[ Pobierz całość w formacie PDF ]

piej kulasa nie chapnął. Dziabnie, prawie odgryzie pierwszą szczęką, a drugą się
zaprze i odszarpie resztę. Rany autentyzmem tchną, najlepszy myśliwy się nie
rozezna. Aż szkoda maszynerii na taką cieniuchną rączkę niewieścią, bo ją pierw-
szym kłapnięciem odejmie. Ale co tam, nasza strata.
Ronsoise zbladła. Upuściła oszczep. Przykucnęła, by podnieść, ale nieskładnie
jej szło. Zbrhl odstawił kuszę, sięgnął do rygla, odblokował drzwi.
 Ronsoise  powiedział łagodnie Debren  przykro mi. Vensuelli dorosły
jest, swój honor ma i słowa dotrzymać musi. A ty, bez urazy, dzieckoś jeszcze.
W tyłek ci pasy brać żadna hańba. Jak przeżyję, to spróbuję ci balsam sporządzić,
a jak nie. . . No cóż, traktuj to jak wojenną ranę; te zaszczyt przynoszą, nawet
jak miejsce mało honorowe. A teraz wez od rotmistrza róg, tę lampkę oliwną
z warsztatu i leć na wieżę. Jeżeli zawołam, chluśnij oliwą, żeby się dobrze paliło
na pomoście, a potem dmij w róg co sił w płucach.
 Zdurniałeś?  zainteresował się Zbrhl.
 Nie pójdę  dziewczyna tupnęła bosą stopą, potrząsnęła oszczepem. 
Wiem, co ci po łbie chodzi, ale nic z tego! Nie będę jak baba w wieży się chować,
kiedy wy pod ostrza idziecie! Moja krew ani gorsza od waszej, ani lepsza! Też
chcę ją przelewać we wspólnej sprawie!
 Przelejesz  zapewnił zimno magun.  Vensuelli dyshonor by ci uczynił,
symbolicznie po tyłku klepiąc. To prawdziwa chłosta musi być, rózgą do krwi.
Ronsoise  złagodził głos  my możemy bez uszczerbku wyjść. A ty z bólu
płakać będziesz, nawet jak wygramy. A jak przegramy, to zdążysz tym ostrzem
pomachać, bo i po ciebie na wieżę przyjdą. Więc proszę cię, jak dorosłego proszę:
zrób tak, jak mówię. To nam wszystkim życie może ocalić.
Wahała się jeszcze, w oczach kręciły się jej pierwsze łzy.
 Idzcie, pani  powiedział Vensuelli.  Wolałbym wierzyć, że dla mądrej
kobiety łba nadstawiam, a nie dla smarkuli płochej. A kurwą nikt was z mojego
powodu nic nazwie. Nikt i nigdy. Macie to pewniejsze od tego lania do krwi. Do
widzenia, Ronsoise.
 Do widzenia, Vensu. . .  przełknęła ślinę.  Vens.
Zbrhl przekręcił gałkę zamka, otworzył drzwi. Wyszli. Już na zewnątrz do-
biegł ich, w biegu chyba ku wieży rzucony, okrzyk dziewczyny:
 A alfred wcale nie jesteś!
* * *
Tubylcy dotrzymali słowa. Nikt nie strzelał.
To, co przemknęło między Debrenem a zamykającym prawą flankę Vensuel-
lim, było szybsze od strzały i przemieszczało się ciszej. W zasadzie bezgłośnie.
147
Ci, którzy nie posiadali wyrobionego zmysłu magicznego, usłyszeli dopiero trza-
śniecie drzwiami.
 To nic  powiedział szybko magun, widząc wahanie Zbrhla.  Lepiej
nawet. %7ładen nie pogna za dziewczyną.
Frędzlaści ustawili się w półkole, szeroko. Ci od kusz, już bez kusz, z lewej,
naprzeciw rotmistrza, jeden z berdyszem, drugi z kiścieniem. Debren miał przed
sobą dowódcę, niedbale trzymającego miecz, a Vensuellego zachodził od skrzydła
Siódemka, wywijający ósemki napiętym kłapaczem. Piąty pozostał z tyłu, między
zalegającymi jeńcami a zaroślami. To, co Debren brał początkowo za grabie, by-
ło żelazną łapą z osadzonymi pazurami smoka, bronią raczej psychologiczną, ale
w silnych rękach niebezpieczną. Niektóre smoki miały bardzo twarde pazury, któ-
re po umiejętnym podostrzeniu cięły niczym kosa.
Venderk opp Gremk odsunął się za stertę kamieni. Nie próbował uciekać, choć
obie tyraliery stały już blisko i nikt raczej nie ryzykowałby pogoni kosztem robie-
nia zamieszania i dziury w szyku.
 Ostatni raz apeluję do rozsądku waćpanów!  zawołał.  Pożegnajcie się
grzecznie i wracajmy na okręt.
Debren wyjął różdżkę z pochwy i odetchnął głęboko. Jedynka nie ruszał się.
Miał na twarzy trochę nerwowy, ale bardziej chytry uśmiech.
 Niedobrze się tak ubierać  powiedział Zbrhl, ruszając wolno w lewo. 
Do drzew podobni jesteście i ktoś was ty końcu zrąbie przez pomyłkę.
Rozciągnął szyk. Ryzykownie dla Debrena, bo Małoczyrakowiec z kiścieniem
mógł teraz skoczyć w środek, wspomóc dowódcę. Ale też mądrze, bo nieoczeki-
wanie. Mógł to być wstęp do ucieczki i człowiek z berdyszem, zapominając, że
ma teraz partnera z tylu, runął do ataku.
 Grubego, Szóstka!  krzyknął Jedynka i skoczył naprzód, wprost na De-
brena.  Tego ja sam!
Berdysz uderzył straszliwie, z góry w dół i mocno po skosie. Nie do sparo-
wania lekką bronią i nie do uniku, jeśli ktoś nie urodził się akrobatą. Człowiek
o posturze dużej beczki, taki jak Zbrhl, mógł albo paść trupem, albo wyciągnąć
się jak długi na trawie po rozpaczliwym uniku. Następny mądrze zadany cios mu-
siałby go okaleczyć, a widać było, że ten z berdyszem mądrze tnie.
Debren nie uwierzył, widząc, jak ociężały z pozoru rotmistrz odskakuje w pra-
wo, przepuszcza ostrze tuż za łopatką i udem, wybija się obunóż, prawie tyłem do
atakującego i skacząc w ostatniej chwili nad ogromny topór, unosi stopy spod
cięcia. Po czym, z półobrotu, leciutko, uderza siekierą w skroń przeciwnika.
Jedynka był zbyt blisko, by sprawdzać, czy Zbrhlowi nie trafił się ktoś twar-
dogłowy, kto zdoła jeszcze pomóc nadbiegającemu z wrzaskiem Szóstce. Debren
uderzył gangarinem przez różdżkę, nie za mocno, i odskoczył. Nie chciał prze-
sadzić, tamten mógł mieć, przynajmniej teoretycznie, jakiś amulet odbijacz, co
tłumaczyłoby jego niefrasobliwość. Debren nie spotkał wprawdzie jeszcze niko-
148
go, kto w ten czy inny sposób obroniłby swój błędnik przed tym akurat czarem,
ale nie zamierzał ryzykować bez potrzeby. Poza tym w pobliżu nie było żadne-
go zewnętrznego zródła mocy i mógł dysponować tylko nadwyżkami energii ze
swych mięśni i mózgu. Było tego niewiele, musiał oszczędzać.
Nie zarejestrował odbicia, ale amulet był. Dobry, zdolny odchylić lot strzały
ze średniej odległości, choć już mało skuteczny przeciw szybszym i masywniej-
szym bełtom. Na gangarin zareagował jakimś trzeciorzędnym echem, zdradzając
swoją obecność pod obszytym paskami płótna kaftanem i nie dając najmniejszego
efektu. Jedynka zgubił rytm, ciął na oślep i upadł. yle, wprost na kolana czaro-
dzieja. Debren zdążył złapać różdżkę w zęby, po czym skończył niefortunny unik
upadkiem. Przetoczył się przez prawy bok, omal nie wyjąc od bólu zadawanego
przez zdzierany z poparzonej ręki nabłonek, przygniótł prawą nogą miecz i zaczął
kopać jego właściciela lewą piętą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •