszczęśliwiona.
No, naprawdę. Zainwestowałam kupę czasu i wysiłku
W
w Rudego Beaumonta, a on nie byÅ‚ nawet tym wÅ‚aÅ›ciwym fa­
cetem.
Owszem, zgadza się, on albo jego brat, stawiałam raczej na
jego brata, zabiÅ‚, jak siÄ™ wydaje, gromadkÄ™ ludzi, ale ja wpa­
dłam na to zupełnie przypadkiem. Duch, który zgłosił się do
mnie po pomoc, nie miał w ogóle nic wspólnego z Rudym
Beaumontem, ani nawet z jego bratem. Nie przekazałam słów
kobiety, ponieważ nie mogłam dojść, kim ona jest, chociaż,
zdaje się, był to ktoś mi znany.
A jednocześnie morderca pani Fiske nadal chodził wolno.
A jakby tego było mało, mój nocny gość, zjawiając się tak
niespodziewanie, kompletnie zniszczył nastrój, jaki wytworzył
się między mną a Jesse'em. Już mnie potem nie pocałował.
W gruncie rzeczy zachowywał się tak, jakby w ogóle nigdy nie
zamierzaÅ‚ tego robić, co biorÄ…c pod uwagÄ™ moje pieskie szczÄ™­
Å›cie, zapewne odpowiada prawdzie. ZapytaÅ‚ tylko, jak siÄ™ mie­
wa moja wysypka.
Moja wysypka! Tak, dzięki, ma się świetnie.
No, ale wiecie, udawaÅ‚am, że mi nie zależy. WstaÅ‚am nastÄ™p­
nego dnia rano i zachowywałam się tak, jakby nic się nie stało.
Włożyłam swoje najbardziej  uderzeniowe" ciuchy - czarną
minispódniczkę Betsey Johnson, z czarnymi prążkowanymi
rajstopami, zapinane z boku na suwak botki Batgirl i czerwony
zestaw bluzeczka plus sweterek od Armaniego - i maszerowa­
Å‚am po pokoju, jakbym myÅ›laÅ‚a jedynie o tym, jak oddać Mar­
cusa Beaumonta w ręce sprawiedliwości. Starałam się okazać
ze wszystkich sił, że najmniej ze wszystkiego interesuje mnie
Jesse.
Nie to, żeby zwróciÅ‚ na to uwagÄ™. Nawet nie byÅ‚o go w po­
bliżu.
Ale caÅ‚e to spacerowanie po pokoju sprawiÅ‚o, że siÄ™ spózni­
łam i Zpiący stał na dole, wywrzaskując moje imię, więc nie
byÅ‚oby najlepiej dla Jesse'a, gdyby siÄ™ akurat wtedy zmateriali­
zował.
ZÅ‚apaÅ‚am skórzanÄ… kurtkÄ™ i zbiegÅ‚am z Å‚omotem po scho­
dach, gdzie staÅ‚ Andy, wydzielajÄ…c nam, w miarÄ™, jak siÄ™ zja­
wialiśmy, pieniądze na lunch.
- Wielkie nieba, Suze -jęknął na mój widok.
- Co takiego? - zapytałam niewinnie.
- Nic - powiedział szybko. - Proszę.
Wyjęłam banknot pięciodolarowy z jego dłoni i rzucając mu
ostatnie zdziwione spojrzenie, ruszyÅ‚am za Profesorem do sa­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •