[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dół.
- Zapalisz? - Michelle, która zdążyła zaciągnąć się po raz pierwszy jeszcze w holu,
wyciągnęła w moją stronę paczkę virginia slims.
- Chętnie.
Rzuciłam palenie cztery lata temu, po tym jak mój tato umarł na raka płuc, ale dzisiaj
czułam wyrazną potrzebę nikotyny. Michelle przypaliła mi i przystąpiła do rzeczy.
- Małżeństwo to gra. Jeśli chcesz małżeństwa, musisz podjąć tę pieprzoną grę.
Skrzywiłam się z dezaprobatą, słysząc, że przeklina. Brzydkie słowa były
specjalnością Michelle. Używała ich z lubością, szczególnie kiedy mówiła na swój ulubiony
temat, czyli o mężczyznach.
- Jak to: gra?
- Przecież mówiłam ci, co trzeba zrobić z przykrywką...
- Cała ta teoria jest gówno warta! - W towarzystwie Michelle trudno było się
powstrzymać.
- Coo? Przypomnij sobie, z kim chodził Frankie, zanim go złapałam! - Dobrze,
dobrze. Pamiętam Rosannę. Ale to było w liceum. Nikt się nie żeni ze szkolnymi sympatiami.
To nie te czasy!
- To nie była zwykła szkolna sympatia. Kurna, Angie! Chodzili ze sobą cztery lata!
Całe cztery lata. Kiedy ona zastanawiała się nad tym, jaki serwis wybrać na prezent ślubny,
on puścił ją kantem. Zwyczajnie puścił ją kantem! - Wzburzona Michelle zaciągnęła się
papierosem.  Kilka miesięcy pózniej umówiłam się z Frankiem na pierwszą randkę, a po
dwóch latach... - Uniosła lewą dłoń, na której błyszczało kilka pierścionków, a wśród nich
półtorakaratowy szmaragd.
Muszę przyznać, że na widok pierścionka omal znowu nie uwierzyłam w jej teorię.
Ale przypomniałam sobie Susan, poprzednią dziewczynę Kirka. Nie była wprawdzie królową
szkolnych bali, ale skończyła renomowaną politechnikę, co dawało jej znaczną przewagę w
zawodach na odkręcanie przykrywki. I co? I nic.
- Ostatnia dziewczyna Kirka postawiła mu ultimatum. Ale on jakoś nie chodzi ze mną
do jubilera. Nawet nie przedstawił mnie swoim rodzicom. Czy tak zachowuje się człowiek,
który ma zamiar zadać ci to ważne pytanie?
Michelle potrząsnęła głową i wypuściła następny kłąb dymu.
- Nie chwytasz, Angie. Przykrywka była ruszona, ale nie zdjęta. Trochę się tylko
rozhermetyzowała. %7łeby otworzyć: słoik, musisz użyć siły. Inaczej mówiąc, musisz zagrać w
tę grę i zastosować metodę trzech kroków.
- Metodę trzech kroków?
- Tak. Po to, żeby wykrztusił wreszcie to pytanie. Krok pierwszy - pozbawienie praw.
Od samego początku nie podobało mi się brzmienie tych słów.
- A konkretnie?
- Po prostu nie możesz być gotowa na każde zawołanie. Kiedy zadzwoni z jakąś
propozycją, powiedz, że jesteś zajęta.
To mogło mieć sens. Przypomniałam sobie tęskny wyraz oczu Justina na samą myśl o
spotkaniu z Lauren po trzech miesiącach rozłąki.
- I cokolwiek by się działo, nie idz z nim do łóżka.
- Co?! - To było znacznie trudniejsze. W końcu seks jest najlepszą rzeczą w naszym
związku.
- Uwierz mi: te pierdoły o łatwej zdobyczy, której się nie ceni, są prawdą. - Michelle
zaciągnęła się po raz ostatni i obcasem swoich niebotycznie wysokich szpilek zgniotła
niedopałek.
- Sama nie wiem... - powiedziałam niepewnym głosem. - W ten sposób wszystko
polegałoby na manipulacji. A ja chciałabym, żeby Kirk oświadczył mi się dlatego, że sam
tego chce. Nie jestem graczem.
- Jak chcesz. Ale pamiętaj: żeby wygrać, musisz grać.
Witajcie w Brooklynie, gdzie całą populację stanowią małżeństwa
- Nie podoba mi się to, Angela - odezwała się moja mama znad patelni, na której
skwierczały plastry bakłażanów.
Była niedziela. Po nudnej sobocie, spędzonej w samotności (Justin z Lauren wybrali
się nad morze świętować spotkanie), pojawiłam się u mamy ostentacyjnie wcześnie, żeby
pomóc jej w przygotowaniu obiadu. Teraz siekałam czosnek jak jakiś garkotłuk. Z głupoty,
bo innego powodu nie widzę, powiedziałam jej, że Kirk wyjechał do rodziców. Co gorsza -
powiedziałam to z grobową miną.
- Ile razy był już w domu? - dopytywała się, z oburzeniem potrząsając patelnią. - Coś
jest nie tak.
Tu się z nią zgadzałam.
Mama należała do pokolenia, które uważało, że kobietom należy się szacunek. Dla
mojego taty też było to oczywistością. Przez całe swoje świadome życie nie widziałam ani
razu, żeby uznał, że jego sprawy są ważniejsze od jej dobra. Nawet kiedy umierał, ubłagał ją,
żeby poszła spać. Mama, która przesiedziała kilka nocy z rzędu przy jego łóżku, posłuchała i
do dzisiaj nie mogła sobie tego wybaczyć.  Zamknęłam oczy na minutę, a on właśnie wtedy
odszedł - lamentowała, jakby to, że zasnęła, spowodowało jego śmierć. Wciąż chodziła w
żałobie i, patrząc na strzępiący się rąbek jej wełnianej spódnicy, podejrzewałam, że to ta
sama, którą kupiła zaraz po pogrzebie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •