[ Pobierz całość w formacie PDF ]
posyłali do szkoły. Na nieszczęście, ojciec dostał w spadku ten zajazd, skończyło się
swobodne życie. Chyba zle go prowadził, zaczął pić... Taki zawsze był zdrów na
pustyni, a tu, w oazie, ledwo parę lat pożył. Mnie także nosi jakieś licho, nie mogę
usiedzieć w miejscu, przeklinam swój los.
Jesteś młoda, mogłabyś skończyć -ezkołę pielęgniarską.
A kto by się zajął matką? Sama się tym trapi, mówi czasem, żebym nie zważała
na nią, że ślepej ludzie pomogą... Nie
wierz w to. Tylko fałszywi ślepcy chwalą sobie żebracze życie. Prawdziwe
nieszczęście przygniata człowieka do samej ziemi.
Gdyby brat zaopiekował się matką do czasu skończenia przez ciebie szkoły,
mogłabyś pózniej wziąć matkę do siebie.
O ile nie wyszłabym za mąż... %7ładen mąż nie zechce ślepej teściowej. A z
pielęgniarskiej pensji nie zarobiłabym na mieszkanie, meble, utrzymanie nas dwóch.
Chyba że sprzedałabym ten zajazd. Ale nikt go nie kupi. Jesteśmy skazane na życie
tutaj aż do śmierci... Przynajmniej do jej śmierci wskazała głową starą kobietę pod
bramą.
Zabrzmiało to tak okrutnie, że Daniel spojrzał na Melikę z pewnym lękiem.
Zmitygował się jednak: stwierdziła po prostu fakt, nie żywiła żadnych złych uczuć,
przeciwnie, gotowa była do poświęceń. A może jednak w głębi serca pragnęła pozbyć
się ciężaru, tęskniła do swobody, do zamęścia, do ułożenia sobie innej egzystencji?
Wydatne wargi dziewczyny miały gorzki wyraz, w oczach malowała się pełna
rezygnacji zawziętość.
Porównał Melikę z Blanką, która także żyła na odludziu ale z ukochanym
mężczyzną ona świadomie wybrała swój los. Czy naprawdę świadomie? Czy nie
była to tylko młodzieńcza egzaltacja, przekora wobec środowiska? Przypomniał
sobie jej twarz na chwilę przed pożegnaniem. Smutne, zamyślone oczy,
które.zdawały się widzieć więcej niż inni. Czy poświęcenie dla bliznich może być
naprawdę celem życia? Czy on, Daniel, potrafiłby podporządkować temu swoją
przyszłość?
Słońce zachodziło z całym pustynnym przepychem, z zachwycającą rozmaitością
barw, której towarzyszyła niczym nie zmącona cisza.
%7łyć dla innych. Wyzbyć się wszelkich pragnień osobistych. Wszelkich ambicji. %7łyć
zgodnie z rytmem natury, wedle jej pierwotnych praw. Może w tym właśnie jest
szczęście, ukojenie?
O czym myślisz? zapytała Melika przysuwając się bliżej. Jeszcze nie wiesz,
jakie to szczęście, że urodziłeś się mężczyzną. Jesteś wolny jak ptak. Możesz robić,
co ci się podoba. Nawet Koran wiele wybacza mężczyznom, a kobietami pomiata...
Lekko dotknęła dłoni Daniela.
Masz taką gładką skórę...
Głos jej brzmiał nisko, ciepło. Twarz nikła w gęstniejącym zmierzchu. Ciemne włosy
pachniały migdałami. Daniel objął jej plecy ramieniem. Przytuliła się do niego wcale
nie jak siostra. Dookoła nie widać było żywego ducha. Noc zapadła tak prędko, jakby
chciała tych dwoje osłonić przed światem.
\
ROZDZIAA 15
Autobus z Guerrary przybył dość wcześnie, by zabrać gromadkę podróżnych
wybierających się na targ do tej oazy, która choć pozostaje nieco na uboczu, należy
już do M'zabu. Daniel z Dżamalem pomogli Mełice znieść do piwnicy piwo i
żywność przywiezioną przez uprzejmego kierowcę. Gdy tylko uregulowała z nim
rachunki, otworzył drzwi wozu. Ludzie rzucili się hurmem, najpierw, oczywiście,
mężczyzni, pózniej kobiety w bieli, w długich, fałdzistych sukniach, z twarzami
zasłoniętymi tak dokładnie, że tylko "wąska szczelina między fałdami pozwalała im
widzieć nieco świata. Strój taki, wymagający podtrzymywania zasłony jedną ręką,
utrudniał wejście do autobusu, tym bardziej że pasażerki wiozły ze sobą torby,
niektóre nawet z drobiem. Kierowca, sprzedający również bilety, stanowczo
sprzeciwiał się przewożeniu żywego towaru.
Z kurami nie wezmę! grzmiał srogo. Nie wolno! Taki przepis.
Kobiety, przyzwyczajone zapewne do podobnych scen, zręcznie chowały drób
między fałdami sukien. Godnie rozsiadły się na krzesłach autobusu, demonstracyjnie
pokazując puste wnętrza toreb z plecionki kokosowej. Spętana kura zagdakała nagle
spod białej szaty swej właścicielki.
A jednak wieziesz kurę! oburzył się kierowca.
Nic podobnego! odparła pasażerka.
Więc co to gdacze?
Bo ja wiem? Może dżinny...
%7łeby cię pokręciły! mruknął wściekły, bo przecież nie mógł uchylić nawet
rąbka kobiecej szaty nie wzbudzając powszechnego oburzenia. Siadł za kierownicą,
zatrąbił; Melika pomachała im na pożegnanie, ruszyli w drogę.
Dżamal nie próbował nawet skrywać swej radości. Jechał oto autobusem, co było
dlań wydarzeniem niezwykłym, spotykał 127
nowych ludzi, wdawał się z nimi w rozmowę, poznawał ich losy czy choćby
chwilowe kłopoty, ubarwiające egzystencję, śmiał się z facecji opowiadanych ze
śmiertelną powagą przez starego Araba, wzruszał niemal do łez piosenką śpiewaną
przez chłopców. Piosenka mówiła o dziewczynie z gór Auresu, której narzeczony
zginął w walce z Francuzami i którego śmierć ona pragnęła pomścić. Wszystkie
niewygody, noc spędzona wśród piasków pustyni, robactwo w zajezdzie, brak
pieniędzy, niepewność jutra były dla Dżamala zwykłą rzeczywistością, nie
pomniejszającą wcale najwspanialszej przygody jego życia: wyprawy do Algieru.
Przybysz z dalekiego kraju wydawał mu się bohaterem z baśni tysiąca i jednej,nocy, a
jego torba czarodziejskim zródłem obfitości.
Daniel natomiast coraz gorzej znosił brak wygód i oddalenie od świata, w którym żył
dotąd. Inwazję robactwa czy konieczność jedzenia ze wspólnej miski odczuwał nie
tyle jako dokucz-liwość fizyczną, ile upokorzenie, zepchnięcie na sam dół drabiny
społecznej. Nadrabiał miną, udawał, że wszystko jest w porządku. Nikt nie domyślał
się nawet, ile go to kosztowało wysiłku; tu takie właśnie warunki życia uważano za
normalne! Zaczęła go w dodatku dręczyć obawa, że zarazi się chorobą oczu od
swojego towarzysza, bo choć od pierwszej chwili wiedział, iż jest to jakaś
niebezpieczna infekcja, lekceważył niebezpieczeństwo, dopóki nie ujrzał niewidomej
kobiety przed bramą, nie usłyszał zwierzeń Meliki. Już w górach Kabylii poczuł
zagrożenie, jakie niesie zejście na niższy stopień cywilizacji: przy łóżku śmiertelnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]