[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jestem zmęczony. Wezwę was jutro rano.
O.K., zgoda.
Dobranoc.
Dobranoc, Heinz.
Clark miał zmęczony, melancholijny wyraz twarzy. Mężczyzna masywną ręka podtrzymywał
głowę, a łokieć opierał o pulpit komputera.
To już rok, jak żyje sam Pierre starał się przybrać żartobliwy ton głosu chcesz, żeby nie
wytrzymał następnych dziewięciu miesięcy? Jeżeli go wybrali do tej misji, to dlatego, że jest z
żelaza. Zdajesz sobie sprawę, ilu psychologów go testowało.
Nie byłbym tego taki pewien. Clark potrząsnął głową. Taki był w normalnych czasach, w
czasie pokoju. Rok samotności, a teraz następne dziewięć miesięcy. Trzeba jeszcze dodać cztery
miesiące podróży na miejsce.
Te cztery miesiące spędził w towarzystwie innych osób.
Tak, ale nie była to dla niego najlepsza rozrywka. Być może ja na jego miejscu nie dałbym rady.
Dwadzieścia jeden miesięcy samotności na lodowej pustyni. Osiem miesięcy podróży w żelaznym
stateczku, w próżni przestrzeni kosmicznej. Wiesz, ile to razem?
Pierre spojrzał w ciemne oczy kapitana, otoczone gęstymi brwiami. Da sobie radę. Jestem tego
pewien.
Miejmy nadzieję. Dwadzieścia dziewięć miesięcy, prawie dwa i pół roku.
Dla nas to też nie żarty: policzyłeś?
Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, szesnaście miesięcy.
Dokładnie. Dla nas też niemało.
Ale jest nas dwóch.
Też mi pocieszenie!
Co chcesz przez to powiedzieć?
Wielkie oczy Pierre'a przybrały szelmowski wyraz. Lepiej samotnie niż w złym towarzystwie&
Nie udało im się roześmiać.
Przed pójściem spać musimy dokończyć coś, co czeka już kilka dni&
Szachy przypomniał sobie Clark świetna myśl!
Otworzył w ciemności oczy i dotknął plastikowej ściany obok łóżka. Była chłodna i solidna.
Musnął ją ręką i nogą. To nie był zwykły zły sen, z którego chce się wyrwać. To właśnie on, tam, w
tym miejscu; żywy i realny. On, Heinz Storrel, urodzony w Dortmundzie, 14 czerwca 2062 roku. On,
towarzysze zabaw, ojciec, szkoła, praca. Potem ceremonia i żona.
Bezlitosny sędzia wymierzył karę absolutne odosobnienie. A teraz coś lub ktoś zagrażał
możliwości wyjścia na wolność, odzyskania życia, po dwóch latach więzienia. Ktoś chciał mu
odebrać nadzieję. Ostatnią iskierkę na końcu tunelu.
W tym momencie w przestrzeni kosmicznej statek jego przyjaciół nabierał ponownie szybkości, by
dotrzeć na kraniec układu. Heinz kręcił się w łóżku. Te galaretowate istoty. I to wezwanie, ten głos. I
cała reszta& Nie mógł się uspokoić. Jego mózg intensywnie pracował, myślał. Musiał coś zrobić:
wstać, szukać, wyjść&
Znów wyobraził sobie wielki statek w kosmosie wśród gwiazd i samego siebie, malutkiego,
maluteńkiego, na księżycu Saturna. A potem myślał o Bogu i wyobrażał Go sobie. Wzywał Go.
Płakał, nareszcie łzy spłynęły po policzkach i spadły na poduszkę. Głuchy ból uzewnętrznił się, Heinz
był wzburzony.
Dziękował wielkiemu Bogu, który podtrzymuje wszechświat i słońca, i galaktyki, i atomy& I który
nie może pozwolić, by jego mały syn cierpiał na tym świecie..
%7łelazny stateczek nadal żeglował po Czarnym Oceanie, w Wiecznej Próżni, otoczonej odległymi
światłami& Latarnie nieskończenie dalekich portów, kołysane przez fale elektronów i cząsteczek,
wzniesione na skałach powszechnej grawitacji. Malutki statek płynął obranym kursem chroniąc we
wnętrzu dwóch drobnych pasażerów. Zapewniał atmosferę z tlenem, bez którego nie mogli żyć,
osłaniał ich przed promieniowaniem kosmicznym i próżnią, które były dla nich zgubne. Jego
magazyny gwarantowały żywność organiczną, od której ich życie zależało jak od delikatnej
pępowiny.
Tym razem sam się załatwiłeś.
Jesteś taki pewien.
Własnoręcznie zrobiłeś się w konia. Clark uśmiechnął się przebiegle.
Niby jak?
Popatrz: ruszyłeś pionek na siódme pole, nie myśląc o tym, żeby zatrzymać mojego& Teraz i ja
mogę ruszyć pionek na siódme pole. yle wyliczyłeś. W ten sposób partia jest remisowa.
Zmarnowałeś zwycięstwo.
Clark wyciągnął rękę i pchnął pionek na siódme pole.
W ten oto sposób powiedział Pierre skończyliśmy.
Dokładnie tak. Przesuniesz pionek na ósme pole i wezmiesz damę. Ale teraz mój ruch, a ja idę na
ósme pole i biorę damę. I znowu jest remis.
Nie widzisz, gdzie jest twój król.
Pewnie, że widzę. Nie możesz automatycznie szachować.
Nie, jeśli wezmę damę.
Co& Co to znaczy? dopytywał się Clark.
Proszę: idę na ósme, nie biorę damy, lecz konia. Przyjaciel wytrzeszczył oczy. Jesteś
automatycznie w szachu. Musisz ruszyć króla. Mam rację? W ten sposób jestem o jeden ruch do
przodu. Posuwam laufra tutaj i nie dopuszczam, byś ruszył swój pionek na ósme pole. Teraz nie
możesz już wziąć damy. Jesteś załatwiony.
Pierre nie mógł się powstrzymać, by nie spojrzeć na przeciwnika z tryumfalnym uśmiechem.
Koń, nie dama. Rozłożył ręce. W tym wypadku David jest lepszy od Goliata. Prawda?
Stateczek dalej sunął po jeziorku zwanym Układem Słonecznym.
12. Wzgórze
Z głośnika wydobywał się słaby, prawie niesłyszalny, odległy głos.
Heinz nastawił na maksimum wzmacniacz, lecz bez rezultatu. Ogłuszające wyładowania sprawiały,
że głos przypominał odległy obraz, zanurzony w gęstej mgle. Heinz uniknął rozpaczy dzięki
kontaktom z dwoma astronautami, ale Hyperion minął Saturna już miesiąc temu i od kilku dni
nawiązanie łączności był coraz trudniejsze. Teraz znów był absolutnie sam. Wyłączył radio i znów w
Przyczółku zapanowała cisza. Heinz obrócił się w fotelu i siedział obserwując pokój, gryząc wargi,
starając się złagodzić tik nerwowy.
Jestem sam, myślał, jeszcze raz sam. Podniósł wzrok ku nieskazitelnie czystym ścianom i
światełkom kontrolnym i głośno powiedział: Czy jest we wszechświecie ktoś bardziej ode mnie
samotny? Czy wśród błyszczących słońc i gigantycznych galaktyk jest ktoś bardziej samotny?
Pomyślał, że zwariował, i roześmiał się. Spojrzał na siebie jak na wariata i znowu się roześmiał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]