[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samo jak u mangowców, i wtedy kumangi były szczególnie niebezpieczne: ów okres wzmożonych
soków życiodajnych i zapładniania roślinnego zasilał kumangę wyjątkowo ostrą trucizną, a szczególnie
mordercze były wtedy jej ładne kwiaty, narzędzia miłości.
Droga z Mitsinjo na zachód do Soalala nabawiała przejezdnych lękiem, bo rosło tam moc kumang, a
zaczynały się już na ósmym kilometrze od Mitsinjo. Kiedyś, było to w porze kwitnięcia, Hieronim Obst
jechał do Soalala motocyklem i w pewnym miejscu opadła go fala zatrutego powietrza. Trucizna tak
gwałtownie podziałała, że Obst nagle dostał zawrotu głowy i był bliski upadku, ale na szczęście motor
dobrze pracował i szybko wywiódł go ze skażonego rejonu. Innym razem młodemu pastorowi, który
chciał przy ludziach popisać się zuchowatością, gorzej się powiodło. Zerwał jeden kwiat kumangi,
powąchał i odrzucił. Trwało to kilka sekund, ale po niewielu minutach śmiałek zaczął się dusić i krew
buchnęła mu z nosa i z uszu. Poleżał parę tygodni, zanim się jako tako z biedy wykaraskał.
Zwierz okoliczny dobrze znał diabelne drzewa, a bydło unikało z daleka nawet ich cienia. Natomiast
obce zwierzęta, nieświadome niebezpieczeństwa, padały ofiarą, o czym na własnej skórze przekonał
się Obst. Gdy w roku 1930 przywędrował do Antsezy, już wiedział, co to kumanga, niestety woły jego
jeszcze nie wiedziały. Miał ich dwadzieścia cztery, a przyprowadził je z daleka, z Maro-voay. Były
głodne i rzuciły się na soczyste liście drzewa podobnego do mangowca. Nastąpiła katastrofa. Sześć
bydląt padło natychmiast trupem, drugie sześć zdechło po godzinie. Dotkliwy cios dla Obsta, któremu
wtedy się nie przelewało.
W Antsezie w miejscu, które Obst wybrał sobie na dom, rosło kilkanaście kumang, jednak nikt ich
dotychczas nie śmiał ruszyć, bo dla Sakalawów, rzecz prosta, były świętym fadi. Ale nie dla Obsta.
Więc zachowując środki ostrożności, sam zakasawszy rękawy, zabrał się wraz z wypróbowanymi
ludzmi do ścięcia straszydeł. Twarde jak żelazo drzewo stawiało opór, broniąc się sączyło truciznę,
niemal bryzgało zabójczą żywicą ale na nic. Olbrzymy bo to były stare drzewa legły jeden po
drugim, a potem leżały, gdzie padły, miesiącami, niektóre latami, i były jak obezwładnione bestie.
Ludzie mieli się przed nimi na baczności, bo jeszcze przez długie miesiące leżące trupy groziły
zatruciem. I ze zgrozą śledzili także człowieka, który złe drzewa uśmiercił. Dziwiło ich, że nic złego mu
się nie stało. W oczach Sakalawów urósł na zuchwalca silniejszego niż demony tkwiące w
kumangach. Tak pewnie zaczął się niezwykły wpływ Obsta na okolicznych Malgaszów i rodziło się
uwielbienie, jakim go coraz bardziej otaczano.
Powalone drzewa schnęły przez długie miesiące. Miały pnie nie tylko twarde, ale jak się okazało,
przedziwnie zdatne na opał. Paląc się wytwarzały żar tak silny, że żadne inne paliwo im nie
dorównywało. Obst, jak wiadomo, obok handlu rafią trudnił się fabrykacją żelaznych pras do rafii. Więc
mądrze wyzyskiwał dla swego przemysłu potężny żar kumang i oto zabójcze drzewa, rozbrojone,
służyły dobrej sprawie.
Wytępienie kumang przez Obsta w Antsezie działo się wiele lat temu. Ale obecnie, przypadkiem
naniesione, wyrosło jedno drzewko kumangowe tuż przy szopie Obstowego obejścia. Drzewo, mało-
letnie, wystrzeliło na dziesięć metrów wysokości i chociaż już trujące, strasznych kwiatów jeszcze nie
rodziło. Więc pozwalano mu na razie żyć.
W historii dzikich krajów nieraz bywało, że zwycięzcy wytępiwszy groznych wrogów do nogi, w dowód
triumfu i łaski darowywali życie jednemu czy dwom chłopczykom, adoptowali ich do szczepu, a gdy
młodzieńcy dojrzewali, żenili ich z dziewczynami swego ludu. Tu z młodym drzewem kumanga
postępowano podobnie. Wypleniono jego ród, a młodemu darowano życie, za to koniec sądzono mu
inny: z chwilą dojścia do dojrzałości czekało je ścięcie i śmierć.
Sakalawowie, powabni barbarzyńcy
Mitsinjo miało trzy atrakcje: drzewa tamaryndowe, istne tytany stworzone jak gdyby przez szalonego
dekoratora; miało wygadanego szefa dystryktu, Malgasza o rozgorzałym kulcie lejącego się słowa; i
miało sakalawską królową Moanę Salima, hożą staruszkę. Królowa mieszkała w marnej chacie tylko z
gliny lepionej i strzechą pokrytej, ale pomimo ubóstwa prowadziła gwarny dwór i pełno uwijało się
dokoła niej królewskich potomków oraz dworek. Majątku nie posiadała, a jednak składano jej hołdy,
pochodziła w prostej ponoć linii od króla Andriandahifotsy ze sławnego rodu Maroserana, twórcy w
XVII wieku potęgi Sakalawów. Więc ludzie znosili jej dary i królowa miała co jeść i w co barwnego się
odziać, a darmozjady jej dworu też nie głodowały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]