[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy wreszcie odszukałem dom Laverych, była blisko
jedenasta. Ukryłem się w krzakach obserwując, co robią
mieszkańcy. Widziałem, jak Lavery kąpał się, ale potem
położyłem się w cieniu krzaków i zasnąłem. Obudziłem
się głodny, więc zjadłem zabrany prowiant. Zacząłem się
wahać, czy spełnić do końca swój zamiar i zostać na noc.
Perspektywa ta z bliska przestała być tak pociągająca, jak
mi się początkowo wydawało. Nic się nie działo i to było
najbardziej nużące. Zacząłem dochodzić do wniosku, że
moje obawy były bezpodstawne, że dałem się unieść wy-
obrazni. Pod wieczór ostatecznie zrezygnowałem z obser-
wacji i postanowiłem wrócić do Paryża. To właśnie wtedy
zerwałem te nenufary. Wróciłem do domu około dziesiątej
wieczór z przeświadczeniem, że zrobiłem z siebie idiotę.
Dzień jednak, który spędziłem nad rzeką, był uroczy i to
mi wynagradzało poczucie, że się naraziłem na śmiesz-
ność. To wszystko, co mam do powiedzenia. Teraz dowia-
duję się, że jednak popełniono tam morderstwo. Czy może
mi pan powiedzieć, o której to się stało?
Nieco po jedenastej.
Jak zginÄ…Å‚ Volbert?
Czy nie za dużo tych pytań, panie Varese?
Chcę po prostu zaspokoić ciekawość.
Allenbeçk spojrzaÅ‚ spod oka na starego.
Morderstwo zostało popełnione w pokoju panny
Fontenay. Są również poszlaki, że to ona popełniła ten
108
czyn, ale na razie nie wyciÄ…gamy z tego konsekwencji.
Panna Fontenay? wykrzyknÄ…Å‚ stary profesor
Mój Boże! Więc miałem rację... miałem...
O co panu chodzi, panie Varese? zainteresował
siÄ™ Allenbeck.
Nic, nic stary machnął ręką, wyraznie zgnębio-
ny.
Nie bardzo jakoś chce mi się wierzyć w to wszyst-
ko, co pan powiedział. Po co urządzał pan tę wywiadow-
czą wycieczkę i po kiego licha była ta obserwacja? Co
panem powodowało?
Varese siedział zamyślony przygryzając wargi. Wyraz
strapienia nie schodził z jego pomarszczonej twarzy.
Wreszcie odezwał się:
Zanim odpowiem, tylko jedno pytanie: czy słyszał
pan coś o człowieku z Montfort?
Allenbeck był tak zaskoczony, że tylko z największym
trudem udało mu się opanować zdumienie.
Cóż to znowu za historia? powiedział przesad-
nie swobodnym tonem.
Panna Fontenay otrzymała list, w którym ktoś
ostrzegał ją przed bestią z Montfort tak został nazwa-
ny przez tajną prasę pewien zbir z czasów okupacji...
Kochany panie profesorze powiedział z nie-
oczekiwaną serdecznością komisarz doprawdy nic z
tego nie rozumiem. Niechże pan zechce opowiedzieć całą
rzecz możliwie dokładnie; Miałem ciężki dzień i jestem
zbyt zmęczony, aby wysilać się nad rozwiązywaniem re-
busów
Tak, tak... rozumiem powiedział pan Varese z
błyskiem ledwie uchwytnej ironii w oczach. Zatem
niechże pan słucha.
109
Wyjątkowo zwięzle i bez dygresji opowiedział zdarze-
nie z gazetkÄ… i przebieg rozmowy z dziewczynÄ…. Allen-
beck nie przerywał ani słowem.
No, dobrze powiedział, kiedy relacja dobiegła
końca. Ale co to ma wspólnego z pańską wycieczką do
Pontoise?
Stary profesor był w rozterce i wyraznie zastanawiał się
nad odpowiedzią. Stukał palcami w poręcz fotela i nie
patrząc na komisarza, milczał uparcie. Wreszcie zdecydo-
wał się, ale mówił z ociąganiem:
Bo... jak to panu powiedzieć... Otóż... doszedłem
do przekonania, że dziewczynie grozi niebezpieczeństwo...
Widzi pan, takie ostrzeżenie to jednak coś jest. To tak jak
para z garnka; pokrywa zasłania wnętrze; ale para dowo-
dzi, że coś się tam gotuje. Nie wiem, czy pan mnie rozu-
mie, ale pomyślałem, że trzeba być w pobliżu, no i poje-
chałem. Bardzo polubiłem tę dziewczynę. Pojechałem,
stary osioł, ale wróciłem za wcześnie. Zabrakło mi, nieste-
ty, cierpliwości, wszystko naraz wydało mi się śmieszne,
więc machnąłem ręką. Gdyby nie to, gdybym był konse-
kwentny; zobaczyłbym tego mordercę Volberta, okna mu-
siały być oświetlone, trudno zabić po ciemku. Mówi pan,
że dziewczyna jest podejrzana? Nonsens. Nigdy w to nie
uwierzę. Jestem przekonany, że to ten człowiek dokonał
morderstwa. Wydaje mi się, że byłoby jednak najlepiej,
żeby pan ją aresztował zakończył nieoczekiwanie.
Dlaczego? Przeczy pan sam sobie!
Bo grozi jej niebezpieczeństwo. Ja to panu mówię!
Z jakiegoś powodu znalazła się pomiędzy bestiami, które
się gryzą, a to stwarza ponure możliwości.
Allenbeck zmienił nagle temat.
Panie profesorze, widzę tu ładny zbiór książek
wskazał na zapchaną etażerkę.
110
A tak, czytuję sobie wieczorami przyznał
Varese zdziwiony.
Same kryminalne powieści?
Moja ulubiona lektura bąknął z zażenowaniem
starzec.
No tak, teraz rozumiem rzucił Allenbeck wsta-
jÄ…c z fotela. Mimo pytajÄ…cego spojrzenia profesora, nie
wyjaśnił mu jednak, co miał na myśli.
Zszedł na dół i stanął przed drzwiami Ewy Fontenay.
Dziewczyna była już w domu. Na widok komisarza
wyraz zaskoczenia i niepokoju pojawił się na jej zmęczo-
nej twarzy.
Nie będę pani długo męczył powiedział siada-
jąc. Przyszedłem tylko dlatego, żeby panią zbesztać!
pogroził jej palcem.
Za co?
Zataiła pani zdarzenia bardzo istotne dla śledztwa!
Ewa domyśliła się, o co chodzi komisarzowi.
Byłam związana obietnicą daną Mondowi. Prosił o
zachowanie tej sprawy w tajemnicy do czasu jego powro-
tu.
Ach, tak?... Więc panu Mondowi zależało na tym,
aby nikt się o tej historii nie dowiedział? Ale skoro już
wiem, to może mi pani opowie wszystko?
Słuchał uważnie, a kiedy skończyła, mruknął:
Hm... ciekawe. Dlaczego Volbert panią ostrzegał?
Sądzi pan, że to Volbert?
Tak. Wyczuwam, że, wie on dużo o Mondzie.
Musieli się o coś pokłócić. Może właśnie o panią.
Co Volbert wie o Mondzie? zapytała z zacie-
kawieniem.
Nic takiego burknął komisarz co mogłoby
111
zainteresować pannę Fontenay. A w ogóle ani słowa ni-
komu o naszej rozmowie! Nikomu! Rozumiemy siÄ™, moja
młoda damo? Nawet temu pani miłemu staruszkowi!
Rozumiemy się, szanowna władzo odpowie-
działa tym samym tonem, zamykając za nim drzwi.
Policjant, idÄ…cy bulwarem du Cha-
teau o godzinie pierwszej w nocy, spostrzegł ciemny
kształt leżący pod drzewem. Latarnia paliła się obok, więc
pod sklepieniem gałęzi zalegał mroczny cień. Zaciekawio-
ny podszedł bliżej. Ujrzał wówczas leżącego mężczyznę.
Jego marynarka była poplamiona, co nasunęło mu po-
dejrzenie, że ma do czynienia z pijakiem. Nachylił się
więc nad leżącym i potrząsnął go za ramię. Głowa obróciła
się bezwładnie i policjant ujrzał pełną, białą jak papier
twarz, o wywróconych gałkach oczu, zakrytych do polowy
powiekami. Z kąta warg sączyło się wąskie pasemko śliny.
Policjant wyprostował się gwałtownie i podniósł do ust
gwizdek.
Przy zmarłym nie znaleziono żadnych dokumentów.
Ubranie było uszyte z pierwszorzędnego materiału i miało
etykietkÄ™ dobrej krawieckiej firmy. W kieszeni spodni
znajdowały się papierosy, klucze, chustka i zwitek bank-
notów. Ich sumę, rodzaj i numery wciągnięto skrupulatnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]