[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobie z nimi radę. Można je uczyć; są dość samodzielne, żeby wychodzić do
ogrodu. Poza tym Edward na pewno je polubi.
A potem trzeba je będzie zostawić, pomyślał z rozpaczą Patrick. Może
jednak przy wyprowadzce zabiorę jednego?
- Myślisz, że pani Grimwade pozwoli ci się nimi zaopiekować?
- Na pewno - odrzekła Connie radośnie. - Jestem o tym przekonana, a
ona doskonale wie, że wezmę je do siebie. Poza tym obecność kociaków
dobrze wpłynie na stan mojej ręki. Trzeba je czesać, a to doskonałe
ćwiczenie. Jakiego są koloru?
- A co to za różnica? - zapytał.
- Masz rację, żadna. Byłam tylko ciekawa. Powiesz mi w końcu, jakie
mają futerka?
- Nie wiem - odparł, bezradnie kręcąc głową. - Za szybko biegały.
Chyba są czarne...
- Energiczne, co?
104
RS
- Wkrótce zaczynam dyżur - odparł z naciskiem, wznosząc oczy do
góry. - Jeśli twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu, a pani
Grimwade pójdzie w końcu do szpitala, bierz kociaki.
- Idz po Edwarda - poleciła. - Będzie uszczęśliwiony. Pomoże mi
znalezć klatkę dla kotków. Musimy również zajrzeć do sklepu z artykułami
dla zwierząt. Trzeba kupić kuwetę i karmę.
- Dobrze, dobrze - odparł zniecierpliwiony i poszedł obudzić Edwarda.
Gdy dotarli na miejsce, Connie zauważyła, że dom jest mocno
zniszczony. Weszli do środka; staruszka drzemała na kanapie, a w saloniku
panował bałagan i zaduch.
- Pani Grimwade? - zawołała, podchodząc bliżej i ujmując jej dłonie.
Patrick zauważył, że nieświadomie użyła obu rąk. - Marnie pani wygląda -
rzekła ze współczuciem i pogłaskała pomarszczoną dłoń. - Patrick mówił, że
martwi się pani o kociaki. Już po kłopocie, chętnie je wezmę. Rodzice chcą
mieć kota i będą uradowani, że znów dostaną go od pani.
- Jak to? - spytał zaskoczony Patrick. Connie uśmiechnęła się do niego.
- Wszystkie kocury dostaliśmy od pani Grimwade, prawda?
- Oczywiście. Och, Connie, nawet nie wiesz, jak mi ulżyło. Nie
miałam zamiaru ich trzymać, ale tego lata koty nie mają wzięcia, chociaż to
kochane urwisy. Ten z łatą na boku to Leo, drugi to Joey, a ten czarny łobuz
nazywa się Mickey. No proszę, chłopiec już się z nimi zaprzyjaznił.
Spojrzeli na rozbawionego Edwarda. Dwa kotki atakowały jego
sznurowadła, a trzeci dzielnie walczył z kawałkiem sznurka trzymanym
przez chłopca.
- Wsadzcie zwierzaki do klatki. Zabierzemy je do domu, a pani
Grimwade pojedzie do szpitala - oznajmił Patrick.
105
RS
Kiedy Connie i Edward łapali koty, zadzwonił po karetkę i zawiadomił
o wszystkim sąsiadów.
Wrócili do gabinetu, nim zaczęli się schodzić pacjenci. Connie
zamknęła koty w kuchni, wpuściła psy do przedpokoju i pojechała po
zakupy. Z trudem wróciła do domu, ponieważ kupiła sporo rzeczy. Po
drodze zastanawiała się, co ją opętało, by w pojedynkę wybrać się do
sklepu.
- Teraz musimy je nakarmić, a potem będą spać - powiedziała, gdy
wraz z Edwardem zajęli się zwierzakami. - Przedstawimy je psom?
Było to zabawne, choć niezbyt emocjonujące przedstawienie, jeśli nie
liczyć występu Mikeya, który wspiął się po łapie Toby'ego i uderzył go
łapką w nos.
- Moje biedactwo - mruknęła czule Connie, powstrzymując śmiech na
widok ogromnego psiska uciekającego przed kociakiem.
Mickey wskoczył na kuchenny blat i podkradł się do Connie, gdy
zmywała naczynia, ale pośliznął się i wylądował w kuble na śmieci.
- Straciłeś skrzydła, Ikarze? - spytała rozbawiona. - Tak ci trzeba dać
na imię.
Opowiedziała Edwardowi mit o Ikarze i jego skrzydłach z wosku,
które roztopiły się, gdy zbliżył się do słońca.
- To głupie - stwierdził. - Powinni użyć kleju.
Wyjaśniła mu, że wtedy mocny klej jeszcze nie istniał, lecz mimo to
Edward stracił serce dla mitycznej postaci. Kotek był znacznie bardziej
interesujący.
- Czy możemy go nazwać Iki zamiast Mickey? - spytał.
106
RS
- Czemu nie? - wzruszyła ramionami. - Podoba ci się nowe imię,
Ikarze? - spytała kotka.
Ten miauknął coś w odpowiedzi. Connie postawiła go na podłodze i
wróciła do zmywania.
- Myślę, że się zgodził - oznajmiła. - Jak sądzisz?
Godziny przyjęć dawno się skończyły, Patrick wyjechał w teren, a
Edward bawił się w kuchni z kotami, gdy Connie usłyszała natarczywe
pukanie do drzwi gabinetu.
Początkowo nie zwracała na nie uwagi, bo cały personel dawno
wyszedł, ale po chwili uznała, że trzeba otworzyć. Na zewnątrz było
ciemno, ale w świetle lampy dostrzegła młodą kobietę z dzieckiem na ręku.
- Co się stało? - spytała, wprowadzając ją do korytarza. Ramię matki
było mokre od śliny niemowlęcia, które oddychało nierówno, a jego skóra
przybrała sinawy odcień.
- Gorączkowała dziś po południu. Myślałam, że to przeziębienie albo
grypa, ale potem zaczęła głośno sapać i nie mogła złapać tchu. Kiedy leży,
zaczyna się dusić. W końcu zaczęła sinieć i nie wiem już, co robić.
Kobieta bezsilnie opadła na krzesło, usiłując powstrzymać łzy i
zapanować nad strachem. Connie uważnie przyjrzała się dziecku.
- Mówi pani, że stan córki pogorszył się po południu?
- Tak. Rano była zdrowa.
- Rozumiem. Doktora Durranta nie ma, ale zaraz zadzwonię po
karetkę. To może być krup lub coś poważniejszego. Tak czy owak, mała
powinna jak najszybciej znalezć się w szpitalu, żeby jej udrożnili drogi
oddechowe.
107
RS
- Czy jest pani tego pewna? - spytała bojazliwie matka. - Może
poczekajmy na doktora Durranta.
- Proszę się nie bać. Jestem pediatrą i znam się na takich przypadkach.
Mogę jej zajrzeć do gardła, ale niebezpieczeństwo tkwi w tym, że dziecko
może się udusić.
W tym momencie dziewczynka zaczęła się dławić i sapać.
- O Boże! - jęknęła matka.
Nie teraz, myślała zrozpaczona Connie. Błagam, Patrick, wracaj!
Jedną ręką nie jestem w stanie nic zrobić.
- Pomóż jej! - krzyknęła kobieta. - Zaraz się udusi!
Po chwili wahania Connie ruszyła do gabinetu zabiegowego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •