[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przemoczyli do nitki zgromadzonych, a jedn¹ babê wywrócili na ziemiê. Nie robi³em im ¿ad-
nych uwag wiedz¹c, ¿e nic nie grozi dalszym budynkom; chata zaS by³a nie do uratowania.
Nagle ktoS krzykn¹³:  Tam jest dziecko, ten ma³y Stasiek!...
-  Gdzie?... - spytano. -  W cha³upie, Spi w nieckach pod oknem... Ino który wybij szybê,
a jeszcze wyci¹gniesz ¿ywego...
Nikt siê jednak nie ruszy³. S³oma na dachu ju¿ sp³onêh, a krokwie ¿arzy³y siê jak rozpalone
druty.
Wyznajê, ¿e gdym to us³ysza³, serce drgnê³o mi w niezwyk³y sposób.
 Je¿eli nikt nie idzie - pomySla³em - wiêc ja pójdê... Na uratowanie ch³opca wystarczy pó³
minuty. Czasu a¿ nadto, ale -jakie¿ piekielne gor¹co!...
56
 No, rusz¿e siê który! - wo³a³y baby. - O wy, psie dusze, nie warciSta nazywaæ siê ch³opa-
mi!... -  To lex sama w ogieñ, kiedyS taka m¹dra! - ofukn¹³ ktoS z t³umu. - Tam pewna
Smieræ, a dziecko, s³abe jak kurczê, i tak ju¿ nie ¿yje...
 £adnie! - pomySla³em - nikt nie idzie, a ja jeszcze siê waham! Chocia¿ - szepnê³a mi rozwa-
ga - jakie licho ci¹gnie mnie do bezcelowej awantury?... Czy ja wiem, gdzie le¿y dzieciak?...
Mo¿e wypad³ z niecek?...
Belki ju¿ by³y zwêglone i z g³uchym trzaskiem zaczê³y siê wyginaæ.
 Ale trzeba w koñcu wedrzeæ siê tam - mySla³em - ka¿da sekunda jest droga. Dzieciak prze-
cie nie mo¿e spaliæ siê jak robak.
- Lecz je¿eli ju¿ nie ¿yje?... - odpowiedzia³o zastanowienie -w takim razie szkoda nawet sur-
duta...
Z daleka odezwa³ siê straszny krzyk kobiecy:  Ratujcie dziecko!... -  Trzymajcie j¹!... - za-
wo³ano w odpowiedzi. - Skoczy w ogieñ i zginie...
Us³ysza³em za sob¹ jakieS szamotanie i ten sam krzyk:  Puszczajcie !... to moje dziecko!... -
, ,Ci¹gnij j¹ wpó³!... - odpowie-dziano.
Nie mog³em wytrzymaæ i rzuci³em siê naprzód. Owion¹³ mnie ¿ar, dym, dach zatrzeszcza³,
jakby go rozdarto, z komina posypa³y siê ceg³y. Poczu³em, ¿e mi siê tl¹ w³osy, i - cofn¹³em
siê rozgniewany.  Co za g³upi sentymentalizm - pomySla³em - dla garstki ludzkich popio³Ã³w
robiæ z siebie straszyd³o?... Jeszcze powiedz¹, ¿e tanim kosztem chcia³em zostaæ bohate-
rem!...
Wtem potr¹ci³a mnie jakaS m³oda dziewczyna biegn¹ca do chaty. Us³ysza³em brzêk wybitych
szyb, a gdy nag³y wiatr odgarn¹³ tuman dymu, zobaczy³em j¹ w oknie tak silnie pochylon¹
do wnêtrza izby, ¿e widaæ by³o jej nie umyte nogi.
 Co ty robisz, wariatko?! - krzykn¹³em - tam ju¿ jest trup, nie «» dziecko... - , Jagna!
chodzi tu!... - zawo³ano z t³umu.
Pu³ap zapad³ siê, a¿ iskry sypnê³y do nieba. Dziewczyna znik³a w dymie, a mnie pociemnia³o
w oczach.
 Ja-gna!... - powtórzy³ lamentuj¹cy g³os.
 Zara!... zara!... - odpowiedzia³a dziewczyna przebiegaj¹c ko³o mnie z powrotem.
Z wysi³kiem dxwiga³a w rêkach ch³opca, który obudziwszy siê wrzeszcza³ wniebog³osy.
- Wiêc dziecko ¿yje? - spyta³em.
- Jak najzdrowsze.
- A dziewczyna... czy to jego siostra?
- Gdzie¿ tam! - odpar³ - zupe³nie obca; nawet s³u¿y u innego gospodarza i ma najwy¿ej piêt-
naScie lat.
- I nic siê jej nie sta³o?
- Opali³a sobie chustkê i trochê w³osów. Id¹c tu widzia³em j¹;
skroba³a przed sieni¹ kartofle i coS sobie nuci³a fa³szywym g³osem. Chcia³em jej wyraziæ
moje uznanie, nagle jednak przysz³y mi na mySl: jej dziki zapa³ i mój rozs¹dny takt wobec
cudzego nieszczêScia, i... taki mnie wstyd ogarn¹³, ¿e nie Smia³em do niej przemówiæ ani
wyrazu.
My ju¿ tacy!... - doda³ i pocz¹³ szpicrózg¹ Scinaæ rosn¹ce przy drodze badyle.
Na niebie zaczê³y siê pokazywaæ gwiazdy i ch³odny wiatr przyniós³ od stawu rechotanie ¿ab
i kwilenie zabieraj¹cych siê do snu ptaków wodnych. Zwykle o tej porze obaj uk³adaliSmy
57
projekta na przysz³oSæ, lecz dziS ¿aden ust nie otworzy³. Za to zdawa³o mi siê, ¿e doko³a nas
szepcz¹ krzaki:
- Wy ju¿ tacy!...
58
¯YWY TELEGRAF
Pani hrabina podczas wizyty w zak³adzie sierot spostrzeg³a na korytarzu niezwyk³¹ scenê:
czterech ch³opców wydziera³o sobie podart¹ ksi¹¿kê, doSæ ¿wawo ok³adaj¹c siê ku³akami.
- Zdaje mi siê, dzieci, ¿e siê bijecie?... - zawo³a³a przestraszona dama. - Za to ¿aden nie do-
stanie pierniczka i jeszcze pójdzie klêczyæ.
- Bo, proszê pani, on mi zabra³ Robinsona! - tlomaczy³ siê jeden ch³opiec.
- Nieprawda, bo to on!... - zaprzeczy³ drugi.
- Widzisz, jak k³amiesz! - zawo³a³ trzeci. - To ty odebra³eS mi Robinsona.
Zakonnica objaSni³a damê, ¿e mimo pilnego dozoru podobne wypadki trafiaj¹ siê dosyæ czê-
sto, dzieci bowiem ³akn¹ czytania, a ksi¹¿ek zak³ad nie posiada.
W sercu pani hrabiny zatli³a siê jakaS iskra. Poniewa¿ jednak nu¿y³o j¹ mySlenie, wiêc stara-
³a siê zapomnieæ o tym. Dopiero w salonie radcy, gdzie wypad³o mówiæ o rzeczach pobo¿-
nych i dobroczynnych, opisa³a wypadek w zak³adzie wraz z objaSnieniem zakonnicy.
Radca s³uchaj¹c dozna³ te¿ niezwyk³ego uczucia i jako bieglej-szy w sztuce mySlenia, za-
wnioskowa³, ¿e nale¿a³oby wys³aæ ksi¹¿ki dla sierot. Przypomnia³ sobie nawet, ¿e w szafie
czy w kufrze posiada ca³y stos butwiej¹cych druków, które niegdyS kupowa³ dla swych dzie-
ci; lecz... za ciê¿ki ju¿ by³ do grzebania w rupieciach.
Wieczorem radca znalaz³ siê u pana Z., któremu ca³e ¿yde up³ywa³o na oddawaniu drobnych
us³ug ludzkoSci, zawartej miêdzy siódm¹ a trzeci¹ klas¹ urzêdowej hierarchii. Chc¹c mu zro-
biæ przyjemnoSæ radca opowiedzia³ panu Z. to, co hrabina widzia³a w zak³adzie i s³ysza³a od
zakonnicy, dodaj¹c ze swej strony, ¿e - wypada postaraæ siê o ksi¹¿ki dla sierot.
- Nic prostszego! - wykrzykn¹³ pan Z. - Wst¹piê jutro do redakcji Kuriera i wp³ynê na nich,
a¿eby zrobili og³oszenie.
Na drugi dzieñ pan Z. wbieg³ zadyszany do  Kuriera , na wszystkie SwiêtoSci b³agaj¹c re-
dakcjê, a¿eby wezwa³a ogó³ do sk³adania ksi¹¿ek dla sierot.
Trafi³ szczêSliwie, poniewa¿ brakowa³o do numeru kilkuwier-szowej wiadomoSci sensacyj-
nej. Jako¿ referent wydzia³u uczuciowego siad³ i napisa³:
 Gromadka dzieci, zostaj¹cych pod opiek¹ publiczn¹, cierpi na brak ksi¹¿ek.
Maleñstwo têskni.
Pamiêtajcie o duszach g³odnych!
Potem gwi¿d¿¹c wyszed³ na obiad.
W parê dni póxniej, w niedzielê, przed zamkniêtymi drzwiami redakcji spotka³em ubogo [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •