[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dopadł sosen i zatrzymał się. Okręcił się wokół pnia, wpatrując się w las. Dostrzegł
jakiś ruch, potem wyraznie już widział siwowłosego mężczyznę, wspinającego się po zboczu,
między sosnami.
- Colfax! - zawołał głośno przez szum ulewy - Colfax! Jestem Amerykaninem. Nie chcę
cię skrzywdzić! Chcę ci pomóc!
Mężczyzna zaczął uciekać jeszcze szybciej. Rourke odwrócił się. Paul nadjeżdżał na
motorze.
- Paul! Jedz na wzgórze! - krzyknął i zaczął biec między drzewami. Potykał się i ślizgał
w błocie, z trudem łapiąc równowagę. Paul tymczasem jechał zygzakiem do góry, próbując
przeciąć Colfaxowi drogę.
- Colfax! Poczekaj, człowieku! - krzyczał Rourke. Cały czas widział przebłyskującą
między drzewami jego białą głowę. Colfax parł uparcie do przodu.
- Poczekaj, Colfax!
Colfax odwrócił się na moment i pobiegł znowu. Rourke zobaczył, jak raptem potknął
się i padł, staczając ze zbocza. Bezwładne ciało zatrzymało się natrafiając na pień drzewa.
- Tam! - krzyknął Rourke do Rubensteina, wskazując ręką.
Podbiegł do Colfaxa i klęknął przy nim, podnosząc jego głowę. Zbadał puls. Był
niewyczuwalny.
- Projekt Eden - wyszeptał Rourke. Powieki siwowłosego mężczyzny zamknęły się, a
jego głowa opadła bezwładnie.
- Czy można coś jeszcze zrobić?
- Nie, Paul. Gdyby był tu blisko szpital lub karetka reanimacyjna, to może jego serce
zaczęłoby bić znowu. Umarł, zanim do niego dobiegłem. Powieki poruszyły się jeszcze, gdy
podniosłem mu głowę.
- A więc czym jest Projekt Eden , John? Rourke wstał, wpatrując się w szare niebo.
Woda ciekła mu po twarzy. Po chwili odwrócił się w stronę motorów.
- Rosjanie go pochowają - powiedział. - Nie przejmuj się, Paul. Może to nie jest broń
masowej zagłady, ani w ogóle żadna broń. Kto wie, może Projekt Eden jest czymś, co
przyniesie korzyści? Kto wie - powtórzył. Wymuszony uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Ostatni człowiek, który znał ten projekt, już nie żył.
ROZDZIAA XLII
O trzeciej po południu pojawili się Rosjanie. Przetrząsnęli dom i przeszukali las.
Rourke i Rubenstein zrobili to wcześniej, po czym schowali się razem z Reedem w skalnej
szczelinie. Nadlatywały sowieckie helikoptery.
- Chyba powinienem ci coś powiedzieć - rzekł Reed.
- Rourke spojrzał na niego. Pochylił się, nie myśląc już o Rosjanach. Zapalił cygaro,
próbując strząsnąć z ubrania krople wody.
- Co mi chcesz powiedzieć?
- To Fulsom. Użyliśmy mojego radia. Fulsom chciał coś dla ciebie zrobić.
Nawiązaliśmy kontakt z Ruchem Oporu w Tennessee. Nie chciał ci powiedzieć wcześniej, żeby
nie robić złudnych nadziei. Dostał wiadomość zeszłego wieczoru, przed akcją.
Otóż jeden facet ma farmę, a jego żona jest ciotką jedynej osoby z rodziny Jenkinsów,
która przeżyła. Facet jest emerytowanym sierżantem. Jego syn, który właśnie przyłączył się do
Ruchu Oporu, został ranny zeszłej nocy. Od niego wiemy, że Sarah i twoje dzieci są na jego
farmie. Przebywają tam od kilku dni.
Rourke wstał, cygaro wypadło mu z ust.
- Gdzie? - pytał, chwytając go za kołnierz.
- Tu - Reed podał mu zabrudzoną, pogiętą mapę Tennessee. - Tu jest zaznaczone, blisko
miejsca zwanego Mt. Eagle, w górach.
Rourke rozłożył mapę.
- Ach, tak, Mt. Eagle, znam to miejsce.
- Dzięki Bogu, John.
- Reed! Czy możesz podziękować Fulsomowi ode mnie?
- Zobaczę się z nim. Na wszelki wypadek zostawiam Paulowi radio i trochę części
zapasowych. Skontaktujcie się z nami, częstotliwość jest już ustalona.
- Tak - rzekł Rourke. Stał i patrzył na dół. Rosyjskie wojska zbierały się do odjazdu,
paru ludzi wynosiło z lasu ciało Colfaxa w plastikowym worku.
- Wygląda na to, że zrobią mu przyzwoity pogrzeb.
- John, oni może myślą, że myśmy zdążyli porozmawiać z Colfaxem przed jego
śmiercią. Rosjanie będą teraz poszukiwać ciebie. Chcą się przecież dowiedzieć, czego dotyczy
Projekt Eden . Może nawet bardziej niż my. I miałeś rację co do zdrajcy. Wygląda na to, że
jest to któryś z doradców Chambersa.
Rourke skinął głową. Uścisnęli sobie ręce.
- Do zobaczenia, kapitanie. Pożegnaj ode mnie swoich ludzi, dobrze? - powiedział. Po
chwili zwrócił się do Paula - Sarah ugotuje ci najlepszą na świecie kolację. Jadę po nich.
Zobaczymy się w jaskini.
- Jasne, John. A jeśli ich tam nie znajdziesz, to...
- Znajdę - rzekł Rourke uśmiechając się - na pewno.
ROZDZIAA XLIII
Było już ciemno, gdy Rourke skręcił z autostrady w stronę górskiej przełęczy. Objechał
rosyjską blokadę drogi, po czym powrócił znów na autostradę.
Farma, gdzie przebywała Sarah, znajdowała się mniej niż dwadzieścia mil stąd.
Minął wiejski dom z rozwalonym płotem i spalonym dachem. Dalej były już tylko gęste
lasy. Jechał wciąż w górę. Wreszcie ujrzał w ciemności żółte światło.
Sarah. Pamiętał, jak kochali się ostatni raz. To było przed jego wyjazdem do Kanady,
parę dni przed wojną. Pamiętał szarozielone oczy Sarah, zapach jej ciemnych włosów.
Popatrzył na bezgwiezdne niebo. Deszcz zalewał mu twarz. Przypomniał sobie, jak całowali się
kiedyś w deszczu.
Michael. Jest już taki dorosły, chociaż ma zaledwie sześć lat. Połączenie tego, co
najlepsze z niego i z Sarah. Mała Ann, czteroletnia, śliczna, w jednej chwili skłonna i do
nagłych łez, i do rozkosznego śmiechu.
Rourke wyrzucił niedopałek cygara, ustawił motor w kierunku światła i ruszył ścieżką
między drzewami. Deszcz padał coraz mocniej.
Zatrzymał motor, zsiadł. Przez grząskie błoto dotarł do małego ganku. Zwiatło paliło się
w kuchni. Na pewno mają własny generator - pomyślał odruchowo.
Zaszczekał pies. Rourke zbliżył się do drzwi i zapukał. Drzwi otworzyły się po chwili, a
światło zalało ganek. Rudowłosy kilkunastolatek stanął z pistoletem wycelowanym wprost w
niego.
- Spokojnie, synu - wyszeptał Rourke. Zobaczył kobietę z tyłu, za chłopcem.
- Jestem John Rourke. Czy pani nazywa się Mary? Kobieta skinęła głową.
- Czy moja żona Sarah i moje dzieci są tutaj? Przyjechałem po nich.
- O, mój Boże! - rzekła kobieta. Azy napłynęły jej do oczu. - Niepokoiła się o pana.
Mówiłam jej, żeby została, albo przynajmniej zostawiła dzieci. Tyle zrobiła dla mojej
siostrzenicy.
- Gdzie oni są? - wyszeptał Rourke. Wpatrywał się badawczo w kobietę. Coś ściskało
go w gardle.
- Pojechała szukać pana. Z powrotem do Georgii. Wyjechała dziś rano.
- Konno?
- Tak. Pojechała na jednym koniu, dzieci na drugim, trzeci załadowany był rzeczami.
- Czy ma broń?
- Tak, pistolet i karabin - odezwał się chłopiec.
- Czy są zdrowi? Nikt z nich nie odniósł żadnych obrażeń - zadawał pytania, jakby
wypełniał formularz.
- Są zupełnie zdrowi.
- Pojechali w kierunku Georgii? - zapytał Rourke. - Którą drogą?
- Pojechali starą szosą wzdłuż autostrady. Zna ją pan? - zapytał rudowłosy chłopak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]