[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pamiętała, jak się położyła z uczuciem strachu. Pamiętała, jak się do te-
go przyznała Benowi. Nie dopytywał się o powody, więc mu się nie zwie-
rzała.
Bała się, że nie zechce upośledzonego dziecka. Przerażało ją, że znowu
będzie samotną matką, tym razem z dzieckiem specjalnej troski. Usiadła,
zsunęła koc z ramion.
Nagle drzwi sypialni otworzyły się i stanął w nich Ben z telefonem w
ręce. yle wyglądał, wydarzenia dnia i na nim pozostawiły ślad.
Usiadł obok niej i zapalił lampę na stoliku nocnym.
- Kto to był?
Maggie ruchem głowy wskazała telefon.
R
L
T
- Juliet. Chciała się dowiedzieć o wynik USG. Maggie wzięła głęboki
oddech. Powinna była sama zadzwonić do siostry, ale jeszcze nie była go-
towa z nikim rozmawiać o wyniku.
- Co jej powiedziałeś?
- %7łe czekamy na analizę krwi. %7łe śpisz i pózniej do niej zadzwonisz.
Dobrze zrobiłem?
Kiwnęła potakująco głową. Dzisiaj nie chciała myśleć o badaniu, naj-
chętniej by o nim zapomniała, ale to nie było możliwe. Obrazy z monitora
wciąż do niej wracały.
A jeśli analiza krwi potwierdzi wadę genetyczną? Ona już pokochała
swoje dziecko i gotowa była zrobić wszystko, by je chronić. Przerażała ją
natomiast myśl, że Ben może czuć inaczej. Co wtedy?
Miała uczucie, że się dusi. Włożyła buty, chwyciła kurtkę.
- Nie mogę tu siedzieć. Idę się przejść - oznajmiła.
- Chcesz, żebym poszedł z tobą?
- Nie. Muszę pomyśleć.
Ben spojrzał na zegarek. Zrobiło się ciemno i zimno. Minęła prawie go-
dzina od wyjścia Maggie. Zdawało mu się, że wie, co dzieje się w jej umy-
śle. Postanowił, że musi przemówić jej do rozsądku. Wyobrażanie sobie, co
może się stać w przyszłości, to strata czasu i energii.
Musi ją znalezć. Niestety nie miał pojęcia, dokąd poszła. Wziął kluczyki
od jej samochodu. Zamierzał porozglądać się po ulicach.
Natknął się na nią niedaleko domu. Szła ze spuszczoną głową, ze wzro-
kiem wbitym w chodnik. Podjechał do krawężnika. Dopiero po chwili roz-
poznała własny samochód.
R
L
T
Wysiadł i podszedł do niej.
- Wsiądz, proszę. - Okrążył samochód i otworzył drzwi od strony pasa-
żera. - Chcesz wracać? - spytał.
Potrząsnęła głową.
Dobrze się składa, pomyślał. Doskonale wiedział, dokąd chce ją zabrać.
Pojechał do swojego hotelu. Wręczył kluczyki do samochodu portierowi
i wziął Maggie za rękę.
- Dokąd mnie prowadzisz?
- Zobaczysz.
Przeszli przez hol do windy i wjechali na taras na najwyższym piętrze.
W ciemności rozciągał się widok na pięknie oświetlony Harbour Bridge.
Ben usłyszał, jak Maggie z zachwytu aż zachłystuje się powietrzem.
Podeszli do balustrady.
Ben objął Maggie i obrócił ją twarzą do siebie.
- Martwisz się, jak sobie dasz radę z niepełnosprawnym dzieckiem? -
zapytał.
- Nie. Boję się zobaczyć wyniki.
- Jak to?
- Boję się, że potwierdzi się to, że dziecko ma wadę. Wiem, wiem, ty
uczepiłeś się myśli, że wszystko jeszcze może skończyć się dobrze, ale jeśli
tak nie będzie? Ja wiem, że dam sobie radę. A ty? Jesteś gotowy wycho-
wywać dziecko specjalnej troski?
- Oczywiście, że jestem. - Spojrzał w dal na światła samochodów prze-
jeżdżających przez most. - Dlaczego w to wątpisz?
R
L
T
- Poświęciłeś życie chirurgii plastycznej. Przywracasz ludziom ładny
wygląd. A jeśli twoje dziecko nie będzie ładne i jego wyglądu nie da się
poprawić?
Jemu się wydawało, że Maggie martwi się o dziecko, a okazuje się, że
ona koncentruje się na nim! Czy naprawdę sądzi, że mógłbym odrzucić
własne dziecko tylko dlatego, że czegoś mu brakuje?
- Nie pragnę fizycznej doskonałości - odparł. - Moim zadaniem jest po-
prawianie jakości życia pacjentów, czasami ich niskiej samooceny, ale nig-
dy nie dążę do uczynienia ich idealnie pięknymi. Nawet nie wiem, co to
znaczy. Staram się sklejać to, co się porozpadało, czasami w sferze fizycz-
nej, czasami emocjonalnej. Teraz próbuję myśleć pozytywnie. To wcale nie
znaczy, że zrejteruję, kiedy pojawią się kłopoty.
- Właśnie o to mi chodzi. Jesteś przygotowany na taką ewentualność?
Jak można być przygotowanym na każdą ewentualność?
Ben wzruszył ramionami.
- Godzę się z tym, że rzeczywistość może nie spełnić moich oczekiwań,
ale nie zwykłem martwić się na zapas. Reaguję na fakty, obojętne jakie one
są. Będę przy tobie i wspólnie znajdziemy sposób, jak sobie radzić.
- Nawet jeśli sytuacja nas przerośnie?
- Nawet wtedy. - Podniósł jej głowę wyżej. Chciał ją widzieć, musiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]