[ Pobierz całość w formacie PDF ]
--- Niełatwo nam się rozstać powitał go żartobliwie.
--- Ano niełatwo padła pełna życzliwości odpowiedz. Za takimi jak wy goni się
nawet do nadleśnictwa, aby tylko ich nie wypuścić. I przekazać w dobre ręce.
Młody człowiek przedstawił swego towarzysza i stojącą obok dorodną dziewczynę.
Chcą was porwać do Raczek mówił dalej. Dowiedzieli się przypadkowo, że dziś
tutaj będziecie, więc korzystają z okazji. Chyba im nie odmówicie? Mamy przed sobą dwa dni
świąteczne...
Stąd do Raczek było znacznie bliżej niż do Rudawki, toteż Karol nie zdziwił się, że tu
właśnie przybyli. Ucieszył się przy tym, bo przypomniały mu się przepowiednie gospodarza ze
Zwierkowa, że odtąd nie zabraknie zaproszeń. Z czasem też nie było kłopotu. Nazajutrz była
niedziela i należało ją poświęcić na wypoczynek. Ale świąteczny poniedziałek był wolny.
Wspomniał o tym terminie.
Zwietnie! uradowała się dziewczyna. W poniedziałek o dwunastej przyjedziemy
po was wozami. Oczywiście obiadu nie przygotowujcie, bo zjecie go z nami.
Karol próbował się przeciwstawić. Wyżywienie takiej gromady mogło sprawić wsi
niemałe kłopoty. Dziewczyna jednak ponowiła energiczniej swe zaproszenie, a i Michał wtrącił
zaraz swoje trzy grosze.
Nie targuj się, gdyż i tak nie dasz rady takiemu posłowi! Jeśli nie pomoże uśmiech,
rozgorzeje w nim gniew. A wtedy polecisz na skrzydłach. Te Opolanki mają temperament.
Znamy już taką jedną!
Rozbawili się wszyscy, wkrótce musieli jednak skończyć rozmowę, gdyż zajechał
samochód. Wychylili się z korytarza. Ukazał się inżynier z Zarządu Lasów, a tuż za nim profesor.
Weszli na werandę, przywitali się z harcerzami i zaczęli gawędzić. Karol obserwował nie-
znacznie człowieka, który niewątpliwie będzie miał decydujący głos w tej niezwykłej komisji.
Zachowywał się powściągliwie, lecz nie sprawiał groznego wrażenia. Oczy miał bardzo
ruchliwe: jakby z przyzwyczajenia biegały one nieustannie po pniach, gałęziach i liściach.
Niespodziewanie wycofały się stamtąd i utknęły na wskazówkach zegarka.
Dochodzi dziewiąta rzekł. Chodzmy. Nadleśniczy pewnie już czeka.
Inżynier także sprawdził godzinę.
Jeszcze trzy minuty stwierdził dokładnie. Nie potrzebujemy się śpieszyć. Tutaj
panuje wzorowy porządek.
Karol uśmiechnął się lekko. A więc nie tylko oni stosowali to powiedzenie do
nadleśnictwa...
Ruszyli powoli. Gdy inni weszli do biura, Michał skierował się do swej donicy". Wziął
ją tak samo ostrożnie jak przedtem i udał się także za nimi. Tamci znajdowali się już w gabinecie.
Wsunął się więc i on, nieznacznie ustawił ją z boku i dopiero wtedy podszedł do reszty.
Bardzo mi miło widzieć panów u siebie witał właśnie gości nadleśniczy. Panu,
panie profesorze, jestem szczególnie wdzięczny... A gdzie druh Osiński? zaniepokoił się
nagle. Nie przybył?
Karol dyskretnie pozostał w biurze. Nadleśniczy ukazał się w drzwiach, przywitał się z
nim nadspodziewanie uprzejmie i zaprosił do środka.
Proszę, proszę!... Komendant obozu jest także pełnoprawnym członkiem komisji
popatrzył na inżyniera. Czy nie tak?
Inżynier potwierdził skwapliwie. Zasiedli przy niewielkim, okrągłym stoliku. Profesor
rozejrzał się po pokoju: był umeblowany skromnie, poza ładnym obrazem olejnym nie było w
nim nic ciekawego. Przesunął wzrok niżej, do kąta, w którym stała tajemnicza donica".
A to co? zapytał zaciekawiony.
Ciężki pocisk artyleryjski wypalił Michał bez zająknienia. Na wypadek, gdybym
nie miał innego wyjścia.
Profesor wydął lekko policzki, jak gdyby nie wiedział, czy można to przyjąć za żart, ale
gdy inni się uśmiechnęli, on uśmiechnął się także.
Sądzę, że do samobójstwa nie dojdzie rzekł pobłażliwie. Zastanawiałem się nad
tym egzaminem zwrócił się do członków komisji. Według mnie nie powinno w nim iść o
jakiś wywód akademicki, lecz o sprawdzenie czysto praktycznych wiadomości, niezbędnych do
wykrywania, oznaczania i zwalczania grzybów pasożytniczych. Czy właściwie rozumiem nasze
zadanie?
Ponieważ zarówno nadleśniczy jak i inżynier zgodzili się bez zastrzeżeń, profesor zaczął
stawiać pytania. Michał odpowiadał najpierw ostrożnie, z namysłem, jakby trochę nieśmiało,
szybko jednak nabierał werwy. Profesor rzucił na niego raz i drugi okiem i pogłębił temat.
Odpowiedz była niezmiernie szczegółowa i potoczysta. W oczach egzaminatora pojawiło się
głębokie zdumienie. Zastanowił się chwilę, coś starannie rozważył i wreszcie w słowach
precyzyjnie dobranych wysunął problem.
Michał poczerwieniał, odetchnął głęboko i naraz zarecytował jak z nut. Jak górski
strumień popłynęły porywiście słowa łacińskie i polskie, rodzaje i gatunki; opisy siedlisk i form,
nie kończące się wyliczenia poszczególnych drzew i zagrażających im pasożytów. A Michał
rozgrzewał się coraz bardziej, nabierał rozpędu, gnał już jak wspaniały rumak, który ujrzał przed
sobą równy, bezkresny step. I niespodziewanie przed oczyma słuchaczy zaczęły się przewijać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]