[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pozwalam!
Z czego ma się on składać?
Sam osądz! Bawole Czoło nie sprzedaje swojej siostry!
Mam ci przynieść sto skalpów twoich nieprzyjaciół?
Nie, sam sobie je przyniosę.
Czy mo\e dziesięć skór z siwych niedzwiedzi?
Nie, skór mam do woli.
To powiedz mi czego \ądasz?
Króla ciboleros poło\ył rękę na ramieniu Apaczy i rzekł:
Nie \ądam od ciebie ani skalpów, ani skór, ani srebra ani złota, tylko \ądam, aby Karia,
córka Misteków była w twoim domu szczęśliwa. Jesteś moim druhem i bratem, ale jeśli siostra
moja nie byłaby u ciebie szczęśliwa, to ja bym ci tomahawkiem głowę rozciął a mózg dał
mrówkom na po\arcie. Idz do swoich i pomów z nimi, potem przybywaj do hacjendy del Erina
i zabierz ją ze sobą!
Obrócił się, odszedł. Niedzwiedzie Serce poprosił ukochaną o jeszcze jeden pocałunek, a
potem poszedł za nim.
Jak długo było jasno, nie mo\na było opuszczać obozu, miano wyruszyć dopiero nocą.
Verdoję wyniesiono z pieczary w takie miejsce, z którego nie mógł ich podglądać. Krzyki
jego rozbrzmiewały po całej okolicy. Komancze kiwali zdziwieni głową, słysząc ten szalony
głos.
Apacze weszli do podziemia, na końcu szedł Sternau, chciał zało\yć w korytarzu minę.
Kiedy wszyscy opuścili piramidę, mina eksplodowała i zawaliła korytarz kamieniami. Nie
mógł nikt wiedzieć, jakim sposobem umknęli.
Następnego ranka Komancze znalezli tylko konie. Apacze ju\ byli oddaleni o pół dnia drogi.
Nie troszczyli się wcale, \e Komancze rozczarowali się srodze, dowiedziawszy się o zniknięciu
nieprzyjaciół.
PORWANIE
Rzeka Colima w zachodnim Meksyku uchodzi do oceanu w pięknej zatoce zwanej Puerto de
Colima, a miasteczko o tej samej nazwie rozwija się pomyślnie, zarówno ze względu na swoje
poło\enie, jak i \yzne gleby, a liczy około trzydziestu pięciu tysięcy mieszkańców.
Do portu zawija spora liczba statków, właśnie jakiś stał na kotwicy. Na oko był całkiem
nowy i sprawiał miłe wra\enie. Na brzegu stało dwóch mę\czyzn i podziwiało jego linię.
Goddam, cholera! Aadny kawałeczek! mówił nie młody ju\, długi i suchy mę\czyzna.
Zbudowany z pewnością w Ameryce.
Widać to na pierwszy rzut oka zauwa\ył drugi, o silnej i krępej budowie.
Czy nie da się na nim umieścić jakieś armatki?
Kapitanie, przecie\ pan sam najlepiej wie.
Tak sądzisz, to dobrze, ale nie nazywaj mnie kapitanem. Jestem wielce szanowanym
dyrektorem teatru, nazywam się Guzman, a ty jesteś& ju\ mam, ty jesteś moim re\yserem.
Rozkaz panie dyrektorze! odpowiedział nowomianowany re\yser, wykonując przy
tym głęboki ukłon.
Jak sądzisz, dokąd ten statek płynie?
Niby skąd mam to wiedzieć, ale mo\emy się przecie\ zapytać, o, choćby tego marynarza,
który tam siedzi, na pewno nale\y do załogi.
Podeszli bli\ej brzegu i krzyknęli w stronę statku:
Senior, czy pan jest z tego statku?
Tak.
A jak się on nazywa?
Lady . Przecie\ nazwa napisana jest złotymi literami!
A tak, nie zobaczyłem od razu, senior! A czy ten piękny okręt ma tak\e kapitana?
Rozumie się zaśmiał się chłopiec. A kogo ma mieć?
Myślałem, \e mo\e tylko bosmana.
A, to na okrętach wojskowych.
Jak się nazywa kapitan, senior?
Mister Wilkers, Jankes, tak jak i ja.
No, wierzę. Jaki macie załadunek?
Ró\ne rzeczy, towar płynie do Guaymas.
Do Guaymas? Hmm! Mo\e i my moglibyśmy płynąć z wami do Guaymas. Gdzie jest
kapitan?
Wyszedł na ląd. Ale właśnie wraca.
Ten mały?
Ten co trzyma ręce w kieszeniach.
Obaj ustawili się na brzegu i patrzyli na przybywającego. Był to mały, suchy człowieczek, a
z policzków zarumienionych i chwiejnego chodu wnosić mo\na było, \e łyknął dzisiaj parę
kropli rumu więcej.
Holla, spuścić trap, ja nadchodzę! wołał ju\ z daleka.
Nie tak rychło, sir.
Nie? A dlaczego nie? Jeśli ja nadchodzę, to wszystko musi iść bardzo prędko!
Trzydzieści węzłów w ćwierć godziny! Zapamiętaj to sobie!
Ale nie teraz, bo ci gentelmeni chcą z panem pomówić.
Ze mną? Hm! Ze mną? A kim oni są?
Przyglądał się obu z naiwną dobrodusznością, zaśmiał się, potem pstryknął palcami i rzekł:
Szczury lądowe! Nieprawda\?
Oni zaś stali przed nim w pokornej postawie zdjąwszy kapelusze, wyglądało tak, jakby im
udzielał audiencji. Długi rzekł za chwilkę:
Przepraszam, kapitanie. Jestem dyrektorem teatru Guzman, a to mój re\yser Martinez.
A, aktorzy! Jowialni ludzie, \artobliwi ludzie! Czego chcecie ode mnie?
Słyszeliśmy, \e płynie pan do Guaymas. My te\, je\eli mo\na, chcielibyśmy tam dotrzeć.
A do diabła, ilu was jest?
Sześciu panów i pięć dam, wszystkie młode i piękne!
A do kaduka! A to ci heca! śmiał się kapitan. A mo\ecie zapłacić?
Jeśli nie za du\o!
Pięć dolarów od osoby, ale tylko przejazd. Wszystko reszta, to wasza rzecz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]