[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Honey zaśmiała się. Odłożyła jakieś papiery i wstała.
S
R
- Zejdę na dół i skopiuję ten program, żebyś go mogła za-
brać. Może sędzia przejrzy i coś doradzi. To go zajmie na
jakiś czas.
- Dzięki. To dobry pomysł - zgodziła się Mercy.
Gdy Honey zatrzasnęła za sobą drzwi, w pokoju zapadła
niezręczna cisza.
- Wyglądasz na zmęczoną, skarbie.
- Jak miło, że to zauważyłeś. - Usłyszała sarkastyczny ton
we własnym głosie i westchnęła ciężko. - Przepraszam cię,
Travis. Sama nie wiem, czemu tak reaguję. Chciałam cię
przeprosić za tamtą noc. Powiedziałam kilka rzeczy... - Bez-
radnie rozłożyła ręce.
- Oboje powiedzieliśmy.
- Jesteśmy jak olej i woda. Nie możemy się połączyć.
Więc nie powinniśmy. - Wzruszyła ramionami. - Myślę, że
tak będzie lepiej.
- Dla kogo? - Ostrożnie oparł się biodrem o brzeg biurka.
- Dla nas obojga - żachnęła się.
- Powiedziałbym, że to różnica opinii.
- Travis...
Przez drzwi wsunęła się kędzierzawa głowa.
- Hej, mistrzu, jesteś gotów? O rany, Mercy Holt, niech
mnie diabli porwą.
- Roni Daniels! Miło znowu cię widzieć.
Kobiety uśmiechnęły się do siebie i uścisnęły. Znały się
z czasów dzieciństwa, gdyż Roni praktycznie wychowywała
się z chłopcami Prestonów.
- Teraz już nazywam się Preston - zaśmiała się Roni. -
Możesz w to uwierzyć? Ja i Sam.
- Gratuluję. Travis mi powiedział.
S
R
- Przechwalał się pewnie - zakpiła Roni. - Chociaż miał
coś wspólnego z tym, że Sam przejrzał na oczy. Nie pierwszy
raz bawiłeś się w swata, co, Travis? - Roni spojrzała na zega-
rek, nie zauważając rumieńca Mercy. - Musimy iść do po-
średnika, zanim zamkną biuro...
- Słusznie. - Wstał szybko.
Honey wbiegła do biura, skinęła głową Roni i wręczyła
Mercy plik papierów. - Proszę.
- Musimy się umówić na spotkanie, póki tu jesteś... żeby
nadrobić stracone lata - powiedziała na pożegnanie Roni. -
Zadzwonię i umówimy się, dobrze?
- Oczywiście. - Mercy kiwnęła głową, wiedząc, że nic
z tego nie będzie,
- I koniecznie musisz przyjść na barbecue- dodała Ho-
ney. Jeśli sędzia nie będzie mógł wyjść z domu, zostaniesz
jego oficjalnym przedstawicielem.
Mercy starannie złożyła papiery i wsunęła je do torebki.
- Chciałabym, ale wolę niczego nie obiecywać. Ja& może
nie zostanę tu tak długo.
- Myślałem, że zostaniesz tu do Zwięta Dziękczynienia
- wtrącił surowo Travis. -Tylko nie mów, że nie dadzą ci
urlopu.
Dyrekcja szpitala okazała się całkiem wyrozumiała i Mercy
bez trudu mogła otrzymać urlop, ale nie miała zamiaru
o tym opowiadać. Matka dostatecznie na nią naciskała, nawet
bez pomocy Travisa.
- Trudno w tej chwili coś planować -oznajmiła chłodno.
- Ale nie mogę siedzieć tu bez końca. Rozumiesz chyba
Honey?
Rudowłosa skrzywiła się z rozczarowaniem, ale kiwnęła
S
R
głową
- Daj znać, gdyby twoje plany się zmieniły.
- Lepiej się pospieszmy - rzuciła Roni. - Na razie, Mercy.
Travis wyszedł za nią. Spojrzał jeszcze w oczy Mercy i
wymruczał komentarz, przeznaczony tylko dla niej:
- Jak na inteligentną kobietę, mnóstwo czasu poświęcasz
na unikanie prawdy.
- To znaczy? - Uniosła głowę.
- Choćbyś nie wiem jak próbowała, skarbie, nie możesz
wiecznie uciekać.
Mercy raz jeszcze zajrzała do sypialni ojca i uspokoiła się,
że zasnął wreszcie po wieczorze, który nadszarpnął jej nerwy.
Potem wysłała Joycelyn do łóżka z zimnym kompresem. Idąc
po miękkim dywanie korytarza na piętrze, dotarła do własne-
go pokoju, który matka urządziła w sposób, jej zdaniem, wła-
ściwy dla córki najważniejszego człowieka w okręgu: w stylu
kobiecego buduaru, pełnego różowych tapet i wiśniowych
mebli. Mercy nie znosiła go, taka pstrokacizna nie uspokajała
jej rozdygotanych nerwów.
Na szczęście jedyne światło padało z wiktoriańskiej lampy,
pozwalając na ignorowanie ciepłych barw. Mercy rozmaso-
wała sobie szyję i podeszła do podwójnego okna, wychodzą-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]