[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Oczywiście. Co zamierzasz zrobić?
- A jak ty uważasz?
- No cóż, ja lecę do Anglii już niebawem.- odpowiedział
wymijająco.
- Ale powiedz, czy mam lecieć z tobą?
- Myślę, że sama powinnaś podjąć decyzję.
135
RS
- Kiedy nie wiem, co mam zdecydować. Nogi mi się trzęsą na
samą myśl o podróży do Anglii.
- Na pewno jest to dość ryzykowne, ale jednocześnie może to
być jakaś szansa? Być może właśnie podróż do Anglii pomoże ci
odzyskać pamięć. Jeśli tego chcesz...
- Och, Jos - westchnęła Clare. - Niczego bardziej nie pragnę.
Choć jest jeszcze coś, czego pragnę równie mocno, a może jeszcze
bardziej.
- Czego?
Milczała. Przecież nie powie mu, że chce jego miłości.
- W porządku, nie musisz mówić. Wiem, że chcesz, abym ci
zwrócił wolność. - Jos, zdenerwowany, zerwał się z krzesła. - Ale ja ci
rozwodu nie dam. A co do Anglii - dodał lodowatym tonem - to skoro
odzyskanie pamięci jest dla ciebie tak istotne, powinnaś tam polecieć.
Z pasją cisnął serwetkę na stół i skierował się ku drzwiom.
- Jos, poczekaj! - krzyknęła za nim Clare. - Chciałabym ci
jeszcze coś powiedzieć.
- Porozmawiamy pózniej, teraz się spieszę - rzucił od progu.
- Długo cię nie będzie?
- Może nawet cały dzień.
Nie pocałował jej na pożegnanie, nawet się nie uśmiechnął.
Znów została sama, wpatrzona w błękit nieba, połykając gorzkie łzy.
136
RS
ROZDZIAA DZIEWITY
Ranek bez Josa wlókł się w nieskończoność. Clare bezskutecznie
usiłowała znalezć sobie jakieś zajęcie. Próbowała czytać książkę, nie
potrafiła się jednak skupić. Czuła się przygnębiona. Na domiar złego
pogoda, jakby chcąc dostosować się do jej nastroju, również zaczęła
się psuć. Na błękitnym niebie pojawiły się ciężkie, szare chmury,
pierwsze krople deszczu spadły na taras. Na horyzoncie chmury, były
prawie granatowe i słychać było głuchy, złowrogi pomruk
nadciągającej burzy. Kiedy nadeszła pora lunchu, Clare z trudem
przekonała Robertsa, żeby nakrył w kuchni, która, mimo
nowoczesnego wyposażenia, wydawała jej się jedynym w miarę
przytulnym miejscem w całym mieszkaniu. Dochodziła pierwsza.
Clare bez entuzjazmu dziobała widelcem sałatkę, myśląc z
przerażeniem, że dalsza część dnia będzie równie beznadziejna. Czyż
nie można jednak wziąć spraw w swoje ręce? Po lunchu zniknęła na
chwilę w garderobie i po chwili, wystrojona w biały żakiet, z torebką
przewieszoną przez ramię, raznym krokiem maszerowała przez hol w
kierunku windy. Z kuchni wyjrzała zaniepokojona twarz Robertsa.
- Czy pani się dokądś wybiera? Nadchodzi burza, proszę pani!
- Nie szkodzi, nie boję się burzy - oświadczyła energicznie. - A
poza tym nie będę wychodzić na ulicę. Chcę zjechać na parter i
pochodzić po sklepach.
- Lepiej jednak, żeby pani sama nie wychodziła - nie ustępował
służący. - Po tym wypadku pan Saunders bardzo się o panią boi.
137
RS
Clare ze złości zagryzła wargi. A więc do tego doszło, że nie
wolno jej samej wyjść z mieszkania! Ciekawe, czy Roberts otrzymał
polecenie, aby w razie potrzeby zatrzymać ją siłą. Trudno, przegrała,
przecież nie będzie się szarpać z tym sympatycznym i porządnym
człowiekiem.
- Mój mąż niepotrzebnie się o mnie martwi - oświadczyła,
podając Robertsowi torebkę i zdejmując żakiet. - Ale trudno, skoro tak
już jest, poczekam na niego w domu.
Postała chwilę, zastanawiając się nad czymś. Po jej twarzy
przemknął łobuzerski uśmieszek.
- Roberts, czy pan gra w pokera?
- Tak, proszę pani - odpowiedział z nieprzeniknioną twarzą.
- Czy są w domu karty?
- Sądzę, że tak.
- W takim razie, proszę przynieść je do kuchni. Zagramy sobie
partyjkę.
- Do kuchni?! - Miejsce zaskoczyło go bardziej niż poker.
- Tak, do kuchni - podkreśliła dobitnie Clare. - Aha, Roberts, czy
mamy whisky?
- Naturalnie, proszę pani. Ale może napiłaby się pani Bourbona?
- Nie, whisky jakoś bardziej mi pasuje - zawołała Clare, już z
kuchni, sadowiąc się za kuchennym stołem.
Za chwilę zjawił się Roberts z talią nowych kart, butelką whisky
i dwiema torebkami palonych orzeszków. Nalał whisky do
szklaneczki, wsypał kilka kostek lodu i postawił przed Clare.
138
RS
- Roberts, pan nie pije whisky?
- Owszem, ale nie w godzinach pracy.
- W takim razie dzisiejsze popołudnie ma pan wolne! - zaśmiała
się Clare. - Bardzo proszę, niech pan sobie naleje i proszę mi
wytłumaczyć, jak to jest z tym pokerem.
Roberts, wyraznie zadowolony ze swoich nowych obowiązków,
wyjaśnił pokrótce reguły gry.
- Wydaje mi się, że już kiedyś w to grałam - stwierdziła Clare. -
No, to zaczynamy. Roberts, czy te orzeszki są do zjedzenia?
- Ależ skąd, proszę pani! - zaprotestował. - Pozwoliłem sobie
pomyśleć, że skoro nie wypada grać na pieniądze...
Pod wieczór nadciągnęła prawdziwa burza z piorunami i
nawałnicą. Wiatr wył, po szybach okiennych lały się strumienie wody,
Jos jednak nie nadchodził. Clare poprosiła Robertsa, żeby zaczekał z
kolacją, po godzinie jednak zjadła sama i natychmiast poszła do łóżka.
O zaśnięciu nie było mowy. Była rozżalona na Josa. Jak mógł
zostawić ją samą na cały dzień, i do tego nie pozwalając wyjść z
domu? Gdzie on może teraz być? Niemożliwe, żeby zasiedział się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •